Żaden z nich nie wyglądał na Żyda. Pierwszy bardziej przypominał Palestyńczyka, choć zapewniał (i wynikało to z jego dokumentów), że jest Żydem i obywatelem Izraela. Miał ciemną karnację i kruczoczarne włosy. Był więc przedstawicielem "afrykańskiej", traktowanej jako gorszą klasowo, części obywateli Izraela. Pochodzący z Europy, o jasnej karnacji obywatele tego kraju są grupą dominującą.
Ten około 25-letni, powyżej średniego wzrostu młody Żyd, jak sam powiedział (mówił dość płynnie po angielsku), popełnił swój największy błąd życiowy. Przyleciał do Kanady i został skierowany na przesłuchanie do oficera imigracyjnego. Jeszcze to nie było największym nieszczęściem, kiedy dowiedział się, że nie zostanie wpuszczony do Kanady, lecz zostaje skierowany do aresztu imigracyjnego i sprawa jego będzie dalej rozpatrywana. Uważał, że przy pomocy przyjaciół, do których przyleciał, da sobie radę.
Nieszczęsne okazało się spotkanie z celnikiem. W deklaracji celnej jest pytanie o przywożone pieniądze. Nasz podróżny nie odpowiedział "tak" na to pytanie. Celnik, dokonując rutynowej kontroli w jego torbie podróżnej (takiej kontroli poddawany jest każdy osobnik aresztowany przez oficerów imigracyjnych), znalazł banknoty o wartości ponad 39 000 dolarów kanadyjskich w różnych walutach. Były to głównie dolary amerykańskie, ale i kanadyjskie, oraz euro i franki szwajcarskie. Pieniądze te zostały zarekwirowane i oświadczono temu przemytnikowi, że wytoczone zostanie przeciwko niemu oskarżenie o przemyt pieniędzy.
Został skierowany do aresztu imigracyjnego. Przespał tam noc i od rana zaczął wydzwaniać do przyjaciół z prośbą o pomoc. Oświadczyli mu, że wynajęli mu adwokata. Był gotów zrezygnować z wizyty w Kanadzie, aby tylko odzyskać zarekwirowane pieniądze. Widać było, że to nie były jego pieniądze. Trudno dociec, kto mu je dał i w jakim celu. Dla władz kanadyjskich był przemytnikiem, czyli przestępcą. Dokładnie w południe z urzędu imigracyjnego terminalu lotniska torontońskiego, do którego ten osobnik przyleciał, przyszło wezwanie do odstawienia go z powrotem do tego urzędu.
Odjechał więc, nie wiedząc, co go czeka. Do aresztu już nie wrócił. Najprawdopodobniej zajęli się nim policjanci federalni, bo lotnisko międzynarodowe jest pod jurysdykcją federalną, a później sąd. Mógł otrzymać karę kilku miesięcy więzienia, którą zwykle skraca się o połowę. Po tym następuje deportacja takiego niepożądanego w Kanadzie osobnika.
Dwaj pozostali młodzi Żydzi pochodzili z innego krańca świata – z byłego Związku Sowieckiego. Starszy, około 30-letni, urodził się i mieszkał z rodzicami w Moskwie. Rodzice jego nie byli z tych zamożnych Żydów, którzy wylatywali ze Związku Sowieckiego zamieniającego się w Rosję, z garścią brylantów czy kilogramami złota. Coś tam mieli, ale wystarczyło to ledwie na jakie takie zagospodarowanie się. Później praca najniżej płatna, bo nie znali języka. Wielokrotnie byli oszukiwani przez żydowskich pracodawców. Nie stać ich było na zapewnienie czworgu dzieciom dobrego wykształcenia.
Wszystkie dzieci szybko musiały podjąć pracę, aby związać koniec z końcem. Zamieszkiwali już w Izraelu trzynaście lat.
Igor, jako najstarszy syn, podjął pracę najszybciej. Wykonywał zawód kelnera. Był to raczej niski mężczyzna o jasnoblond włosach. Potrafił porozumieć się po angielsku. Widać, że to on był liderem tego tandemu. To on miał znajomych w Toronto, do których obaj przylecieli. Po nocy spędzonej w areszcie wydzwaniał do tych znajomych. Z kolei zdążyli oni go odwiedzić w areszcie. Obiecali pomóc w wyciągnięciu obu krajanów (bo byli to Żydzi też pochodzący z byłego Związku Sowieckiego), ale nasi aresztanci już podjęli decyzję o powrocie.
Drugi, wyższy od swego kompana, był młodszy, około 22-letni, szatyn, też niewyglądający na Żyda. Był z zawodu instalatorem chłodziarek wody do picia, które również naprawiał, kiedy się popsuły, klientom firmy, w której pracował. Z nim można było się porozumieć po rosyjsku, choć pochodził z Kijowa. Stolica Ukrainy już była zrusyfikowana przed jedenastu laty, kiedy wraz z rodzicami wyjeżdżał z tego kraju. Miał tylko starszą siostrę, już mężatkę, która miała jednorocznego synka. On też, jak i jego rodzina, zaliczał się do izraelskiego proletariatu. W Kijowie rodzicom powodziło się lepiej, ale kiedy stworzona została możliwość wyrwania się stamtąd, tyko krótko rozważali tę decyzję.
Znaleźli się w grupie około miliona nowych imigrantów z byłego Związku Sowieckiego. Nieliczni z nowo przybyłych weszli w skład elity Izraela.
Ogromna większość to nisko zarabiający robotnicy wykorzystywani często w okrutny sposób przez osiadłych już od lat Żydów. Koszty mieszkań, w stosunku do zarobków, są tam horrendalne. Kilku członków rodziny musi ciężko pracować, aby godziwie żyć. Tak też było w rodzinie tego młodziana.
Obydwaj deklarowali, że przylecieli do Kanady tylko na wakacje, że mają pieniądze i znajomych, którzy ich zaprosili, i że ich jedynym pragnieniem jest poznać Kanadę. Ale po godzinie nie potrafili ukryć, że Kanada interesuje ich nie tylko jako atrakcja turystyczna. Pytali o możliwości osiedlenia się tutaj, o szanse w zawodach, które uprawiali. Tak więc intuicja oficera imigracyjnego w porcie lotniczym co do prawdziwych intencji tych młodych mężczyzn się sprawdzała. Ich prawdziwą intencją było znalezienie sposobu pozostania tu na stałe. Co im obiecali ich znajomi, trudno powiedzieć. Na pewno całkowitym zaskoczeniem było dla nich, że natychmiast po przylocie zostali zatrzymani w areszcie imigracyjnym. Nie tak wyobrażali sobie przyjęcie tutaj. Wszak mieli dobre obywatelstwo, potrafili wykazać się, że pracują, że mają przy sobie pieniądze i kartę kredytową.
Mówili otwarcie o warunkach życia w Izraelu. Obaj odsłużyli po trzy lata w armii izraelskiej. Twierdzili, że było czasami niebezpiecznie, ale przeszli przez to. Mówili też, że wybuchy bomb terrorystów to głównie problem Jerozolimy, że oni, żyjąc w mniejszym mieście, nie odczuwali strachu przed terrorystami, że do tego problemu można się przyzwyczaić. Wspominali też, że w prawdziwym strachu żyją osadnicy na "terytoriach", czyli terenach zabranym Palestyńczykom.
Twierdzili, że powiedzieli oficerowi imigracyjnemu na lotnisku, że skoro ich nie wpuszcza do Kanady, to chcą natychmiast wracać do Izraela. Mieli otwarte bilety powrotne na trzy miesiące. Po dniu pobytu w areszcie zostali przewiezieni do terminalu, z którego przybyli, i odlecieli tam, skąd przylecieli.
Wydawałoby się, że byli to zupełnie różni ludzie. Mieli jednak pewne cechy wspólne. Żaden z nich nie był żonaty. Na pełne ustabilizowanie życia jeszcze nie było ich stać. Żyli w domach rodzinnych. Byli więc ciągle częściowo zależni od rodziców. Na pełnie usamodzielnienie się nie było ich stać w Izraelu. Szukali tej możliwości w Kanadzie. Byli dumni z faktu, że są obywatelami Izraela. Ale niewątpliwie nie byli ortodoksami.
Zupełnie nie narzekali na jedzenie, choć nie było ono koszerne. Byli więc raczej zbliżeni do ateistów, a szczególnie dwaj pochodzący z dawnego Związku Sowieckiego.
Aleksander Łoś