farolwebad1

A+ A A-

Opowieści z aresztu deportacyjnego: Za chlebem

Oceń ten artykuł
(0 głosów)

Nie tylko Polacy byli i są poszukiwaczami lepszego miejsca do życia. Wędrówki "za chlebem" dotyczą wielu nacji. Oczywiście wielu z tych emigrantów ekonomicznych dla władz imigracyjnych Kanady tworzy historyjki, które mają przekonać o ich zaangażowaniu politycznym i możliwości spotkania się z represjami po powrocie do rodzinnego kraju.

Wielokrotnie, pracując jako tłumacz w urzędzie imigracyjnym, w którymś z torontońskich terminali lotniczych byłem świadkiem, kiedy z jednego samolotu wysypywał się tabun młodych, czarnoskórych lub miedzianoskórych mężczyzn, którzy przylatywali do Kanady w charakterze robotników sezonowych. Zwykle pojawiali się wiosną lub wczesnym latem. Zawsze zapewnioną mieli opiekę jakiejś osoby, która dbała o możliwie sprawne załatwienie wszelkich formalności w urzędzie imigracyjnym.

Byli to mieszkańcy Karaibów, Meksyku, a rzadziej innych krajów Ameryki Środkowej. W każdym z krajów zamieszkania tych osób znajdują się biura rekrutacji do prac sezonowych w bogatszych krajach Ameryki Północnej, czyli w Kanadzie i Stanach Zjednoczonych. Zwykle bezrobotni, niewykwalifikowani młodzi ludzie podpisują zobowiązanie, że po zakończeniu kontraktu wracają do swojego rodzinnego kraju. Ale nie zawsze dotrzymują tego zobowiązania.

Kiedyś wybrałem się na farmę na zbieranie truskawek w pobliżu Toronto. Traktowałem to jako dobrą gimnastykę dla siebie i swoich synów, jak również cena przez siebie zebranych truskawek była dużo niższa niż w sklepie. Zaciekawił mnie wówczas fakt, że na narożnikach poszczególnych pól truskawkowych dyżurowali czarnoskórzy, młodzi ludzie. Od razu domyśliłem się, że byli to pracownicy sezonowi. Dla farmera zatrudnienie ich stanowiło korzyść w postaci niskiej płacy jaką musiał im płacić, tj. poniżej płacy, minimalnej posiadacza Social Insurance Number, czyli legalnego zezwolenia na pracę. Co mnie wówczas mile zaskoczyło, że kiedy my w pocie czoła zbieraliśmy truskawki, to do dyżurującego w pobliżu sezonowego pracownika podjechała jakaś kobieta (prawdopodobnie właścicielka farmy) i podała mu kanapkę i butelkę wody do picia. Było to takie ludzkie. Nie wnikałem wówczas, jakie warunki pracy i płacy mają ci robotnicy na farmach kanadyjskich. Mogłem uzupełnić swoją niewiedzę w tym zakresie po kilku latach.

Któregoś dnia powiadomiony zostałem, że mam wraz z kolegą z pracy (pochodzącym z Erytrei) dozorować jakiegoś aresztanta, który znajdował się w jednym ze szpitali torontońskich. Kiedy zjawiliśmy się w tym szpitalu to okazało się, że aresztant ten znajduje się na oddziale psychiatrycznym. Tam też, w jednej z izolatek zobaczyłem leżącego na łóżku młodego Murzyna. Był on aresztantem władz imigracyjnych, ale z uwagi na to, że istniał problem z jego stanem psychicznym nie został umieszczony w areszcie imigracyjnym, lecz w więzieniu, gdzie istniało lepsze zabezpieczenie, jak również możliwość zapewnienia mu całodobowej opieki pielęgniarskiej.

Historia Corlneya, 22-latka z Jamajki, przynajmniej co do okresu jego dzieciństwa i wieku młodzieńczego była dość charakterystyczna dla młodych ludzi z tego regionu. Urodził się w biednej wsi położonej stosunkowo niedaleko wybrzeża oceanicznego, ale nie w bezpośrednim pasie modnych miejscowości turystycznych. Ominęła więc jego rodzinę możliwość życia z turystów. Było więc biednie, ale wesoło. Corlney wspominał lata młodzieńcze, kiedy to wystarczyło sięgnąć po maczetę i ściąć owoc, jaki się chciało w danym momencie zjeść. Tego nie brakowało, ale innych rzeczy, tak.

Corlney skończył szkołę podstawową i średnią, a nawet myślał o dalszym kształceniu się, ale na to potrzebne były pieniądze. A rodzina była liczna. Miał czterech braci i cztery siostry. Trudno dociec, które z nich było tylko półbratem i półsiostrą, bowiem dość wcześnie ojciec naszego bohatera opuścił rodzinę i zamieszkał na stałe w Kanadzie. Matka po kilku latach wyszła ponownie za mąż i z tego związku też było potomstwo.

Mając dwadzieścia lat, Corlney zaciągnął się do pracy sezonowej w Kanadzie. Bez problemu został zakwalifikowany, a więc nie występowały u niego widoczne objawy jakiejś choroby. Szczegółowych badań lekarskich nie przechodził przed przybyciem do Kanady.

Po przylocie do Toronto, z grupą około stu jemu podobnych młodych mężczyzn, został zabrany wraz z kilkoma swoimi ziomkami na farmę truskawkową położoną kilkanaście kilometrów na północ od Toronto. Zostali umieszczeni w budynku gospodarczym, którego jedno pomieszczenie zostało zaadaptowane na prymitywną sypialnię z piętrowymi łóżkami. Ale było lato, ciepło, więc nie było powodów do narzekań. Na farmie też zapewniono im całodzienne wyżywienie. Też nie można było i na ten element kontraktu specjalnie narzekać.

Początkowo Corlney wraz z kolegami pracował krótko, przygotowując pola truskawkowe do sezonu. Wkrótce zaczęła się praca, do której głównie zostali zatrudnieni. Polegało to na codziennym zbieraniu truskawek. Norma dzienna wynosiła trzydzieści łubianek. Za każdą wypełnioną truskawkami łubiankę zbieracz otrzymywał dwa dolary. Czyli dziennie mógł zarobić do sześćdziesięciu dolarów. Z tego trzeba było opłacić utrzymanie, więc nie za dużo zostawało z dziennego zarobku. Tym bardziej, że już po kilku dniach rzadko który ze zbieraczy wykonywał wyznaczoną dzienną normę. Byli i tacy, którzy zbierali tylko dziesięć łubianek dziennie. Wystarczyło to ledwie na pokrycie kosztów utrzymania. Tak więc po zakończeniu kontraktu u farmera Corlney, jak i większość jego współziomków, nie narzekał na nadmiar dochodu. Większość wyjeżdżała jednak z satysfakcją, że po raz pierwszy w życiu udało im się wyrwać z beznadziei, w której żyli, i snuli plany, jak się lepiej urządzić przy kolejnych kontraktach. Bo niektóre, szczególnie na budowach, jak zdołali się dowiedzieć, dawały lepsze dochody.

Corlney był w grupie kilku procent, która nie wyleciała z Kanady po zakończeniu kontraktu, lecz pozostała tu nielegalnie. Do takiego kroku ośmielił go fakt, że w Toronto mieszkał jego ojciec, który go odwiedził na farmie, jak również on odwiedził go w Toronto. Nadto mieszkał tutaj jeden z jego starszych braci. W czasie jednej z wizyt Corlney poznał swoją krajankę, która mieszkała wraz z matką już legalnie w Kanadzie kilka lat. Ich kontakty przerodziły się w bliższy związek. Corlney, choć "nielegalny" i biedny jak mysz kościelna, jednak był bardzo przystojny.

Najpierw, przy pomocy dziewczyny, Corlney zamieszkał wraz z kilkoma jemu podobnymi osobnikami w wynajętym pokoju w suterenie. Szybko jednak, przy pomocy agencji pośrednictwa pracy, znalazł pracę jako malarz. Po uzyskaniu kilku wypłat wynajął samodzielne mieszkanie, płacąc za nie pięćset dolarów miesięcznie. Poczuł się jak bogacz. Nie narzekał na warunki pracy ani na płacę. Stać go nawet było na wynajęcie agenta imigracyjnego, który miał się zająć sprawą legalizacji jego pobytu w Kanadzie. Zapłacił za to kilkaset dolarów i nie bardzo się przejmował szczegółami i dalszym tokiem tej sprawy.

Aż tu pewnego dnia, kiedy wracał późnym wieczorem do swojego mieszkania, został zatrzymany przez patrol policyjny, który po sprawdzeniu na komputerze jego danych, przekazał go oficerom imigracyjnym, którzy go aresztowali. Od razu zorientowali się oni, że stan psychiczny zatrzymanego odbiega od normy. Skierowali więc go do aresztu więziennego. Tam wykazał znaczną agresywność, więc skierowany został na oddział psychiatryczny do szpitala. Po podleczeniu, wrócił do więzienia. Ale po kilku tygodniach ponownie jego agresywne zachowanie zmusiło władze więzienne do skierowanie go do szpitala. Po podaniu mu leków uspokajających spał, a kiedy się budził, to domagał się jedzenia, i to nawet po podaniu mu regularnego posiłku. Jednym z objawów jego choroby psychicznej było ciągłe uczucie głodu.

Pracownicy socjalni szpitala, wespół z oficerami imigracyjnymi, starali się skłonić ojca Corlneya, aby ten złożył za niego kaucję i stał się jego opiekunem do czasu rozstrzygnięcia o losie syna. Ten jednak odmówił. Tak więc Corlney, aż do wydalenia go z Kanady, po podleczeniu go na koszt kanadyjskiego podatnika, został wysłany, po kilku miesiącach pobytu w areszcie, do swego rodzinnego kraju. Pozytywne w jego życiorysie było to, że w odróżnieniu od wielu swoich współrodaków, nie szukał łatwego zarobku, choćby poprzez handlowanie narkotykami, lecz mozolnie pracował na swój kawałek chleba.

Aleksander Łoś
Toronto

Zaloguj się by skomentować
Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.