Problem nietolerancji homoseksualnej w obecnie istniejących krajach stanowi w innych podstawę do starań o uzyskanie prawa stałego w nich pobytu. Kanada jest krajem o chyba najbardziej posuniętej tolerancji w tym zakresie i krajem biorącym w opiekę tych, którzy w swoich rodzinnych krajach doznają nietolerancji z uwagi na swoją orientację seksualną.
Któregoś dnia do opuszczenia terytorium Kanady wezwana została pewna Meksykanka, która przebywała tu kilka lat. Przybyła tu jako kilkunastoletnia dziewczyna i zdjęcia z tamtego okresu ukazywały ją jako normalną dziewczynę. Zdjęcia wykonane tuż przed deportacją już mogły rodzić wątpliwości, czy mamy do czynienia z kobietą, czy mężczyzną. W dniu deportacji, kiedy przyszła na lotnisko, każdy, kto nie miał możliwości zajrzenia do jej paszportu, gdzie widniało imię żeńskie, był przekonany, że ma do czynienia z mężczyzną.
Ukrywane poczucie bycia mężczyzną w rodzinnym kraju, Meksyku, w Kanadzie rozwinęło się bez większych zahamowań. Prawdopodobnie po powrocie do Meksyku już nie będzie miał ten młody człowiek zahamowań przed okazywaniem, że jest mężczyzną.
Nieopodal niego, do wejścia do tego samego samolotu czekało dwóch około 30-letnich mężczyzn. Obaj byli przystojni, świetnie ubrani, z dobrze wyglądającym bagażem podręcznym. Jeden podstrzyżony był krótko po męsku, a drugi wysoko "na szlachcica". Mieli z lekka śniadą skórę. Obaj byli Meksykanami. Nie byli deportowanymi z Kanady imigrantami. Przybyli tu na dwa tygodnie. Po części w celu zwiedzenia południowego Ontario, a w części w interesach. Obaj byli programistami komputerowymi. Świetnie zarabiali w swoim rodzinnym kraju, a więc nie potrzebowali szukać azylu w innym kraju.
Pracowali dla najbogatszego człowieka na świecie, też Meksykanina. Miał on monopol w swoim kraju na wszystko to, co wiązało się z elektroniką. Obaj byli w jego ścisłym zespole. Oczywiście bilety mieli kupione w klasie biznesowej.
Ich ubiór, wygląd i zachowanie wydawałoby się normalne, ale jednak kilka drobnych szczegółów zdradzało, kim dla siebie są. Otóż spodnie, z bardzo cienkiego dżinsu, jakby nie pasowały do biznesowych, markowych marynarek. Opinały one ich łydki i pośladki, a z przodu uwypuklone były ich męskie organy płciowe. Były podobne do rajtuz, które mężczyźni nosili kilka wieków wcześniej, kiedy "męskość" miała swoje widoczne na zewnątrz miejsce.
Nadto mężczyźni ci byli wpatrzeni w siebie. Nie żeby w sposób nachalny, bardzo widoczny, ale w sposób dyskretny. Byli ewidentnie parą homoseksualną.
Nie koniec na tym. Do deportacji stawiła się około 40-letnia kobieta, Meksykanka, z około 15-letnim synem. Był to bardzo ładny chłopiec. Przybył wraz z matką do Kanady trzy lata wcześniej. Pochodzili ze średnio zamożnej rodziny. Nie musieliby opuszczać Meksyku z powodów politycznych lub ekonomicznych. Mąż, pracujący w biznesie, potrafił zapewnić obojgu dość przyzwoity poziom życia. Była jednak przyczyna, dla której oboje rodzice zdecydowali, że ich dziecko wymaga oddalenia się ze środowiska, w którym wyrastało.
To środowisko dosłownie zaszczuwało ich jedyne dziecko. Bo ich jedynaczka Maria przejawiała coraz bardziej cechy męskie. Nie chciała bawić się zabawkami dla dziewczynek, które jej kupowali, nie chciała ubierać się w stroje dziewczęce, szukała przyjaciół wśród chłopców, a nie dziewcząt. Wraz z dorastaniem te cechy coraz bardziej się uwydatniały. Dostrzegali to rówieśnicy tak w szkole, jak i miejscu ich zamieszkania. Najpierw były to złośliwości, ale później przeradzało się to w wyśmiewanie, a nawet Maria została kilka razy pobita tak przez jej rówieśnice, jak chłopców w jej wieku, do których tak się garnęła, jak do kumpli, czego oni nie tolerowali.
Rodzice postanowili zabrać Marię z tego środowiska. Postanowili, że matka dziewczynki zabierze ją do Kanady, uważanej w Meksyku za bardzo tolerancyjną w zakresie traktowania odmienności płciowych. Mieli zamiar przenieść się tu na stałe. Ale na początek przybyli tu jako turyści, a po kilku tygodniach, przy pomocy przyjaciół, którzy pomogli im się na początek zaadaptować w Toronto, matka złożyła wniosek o uzyskanie statusu uciekiniera z przyczyn humanitarnych, z uwagi na prześladowanie jej córki w rodzinnym Meksyku.
Sprawa ciągnęła się trzy lata. W końcu zapadła decyzja odmowna. W tym czasie Maria, która od początku pobytu w Kanadzie traktowała siebie jako chłopca i za takiego była uważana w środowisku, w którym uczyła się i mieszkała w Toronto, używała od początku imienia męskiego, a imię Maria dodawała tylko w szkole, jako drugie imię. Nie wywoływało to zdziwienia przy różnorodności dziwacznych imion osób pochodzących z różnych zakątków świata.
Kiedy ostatecznie dostali oni decyzję odmowną, uzgodnili z ojcem i mężem, że zmieni on miejsce zamieszkania i po powrocie żony i teraz już syna, zaczną nowe życie. Planowali też złożyć formalny wniosek do odpowiednich władz o zmianę imienia i płci ich dziecka.
Lotnisko torontońskie to miejsce radosnych spotkań tych, co przylatują, i tych, co na nich czekają. Któregoś dnia, przechodząc koło miejsca przylotów krajowych, dostrzegłem oczekującą na przylot kogoś bliskiego piękną, około 20-letnią Murzynkę. Nagle szerokie, automatycznie otwierane drzwi się rozwarły i pojawiła się ładna, też około 20-letnia biała kobieta, ciągnąc za sobą walizkę. Murzynka zrobiła kilka kroków do przodu, rozwarła ramiona i, inaczej niż inni obok, którzy witali się w niebudzący zdziwienia sposób, te panie zaczęły się namiętnie całować i jakby seksualnie dotykać. Niewątpliwie było to powitanie dwóch lesbijek, objawiających bez skrępowania w miejscu publicznym swoje namiętne uczucia.
Na koniec o odmienności z polskim akcentem. Tym razem ta odmienność nie wynikała ze specyficznej orientacji seksualnej, wręcz odwrotnie, była to najnormalniejsza para heteroseksualna. O jej odmienności natomiast decydowało to, jak w ogóle oni zaistnieli. Nosili jedno z najbardziej popularnych polskich nazwisk, ale choć w Polsce się nie urodzili, mieli polskie paszporty, z Polski przybyli do Kanady i do Polski byli deportowani, mimo że oboje urodzili się w Meksyku. On bardzo przystojny o latynoskim wyglądzie, a ona to indiańska piękność. On nosił typowo polskie imię, a ona typowo hiszpańskie. Ich "nienormalność" wynikała z zaszłości historycznej, z losów ich przodków.
Jego pradziadek był żołnierzem II Korpusu, który walczył pod Monte Cassino. Zaczytany w Karolu Mayu, postanowił sprawdzić, jak to jest na pograniczu dwóch cywilizacji. Wybrał Meksyk. Pracował na ranczo specjalizującym się w hodowli bydła i koni. Później ożenił się z piękną Indianką, mającą za przodków wodzów plemiennych. Mieli dzieci, a one kolejne dzieci. Zachowały one nazwisko protoplasty i mówiły również po polsku, choć ich podstawowym językiem był hiszpański. Andrzej, będący Metysem, ożenił się z Indianką. Miał ukończone studia i zdecydował o powrocie do korzeni.
Pobyt w Polsce miał wzloty i upadki, ale w końcu oboje zdecydowali o wyjeździe na stałe do Kanady. Przebywali tu dwa lata, ale nie zostali zaakceptowani i musieli wracać, skąd przybyli, czyli do Polski. Trudno powiedzieć, czy w Polsce pozostaną na stałe, czy jednak powrócą do Meksyku. Kanadyjskim władzom imigracyjnym nie okazali swoich meksykańskich paszportów. Chcieli być uważani za Polaków.
Aleksander Łoś