Tak się też stało w przypadku Kazika. Ten przystojny młodzian miał powodzenie u dziewcząt. Był w okresie "wyszumiania się", a więc sobie nie żałował. Ani myślał jeszcze o małżeństwie, a tu taka wpadka. Zosia nie była ani lepsza, ani gorsza. Znali się od dawna, choć przelotnie. A tu oboje wydorośleli i los ich zetknął na zabawie. Spodobali się sobie, bawili się razem, razem wyszli i kontynuowali zabawę w odległej od zabudowań mieszkalnych stodole. Spotkali się jeszcze kilkakrotnie i kończyło się to mniej więcej tak samo.
W końcu Zosia była pewna – jest w ciąży. Oczywiście najpierw rozpacz, nawet myślenie o samobójstwie, a później poinformowanie o tym Kazika. Ten też był zrozpaczony. Nie kochał Zosi. Była jedną z dziewcząt, jakie spotkał w swoim młodzieńczym życiu. Zosia nie chciała nawet słyszeć o usunięciu ciąży. Było to związane z jedne strony z silnymi związkami z religią (grzeszenie w stodole było mniejszym grzechem), a z drugiej, związane ze strachem przed takim nieznanym. Ona nadto, w odróżnieniu od Kazika, darzyła go uczuciem. Może nie było to bardzo silne, ale małżeństwo z nim stanowiło dla niej rozwiązanie problemów, z nadzieją na dobrą przyszłość.
Oczywiście, kiedy Zosia poinformowała, najpierw swoją mamę, o swoim stanie, to ta najpierw zdzieliła ją w twarz. Później przyszło otrzeźwienie, szczególnie, kiedy Zosia poinformowała, że ojciec dziecka chce się z nią ożenić. Kolejne kroki zostały poczynione zgodnie z tradycją: rozmowy między rodzicami, uzgodnienie daty ślubu, zapowiedzi, ślub, huczne wesele i... oczekiwanie na potomka. Kazik zamieszkał u swoich teściów, bo córka ich była jedynaczką i było wystarczająco miejsca dla niego i przyszłego dziecka.
Córeczka urodziła się w czasie, bez komplikacji, dorodna. Wszystko powinno układać się jak najlepiej, ale Kazik czuł, że to nie to, że został w całą sprawę "wrobiony", choć nie miał wątpliwości, że dziecko jest jego. Pracował, łożył na utrzymanie żony i dziecka, pomagał w gospodarstwie teściów, którzy mieszkali na przedmieściu, a w zasadzie już na wsi podmiejskiej.
Kiedy córeczka miała roczek, przychodzi wiadomość, że dużo starsza siostra Kazika, która przed kilkoma laty wyjechała na stałe do Kanady, jest umierająca. Była wdową. Miała jednego kilkunastoletniego syna. Kazik zgodził się polecieć do Kanady, aby pożegnać się z siostrą. Dostał wizę bez problemu. Do Toronto przyleciał na tydzień przed śmiercią siostry. Było to dla niego tragiczne doświadczenie. Pamiętał ją jako zdrową, silną, ładną kobietę, a tu zastał skurczoną z bólu istotę. W sprawach pogrzebowych pomogli znajomi zmarłej siostry.
Kazik najpierw znalazł wymówkę przed samym sobą, ale i przed żoną, co do dłuższego pozostania w Kanadzie, bo musiał się zaopiekować piętnastoletnim synem zmarłej siostry. Wspólnie mieszkali w apartamencie wynajmowanym przez siostrę. Znajomi siostry pomogli znaleźć Kazikowi pierwszą pracę, a później już sobie jakoś radził sam.
Dziesięć lat to cała historia pracy "na czarno", czyli bez papierów, bez zezwoleń, bez uprawnień, bez podatków itd. Kazik, z zawodu technik budowlany, a do tego "złota rączka", przechodził z rąk do rąk. Kończył jakąś pracę u jednego sąsiada, a zaczynał u drugiego. Były to przeróbki, wyburzenia, instalacje, ale i prace w ogrodach, przy altankach. Prace i duże, i małe. Czasami Kazik "załapał" się na prace w większych firmach. Zwykle było to następstwo spotkań przy bufecie w którejś z knajp, do których Kazik, w sumie samotny mężczyzna, lubił zaglądać. Tam, podobni jemu samotnicy, oprócz przedstawiania ekspertyz polityczno-finansowych dla Kanady i Polski, nawiązywali nowe kontakty. Bywało, że z panienkami, o czym później, ale i z nowymi kumplami. Bo pić samotnie to największa tragedia i zguba. Dopóki się pije w towarzystwie, to jeszcze nie jest pełny alkoholizm. Bo rozmowy to przerywniki w potrzebie dopełnienia krwi nowymi promilami, bo pijąc w czasie takich rozmów, płucze się tylko zasychające gardło. Tak więc Kazik głównie w knajpach zdobywał nowy front robót. Najdłużej pracował w firmie przy budowie całego osiedla. Majster godził się dowozić kilku, podobnych Kazikowi, nielegalnych samotników, na miejsce dość odległej dla nich budowy.
Kazik po kilku miesiącach już nielegalnego pobytu, zwrócił się do konsultantki imigracyjnej polskiego pochodzenia. Ta, po rozmowie z oficerem imigracyjnym, wynegocjowała, że Kazik mógł złożyć wniosek o uzyskanie statusu uciekiniera, bez aresztowania i konieczności opuszczenia Kanady. Następnie zaczęły się korowody, rozprawy, rozmowy z oficerami imigracyjnymi. Koszty Kazika rosły, bo konsultantka kazała sobie płacić słono. W końcu Kazik przeszedł do pełnego podziemia.
Okazją do tego był fakt, że siostrzeniec już wydoroślał i miał stałą dziewczynę. Zanosiło się na ślub. Kazik rozumiał młodych. Wyprowadził się z dotychczas dzielonego z siostrzeńcem mieszkania i wynajął skromny pokój w suterenie. Nie był drogi, bo w nie najlepszej dzielnicy, w starym jednorodzinnym budynku, ale Kazik nie był wymagający. Na stary adres przyszły dwa listy żądające od Kazika natychmiastowego skontaktowania się z władzami imigracyjnymi, ale to zignorował. Mieszkał pod nowym adresem, o którym nikogo nie informował. Nigdy nie był nagabywany przez policję.
A co z rodziną w Polsce? Otóż w miarę pobytu w Kanadzie więzy się rozluźniały. Najpierw Kazik pisał listy, otrzymywał odpowiedzi. Wysyłał trochę pieniędzy i nawet kilka paczek z ciuchami dla córeczki. Ale stawało się to coraz rzadsze, aż w końcu ustało. Kazik otrzymał jeszcze kilka listów z pretensjami i w końcu sam odpisał, że zrywa z żoną więzi i może ona wnosić o rozwód, jeśli tego chce. Nie wniosła, bo Kazik nie otrzymał żadnych dokumentów w tej sprawie. Czuł się więc wolny, czyli traktował tę sytuację jako utrwaloną separację.
Kazik był przystojnym młodym mężczyzną. Wydawało by się, że poprzez jakiś trwalszy związek z kobietą, mającą uregulowaną sytuację w Kanadzie, zdoła zalegalizować swój pobyt. Nic z tego nie wyszło. Natomiast kobiety, które same przebywały w Kanadzie nielegalnie, nie lgnęły do takich jak Kazik, bo one szukały mężczyzn, którzy daliby im szansę pozostania na stałe. Taka kalkulacja z obu stron. Nie znaczy to, że Kazik żył w ascezie. Nie!
Zdarzało mu się spotkać w którymś z barów panią, która po wspólnie spędzonym wieczorze albo lądowała u niego, albo on u niej. Czasami musieli się sobie przedstawiać ponownie rano, po wspólnie spędzonej w łóżku nocy, bo nadmiar alkoholu przyćmił wydarzenia z dnia poprzedniego. Kilka takich związków przedłużyło się, ale nigdy nie trwały one dłużej niż kilka tygodni.
Kazik miał też temperament. Nie pozwalał sobie na obrazę ze strony kogokolwiek. Miał kilku barowych kumpli, ale też kilku wrogów. Któregoś pięknego, letniego wieczoru, kiedy Kazik spokojnie sączył drugie piwko, do lokalu weszło kilku policjantów i facetów po cywilu. Podeszli bezpośrednio do stolika Kazika. Poprosili o dokumenty. Kazik wiedział, co to znaczy. Wpadł. Któryś z nieprzychylnych mu facetów doniósł i wydał go jak Judasz Chrystusa. Kazika zawieziono na komendę policji, gdzie odbyło się wstępne przesłuchanie. Później jeszcze do jednej komendy, gdzie wypytywano go o jakieś kradzieże i włamania. Kazik nic wspólnego z takimi sprawami nie miał, więc wszystkiemu zaprzeczył.
Aż w końcu przyjechało dwóch cywilów, którzy przedstawili się jako oficerowie imigracyjni, którzy zawieźli Kazika do aresztu imigracyjnego. Tam odbyło się kolejne przesłuchanie. Jeden z oficerów zaoferował zwolnienie Kazika z aresztu po zapłaceniu czterech tysięcy kaucji. Na drugi dzień Kazik zadzwonił do swojego siostrzeńca. Ten przyjechał i wpłacił żądaną kaucję. Warunkiem zwolnienia było nadto niewykonywanie pracy w Kanadzie, stały kontakt z urzędem imigracyjnym i opuszczenie Kanady na żądanie władz imigracyjnych.
Opuszczając areszt, Kazik już był myślami w Polsce. Tylko do czego ma tam wracać? Wszystko się zmieniło. On bardziej już rozumiał warunki życia w Kanadzie niż w Polsce. Rodzina mu się rozpadła. Liczył na wstępie na pomoc ze strony swoich rodziców. Bo kasy to Kazik w Kanadzie się nie dorobił.
Aleksander Łoś
Toronto