farolwebad1

A+ A A-
Andrzej Kumor

Andrzej Kumor

Widziane od końca.

URL strony: http://www.goniec.net/

Cud na plazie Wisła…

piątek, 26 październik 2018 16:30 Opublikowano w Życie polonijne

        Bliżej nas Polaków mieszkających z Mississaudze działa dzisiaj Katolickie Radio Rodzina, które przeprowadziło się z dotychczasowej siedziby przy ulicy Roncesvalles w Toronto na plazę Wisła u zbiegu Brunhamthorpe i Dixie. Dyrektor Radia o. Marian Gil OMI podkreślał pomoc, jakiej udzieliły polonijne firmy, a także sympatię właścicieli plazy i wielu indywidualnych ochotników. Radio Rodzina czyli dawniej Katolickie Studio Młodych to rozgłośnia jedyna w swoim rodzaju powstał z inspiracji Ojca Świętego Jana Pawła II, dlatego też oficjalne poświęcenie studia i siedziby odbyło się 22 października, w dzień liturgicznego wspomnienia tego świętego.

O. Marian Gil: Katolickie Radio Rodzina wystartowało 25 lat temu, 25. rocznicę będziemy obchodzić akurat 6 stycznia 2019 po Światowych Dniach Młodzieży, kiedy z grupą młodych ludzi tutaj z Mississaugi i Toronto byliśmy w Denver w Kolorado w 1993 r. kiedy wracaliśmy to wtedy pojawiła się ta inicjatywa; co robić, w jaki sposób odpowiadać na potrzeby również młodego pokolenia.

        Wtedy wystartowaliśmy z programem, który miał 0,5 h na stacji 100.7 FM, a potem poprzez AM 1320 przeszliśmy na program, który jest nadawany codziennie. (...)

        Nasz program i nasze wejście tutaj na tę plazę nie jest jakąś konkurencją dla nikogo, a raczej będziemy promować produkty, które będą ekskluzywne, które będą niepowtarzalne, mam nadzieję że nasi słuchacze przychodząc tutaj będą czuli się jak u siebie w domu, a jednocześnie korzystali z biznesów, które są wokół nas. To jest również taki jeden z takich celów. 

        Na przestrzeni lat Katolickie Studio Młodych przeobraziło się właśnie w radio poświęcone całej rodzinie, dlatego też chcemy, w bardzo konkretny, dynamiczny sposób odpowiadać na potrzeby współczesnej rodziny. 

        Zauważyliśmy, szczególnie w ostatnich latach, jak bardzo ważne jest, żeby być taką ostoją solidnych, zakorzenionych bardzo w chrześcijaństwie treści  i nade wszystko przekazywać świadectwo małżeństw, rodzin. Myślę że stało się to naszym wyzwaniem, ale z drugiej strony ogromną inspiracją dla wielu rodzin, dla wielu słuchaczy. Naszym zadaniem i odpowiedzialnością jest żeby promować dobro, promować to co jest piękne, szlachetne i dlatego też chcemy wyłapywać takie wydarzenia i zachęcać naszych słuchaczy i biznesy, żeby dzwonić, powiedzieć, co fajnego wydarzyło się w naszym życiu. 

        Tak, jak na przykład, kiedyś Dariusz, który reprezentuje Supreme Pieroges - dziękuję ogromnie, bo oni są naszym wiernym sponsorem od lat od samego początku - powiedział mi niedawno, o tym co wydarzyło się na Kubie. Tak że, jeżeli ktoś chce posłuchać tego świadectwa, to w sekcji świadectwa na naszej stronie internetowej można powrócić do tych wydarzeń, które ludzie praktycznie codziennie opowiadają. (...)        

         Innym aspektem naszej działalności będzie promocja chrześcijańskiej sztuki i mam nadzieję że tutaj znajdziemy coś bardzo ambitnego, oryginalnego, niepowtarzalnego ponieważ są to prace wykonane przez konkretnego artystę, który żyje pośród nas, panią Kingę Faściszewską...

*** 

Goniec: Ojcze Marianie, jaki jest powód przenosin na plazę Wisła? 

o. Marian Gil OMI: Kiedy dowiedzieliśmy się, że budynek na Roncesvalles, w którym byliśmy od 2002 roku jest sprzedawany, zaczęliśmy szukać jakiejś nowej lokalizacji. 

        Były propozycje Brampton, Etobicoke, Mississauga i dzięki życzliwym biznesom, które powiedziały nam, że na pewno plaza Wisła to dobra lokalizacja; tutaj jest dużo Polaków, stąd jest blisko parafia Maksymiliana Kolbego, blisko Polonia, która zgromadzona jest w Mississauga no i oczywiście na tej plazie jest sporo polskich biznesów, stąd też decyzja, żeby tutaj być. 

        - Rynek mediów bardzo się zmienia, jeśli chodzi o gazety, ale też jeśli chodzi o radio i telewizję, jak to jest z tymi nowymi wyzwaniami, jak Katolickie Radio Rodzina sobie z tym radzi? 

        - Pomimo że wchodzą media społecznościowe i te cyfrowe media stały się dzisiaj, jakby taką powiedziałbym mainstreamową formą przekazu, to mimo wszystko, jeżeli chodzi o Polonię, patrząc na różne nasze próby i testowanie rynku, wciąż ta zasadnicza forma przekazywania programu na falach radiowych jest czymś bardzo istotnym i bardzo ważnym, szczególnie dla starszych osób, ale nie tylko dla starszych osób; ci, którzy podróżują, trakowcy, ci którzy wieczorem wracają z pracy - mówią, że słuchają naszego programu przez regularne fale. 

        Dlatego też chociaż sprawdzaliśmy ile osób słucha nas w Internecie, ile ściąga podcasty, to jednak jest zasadnicza grupa ludzi, która słucha nas przez regularne fale 

        - W dzisiejszych czasach rodzina jest przedmiotem ataku, jest to czas pełen wyzwań dla każdej rodziny, jak Ojciec by określił, czego się trzymać jakby Ojciec określił to gdzie szukać tej siły, żeby uratować własną rodzinę i uratować rodzinę jako taką? 

        - Myślę że w prawdzie jest umiejscowiona  cała siła, bo do prawdy dołączona jest łaska, więc jeżeli rodzina żyje w prawdzie, jeżeli rodzina przeżywa również autentycznie swoje wartości, to nie musi się martwić nie musi się w ogóle kłopotać, w jaki sposób przekazać swoim dzieciom również wartości chrześcijańskie. Łaska Boża działała w czasach Imperium Rzymskiego, działała również w czasach komunizmu i przeróżnych zawieruch historycznych i ta Łaska działa również dzisiaj, dlatego też cała siła jest w przeżywaniu prawdy, czyli odkrywaniu tego kim człowiek jest. 

        I tak, jak Jan Paweł II często mówił, że nie można zrozumieć człowieka bez Chrystusa i w tym kontekście człowiek musi się przeglądać i każda rodzina musi w tym kontekście odwiecznych praw sprawdzać swoją tożsamość, swoją drogę, i tam odnajdzie wiele mocy, wiele mądrości i odnajdzie szczęście. 

        Ojcze Marianie dziękuję bardzo, gratuluję jeszcze raz no i miejmy nadzieję że to miejsce tutaj umocni nas wszystkich, bo to jest serce naszej społeczności. 

        - Ktoś powiedział, że przeżywamy 100. rocznicę odzyskania niepodległości przez Polskę, wspominamy również Cud nad Wisłą, a my mówimy, że przeprowadzając się na plazę Wisła zrobił się też cud na plazie Wisła, cud, że jesteśmy tutaj.

Musimy odrobić lekcję Gietrzwałdu

piątek, 26 październik 2018 16:30 Opublikowano w Wywiady

        Rozmowa z Grzegorzem Braunem, wybitnym reżyserem dokumentalistą, publicystą, byłym kandydatem na prezydenta Polski.

Goniec: Grzegorzu, tak się składa, że chyba rok temu rozmawialiśmy w Warszawie na temat filmu „Luter”, z którym jesteś dzisiaj tutaj w Toronto. Wtedy rozmawialiśmy o pejzażu duchowym Europy o tym, jak protestantyzm wpłynął na ideologie Europy. 

Grzegorz Braun: Rok zaledwie minął i dzisiaj nie byłoby już o czym rozmawiać, bo już temat jest zaorany... 

 

Prosimy o pomoc!

 

        No „pejzaż duchowy Europy” to jest chyba oksymoron, czyż jest jeszcze coś takiego jak Duch Europy, duchowość Europy? W każdym razie dzisiaj jesteś też tutaj dlatego że robisz nowy film; film o Gietrzwałdzie, czyli o pejzażu duchowym Polski tym razem. 

        G. B.: Polski, i świata, to jest film o niedoszłej wojnie światowej i odwołanym powstaniu, które byłoby jednocześnie ostatecznym samozaoraniem sprawy polskiej w roku 1877. Jestem tu w Toronto, żeby zrobić wywiad z jednym z najwybitniejszych ekspertów tej epoki; ze specjalistą do spraw pruskiej dyplomacji i militariów tamtej doby. 

        - Może zacznijmy po kolei, bo myślę, że w ogóle sprawa Gietrzwałdu nie jest upowszechniona, że wiele ludzi o tych objawieniach ma takie mgliste pojęcie, a chyba jest to jedno z najważniejszych objawień dla narodu polskiego? 

        - W Polsce to jedyne takie zdarzenie, które uzyskało certyfikat autentyczności, potwierdzenie ze strony władzy duchownej. Kościół  katolicki na szczęście nigdy się nie spieszył z proklamowaniem czyjejkolwiek świętości, dopiero w ostatnich dekadach to się zmieniło i przyspieszyły procesy kanonizacyjne; niewątpliwie, ze szkodą dla jasności komunikatów; dla dochodzenia prawdy o faktach, bądź co bądź, a nie wrażeniach. 

        Podobnie z objawieniami. W Polsce objawień maryjnych było – chwała Bogu – bez liku, a w każdym razie sporo, a tylko wydarzenia w Gietrzwałdzie są tak dobrze udokumentowane. Zostały tak dobrze opisane jeszcze w czasie trwania tych nadzwyczajnych zdarzeń, latem 1877 r., że 100 lat później władza kanoniczna, dekretem bp Drzazgi na stulecie objawień mogła właśnie ex cathedra ogłosić, że rzeczywiście to, co tam się zdarzyło przekracza ramy normy fizykalnej i ludzkiego pojmowania. No i w związku z tym jest to odpowiedź na pytanie,co takiego wyjątkowego w Gietrzwałdzie. No właśnie to wyjątkowe, że nie ma precedensu. 

        - A dlaczego łączysz Gietrzwałd z polityką, Z historią Polski, mówisz, że to zapobiegło kolejnemu powstaniu. Powstania polskie, były swego rodzaju odchodzeniem od Pana Boga, były bardzo często  zrywami rewolucyjnymi, jacyś Karbonariusze…

        - Jednoznacznie, to był po prostu front rewolucji światowej, z Polakami jako agentami, albo pożytecznymi idiotami. 

        - Polacy przy okazji tej rewolucji usiłowali mieć nadzieję na to, że będą mieli własne państwo... 

        - No właśnie tak masoneria to Polakom wmówiła, że „z Bogiem, a choćby mimo Boga”; jak idziemy do Polski równym krokiem, to wszystko nam wolno i że w związku z tym sprawa Polska i sprawa katolicka to są sprawy o rozłączne, a może nawet przeciwstawne. To wmówienie, trwa do dzisiaj. 

        Tymczasem, to nie jest moja opinia, tylko zdanie Fryderyka Engelsa wypowiedziane w latach siedemdziesiątych XIX wieku. Engels wówczas pisał: „na Polaków zawsze możemy liczyć”. Oczywiście, miał na myśli sprawę rewolucji światowej. 

        Polacy i powstania w Polsce z punktu widzenia Marksa i Engelsa, bo nie było większych fanów polskich powstań narodowych niż Marks i Engels - oni studiowali te sprawy, pasjonowali się tym, miały odegrać rolę zapalnika wielkiej wojny kontynentalnej, światowej, a bez tej wojny – doskonale wiedzieli – że sprawa rewolucji proletariackiej nie zwycięży. 

        I otóż, taka nadzieja zarysowała się właśnie po raz kolejny w roku 1877., kiedy to w toku wojny rosyjsko-tureckiej dyplomacja, tajna dyplomacja czyli szpiedzy i agenci brytyjscy usiłowali rozpętać u nas to powstanie, żeby skomplikować sytuację Moskali, żeby wywołać dywersję na tyłach, która zmusi Moskali do dywersyfikacji sił. 

        I ja, powiedzmy, ustalam związek faktów, zdarzeń historycznych, które rozgrywają się latem tamtego roku na Bałkanach i w Prusach Wschodnich pod zaborem niemieckim, pruskim, bo wtedy to już są zjednoczone Niemcy, czyli wzięte za twarz przez Bismarcka i Moltkego. I właśnie całe lato trwają objawienia...

        - Do powstania nie doszło dlatego, że taki był masowy odzew na te objawienia maryjne w Gietrzwałdzie? 

        - Niewątpliwie Gietrzwałd spuścił to zatrute powietrze, zmienił atmosferę polskiego życia, ale oprócz tego Gietrzwałd był też akcją o wymiarze militarnym, nie bójmy się tego słowa, to była po prostu akcja bojowa w wykonaniu Najświętszej Marii Panny i kto ciekawy, jak to rozumieć, o co tutaj właściwie chodziło tego oczywiście zapraszam do oglądania mojego filmu 

        - Nie zdradzisz wszystkich wątków? 

        - Już zdradziłem i to wielokrotnie, już o tym opowiadałem publicznie, bo zdaje mi się, że to są rzeczy tak ważne, że nie chcę trzymać światła pod korcem i rozpowiadam o tym na prawo i lewo. Dziś odsyłam do filmu, który będzie gotowy może za rok, a już teraz gotowa jest książeczka na ten temat, „Gietrzwałd 1877”. Nie chcę po prostu żeby ten temat zeżarł cały czas naszej rozmowy. 

        - A jak to odnosisz do współczesności?

        No właśnie, sytuacja jest pewnie nie jeden do jednego, bo wiadomo że nic dwa razy się nie zdarza, nie można wejść dwa razy do tej samej rzeki, ale z całą pewnością można wdepnąć w to samo szambo dowolną ilość razy. I właśnie to bywało udziałem Polaków Sytuacja jest analogiczna w tym sensie, że dzisiaj również naród Polski je jest kandydatem na odegranie roli podpałki, do eskalacji wojennej, która otworzy drogę do daleko idących – jak to się mówi elegancko – przekształceń, także własnościowych w Europie Środkowej. 

        Tego bym bardzo nie chciał i sądzę, że możemy, przy wszystkich ograniczeniach naszego wpływu na bieg zdarzeń, tych w głównych warstwach stratosfery, gdzie na grę mocarstw, jak zwykle, mamy minimalny wpływ, ale przynajmniej możemy nie dać się wykorzystać za łatwo; możemy nie cieszyć się z roli pionka w tej rozgrywce. 

        - Ale w czasach Gietrzwałdu istniał Naród Polski. I to był Naród Polski pisane przez duże „N”, czy dzisiaj też jest naród Polski? Czy odrósł po katastrofie II wojny światowej? 

        - Trochę przeceniasz siłę narodu, wtedy, w roku 1877. Ja bym powiedział, że właśnie Gietrzwałd naród Polski skonsolidował ponownie, bo wtedy właśnie Polska była podzielona i Polacy naprawdę na samym dnie upadku, także moralnego upadku, dezorientacji politycznej. Mafie, służby i loże doprowadziły Polaków do tego; powstanie styczniowe było ostatecznym ciosem w polskość na ziemiach zabranych, czy ziemiach pierwszych zaborów. 

        Naprawdę było marnie. Polacy po prostu stracili busolę, i Gietrzwałd podał do rąk Polakom kompas. Polacy odrobili lekcję, zaangażowali się gremialnie w program pracy organicznej, ale takiej prawdziwej, głębokiej pracy. Podam tutaj dwa przykłady co to znaczy prawdziwa praca organiczna z jednej strony błogosławiony Honorat Koźmiński i jego praca misyjna – nie bójmy się tego słowa – powoływanie do istnienia kolejnych zgromadzeń zakonnych; a z drugiej strony ktoś taki, jak ksiądz Wawrzyniak na Wielkopolsce, który zakłada nie zgromadzenia zakonne tylko spółki, sklepy; zakłada stowarzyszenia i nie prowadzi ludu na barykady, natomiast doprowadza Prusaków do białej gorączki swoją aktywnością ekonomiczną. 

        - Tym że tzw. żywioł Polski wygrywa z żywiołem niemieckim? 

        - tak jest, po prostu Niemcy nie dają sobie rady, dlatego że pomysłowość, kreatywność Polaków ich powala. 

        - Wręcz państwo niemieckie ingeruje, zapewnia Niemcom różnego rodzaju fory, jak to się mówi... 

        - Tak, punkty za pochodzenie, a Polacy i tak dają radę. 

        - Czy dzisiaj jest taka sytuacja? Czy Polacy też dają radę? 

        - Nie, dzisiaj jest stokroć gorzej, dlatego że z wieku XX wyszliśmy przede wszystkim ograbieni z majętności. To jest ta fundamentalna różnica, że 100 lat temu elita miała majątek, a elita bez majątku jest zawieszona w powietrzu i ląduje na posadach państwowych, a kto płaci, ten wymaga, kto jest na posadzie ten nie jest wolnym człowiekiem.

        - Zdaje się, że również przez to, że Polakom, jak gdyby dołączono za Stalina część elit - komunistów; Żydów, Ukraińców... 

        - No tak, Łżeelita czyli przyszyta do polskiego zombie głowa z gałganków 

        - Ona nadal się reprodukuje..

        - Czyni to właśnie doskonale w warunkach pełnej recydywy, prolongaty złego ustroju, ustroju etatystycznego; ustroju, w którym wystarczy obsadzić stanowiska, żeby gnieść naród i kontrolować sytuację. 

        Otóż, 100 lat temu pod tym względem było lepiej. 

        - A więc, gdzie jest ta nadzieja? Czy niestety nie jesteśmy już na równi pochyłej? 

        - Nadzieja jest, jak zawsze, w Gietrzwałdzie. Mówię to z pełną powagą.Jak wiesz najlepiej, z naszych wspólnych rozmów, zresztą rejestrowanych, że bardzo chętnie rezonuje na tematy polityczne i bardzo chętnie rozmawiam i o lokalnej bieżączce i globalnej geopolityce, ale to wszystko nie przeszkadza mi odsyłać, zapraszać do Gietrzwałdu. 

        - Wróćmy więc do bieżączki - jak mówisz - czy nie sądzisz, że ten projekt, o którym cały czas mówiłeś, czyli po prostu, projekt Polin... 

        - Projekt żydowskiej suwerenności w Europie Środkowej. 

        - I obojętne czy suwerenności wyspowej, czy nie,  ale suwerenności żydowskiej i swego rodzaju żydowskiej szlachty, czyli tej prawdziwej elity na terenach polskich; elity, która ma pieniądze jest powiązana, ustosunkowana.... 

        - Żeby to była szlachta; to raczej jest struktura obozowa, tu nie mówimy o rycerzach, tylko mówimy o kapo nadzorcach...

        - ...że ten projekt jest już bardzo w zaawansowanym stadium realizacji. Spadły różne zasłony, i już nikt się nie kryje, że mamy mówić wyłącznie o Polsce; już jest to Rzeczpospolita Obojga Narodów, jest Rzeczpospolita Przyjaciół. Jak gdyby, przyzwyczaja się nas do myśli, że Żydzi są „innymi Polakami”, albo „Polakami inaczej” i że Polacy mają ich przyjąć z powrotem do Polski? 

        - Tak, a przećwiczy się to na narodzie polskim występną grą z wykorzystaniem uchodźców-nachodźców islamskich z jednej strony, a z drugiej strony,  rezunów ukraińskich. 

        - Co masz na myśli, mówiąc „przećwiczy się” - jakieś ruchawki, prowokacje? 

        - Scenariusze są aktualizowane na bieżąco, każdy scenariusz jest tylko scenariuszem ewentualnościowym, więc tak - rozwiązania krwawe, są całkiem niewykluczone i jeśli sobie nas zmierzyli i zważyli i doszli do  wniosku, że jesteśmy jeszcze niedostatecznie otumanieni, żeby to przyjąć bez protestu.  

        Myślę że warszawski Marsz Niepodległości będzie takim testem. Zobaczymy w co będzie grała władza warszawska w tej sprawie. 

        - Rok temu rozmawialiśmy w twoim zaparkowanym samochodzie przed tym jak poszliśmy na marsz, idziesz na marsz w tym roku? 

        - Wracam do kraju chyba szybciej niż ty tam wylecisz więc jest duża szansa, że obydwaj zdążymy. 

        - Marsz ma być podobno wspólny, co sądzisz o tych wypowiedziach premiera Morawieckiego, jaki to jest plan Twoim zdaniem? 

        - Zobaczymy do czego zmierza władza warszawska. Jak widać, ostatnie 3 lata były okresem jej pełnej Auto demaskacji i intencje zostały nie tylko jawnie zadeklarowane ale potwierdzone także praktyką. Jaką praktyką? Dalszym pogłębianiem ubezwłasnowolnienia Polski przez, z jednej strony, sprowadzaniem wojsk i służb obcych na terytorium Rzeczpospolitej, a z drugiej strony, przez pogłębianie niewoli dłużniczej, w jakiej Polacy się znajdują. 

        To są dwa kierunki i Żoliborska Grupa Rekonstrukcji Historycznej Sanacji, realizuje tę politykę naprawdę w zastraszającym tempie. 

        Przypominasz sobie nasze dawniejsze rozmowy, to pamiętasz że kiedy pierwszy raz mieliśmy okazję rozmawiać właśnie o wizji suwerenności żydowskiej na Międzymorzu, to ona dla większości, nie tylko naszych rodaków w ogóle, ale także w szczególności komentatorów sceny politycznej nawet najlepszych patriotów, była czymś kompletnie egzotycznym, to była jakaś „szuria”, odjazd; „No wszystko, ale z tym, to już nie przesadzajcie towarzysze...”.  Otóż, to się właśnie dzieje, myślę, że ta nawalanka propagandowa, pierwszego półrocza tego roku; to że się Polacy troszkę szerzej zorientowali, co tak naprawdę Żydzi na nasz temat opowiadają światu i jaką gębę nie tylko, że usiłują nam przyprawić, ale że świetnie im się to udało, myślę że to niektórych wybudziło. Ale myślę, że wiążą się z tym też pewne obawy, z tym faktem, że się Polacy wybudzili, a mianowicie że właśnie prawdopodobieństwo prowokacji wzrosło, a nie zmalało. I jak mówię prowokacji to mam na myśli coś powiedzmy na miarę Kielc - Kielce dwa. 

        - Krew, ofiary? 

        - Tak. Dlatego że teraz, jeśli scenariusz instalacji żydowskiej suwerenności w Europie Środkowej, rzeczywiście - jak mi się zdaje - wyszedł już z fazy obróbki propagandowej i wszedł w fazę inwestycji i instalacji infrastrukturalnych. 

        - Transport, kontrola energii, cyberbezpieczeństwo…

        - Przede wszystkim transport lotniczy, stąd zainteresowanie wielkimi inwestycjami w tej branży. I zwrócę uwagę tylko na to, że nie przypadkiem starszy sierżant Daniels doradza polskim liniom lotniczym i nie przypadkiem przesądzona właśnie - tydzień jeszcze nie minął jak ogłoszono - że Polskie Porty Lotnicze kupują lotnisko w Radomiu i tam dokonane zostaną wielkie inwestycje. 

        I nie przypadkiem, tą modernizacją zajmuje się już, bo przecież ta decyzja o charakterze politycznym zapadła na podstawie takiego nowego raportu, który tam został przygotowany ta sama firma, którą znajdujemy na liście stałych partnerów Muzeum Historii Żydów polskich Polin w Warszawie; ta sama firma współtworzy muzeum historii Żydów polskich, czyli nie bójmy się tego słowa, jednego z centralnych ośrodków dezinformacji i antypolskiej propagandy; propagandy na miękko, propagandy paraliżującej myślenie, nawet pobożnych, patriotycznie zorientowanych Polaków. 

        To właśnie taka firma zajmuje się wydłużaniem pasa lotniska w Radomiu.

        - Ale ja się spotykam z taką opinią; no dobrze, ale przecież z Żydami nam raźniej, lepiej, bardziej bogato. Bo przecież cóż mamy robić? Nie pójdziemy do Rosjan, którzy dzisiaj nas nie lubią, a Żydzi pozwalają również nam Polakom robić interesy; pozwalają nam zarabiać... Jest to takie tłumaczenie, jak pod zaborem austriackim w Galicji, gdzie kiedyś za Franza Josefa, niektórym było dobrze. 

        - O, gdybyż to się dało porównać! Nic nie możemy poradzić, ani ty, ani ja na to, że niektórzy nie widzą niczego niebezpiecznego w pomyśle osiedlenia się w najbliższym sąsiedztwie „ludożerców”. 

        - Puenta jest taka, że skoro mamy chorować, to lepiej jest mieć grypę niż gangrenę... 

        - więc oświadczam to oznacza zaproszenie do domu „ludożerców”. To oznacza zaproszenie dzikiego plemienia, które wychowuje swoje dzieci w dzikim, rasistowskim, plemiennym kulcie i na pokrycie tych słów mogę tutaj na specjalne życzenie wystąpić ze osobnym półtoragodzinnym, w skrócie, referatem na ten temat. 

        Odsyłam naprawdę do podstawowej wiedzy o tym co to właściwie jest judaizm talmudyczny; odsyłam do księgi Tanya, najczęściej dzisiaj drukowanej książki żydowskiej na świecie, która jest kanoniczną księgą sekty Chabad Lubawitz, która z kolei jest sektą żydowską najliczniej i najszybciej mnożącą swoje szeregi, bardzo mocno obecną w Polsce, bo przecież z kim pan Prezydent Belwederski zapala świece chanukowe, jak nie z ludźmi chabadu, którzy zainicjowali tę akcję. 

        Więc informuję Państwa, że w księdze Tanya czytamy, że goje zostali stworzeni przez demony. Bo dobry, żydowski Pan Bóg, ekskluzywnie żydowski, stworzył ludzi, czyli Żydów. Natomiast podludzi, istoty człekokształtne, z pozoru nieco podobne, ale z natury niższe, stworzyły demony. I to jest książka dzisiaj rozpowszechniana; na tej księdze; wokół tej księgi ogniskuje się kult, który nazywam  rasistowskim, dzikim, plemiennym kultem. 

        - Czy Polacy posiadają jakiekolwiek zdolności obrony przed tego rodzaju agresją mentalną, polityczną, społeczną i finansową?  

        Nie. Słabo z tym jest, bo nawet nie wchodząc na poziom narzędzi przeciwdziałania, to żeby przeciwdziałać, trzeba najpierw zdefiniować swoją sytuację. Problem jest z tym definiowaniem; problem jest z nazywaniem po imieniu tej sytuacji. 

        Oczywiście, na to, co powiedziałem, ktoś z państwa może powiedzieć, no ale wszyscy znani mi Żydzi, to są ludzie świeccy, mili ludzie, w ogóle nie widziałem u nich na półce księgi Tanya i nie słyszałem żeby nawet w święta chodzili do synagogi. 

        Ja znam tę szkołę jazdy. Więc uświadomcie sobie Państwo, że na użytek tych właśnie zsekularyzowanych, świeckich Żydów macie świecką wersję tego samego plemiennego kultu i to jest właśnie religia holocaustu, w której wiadomo kto jest męczennikiem, a kto jest mordercą i złodziejem. Wiadomo, że to my jesteśmy czarnym charakterem w tym świeckim kulcie. Pseudohistorycznym zresztą, bo to są niestety opowieści w ogromnym stopniu abstrahujące od faktów historycznych. 

        - Fakt historyczny to jest przecież pojęcie z pewnej cywilizacji... 

        - W ogóle fakt, w ogóle kategoria prawdy, cywilizacja żydowska, o czym zaręczam Państwu a można o tym czytać także w żydowskich książkach, nie w tych pisanych przez jakichś strasznych polskich antysemitów, którzy „wyssali z mlekiem matki” miazmaty i nienawiść - w książkach żydowskich autorów, można czytać o tym, że jest to cywilizacja, która nie posługuje się kategorią prawdy absolutnej, posługuje się natomiast kategorią mądrości etapu, a więc prawdy sytuacyjnej. 

        No i to jest fundamentalną różnica. W świetle tej różnicy jakiekolwiek dialogi, nie mogą doprowadzić do żadnej konkluzji. Ponieważ w świecie w którym nie ma prawdy nie ma też żadnych argumentów logicznych, które w sposób logiczny prowadziłyby do konkluzji 

        - Uczestniczyłeś w życiu politycznym w Polsce, czyli miałeś jednak nadzieję na to, że tego rodzaju obecność coś pozytywnego pozwala robić... 

        - Miałem nadzieję, na to, że uda się nadać kilka komunikatów i tych nadziei własnych i cudzych nie zawiodłem.

        - Czy widzisz teraz jakąkolwiek nadzieję na polskim rynku politycznym? 

        - Widzę. Widzę stale i niezmiennie nadzieję na to, że nie stoczymy się do końca, że zostaniemy na ringu, na placu, że nas nie wyniosą, ponieważ to Pan Bóg jest panem historii. I nie wyrachowani cwaniacy, ludożercy dyktują ostatecznie warunki. I w związku z tym każdego dnia z pełną nadzieją na niewątpliwy happy end wertuję gazety i zaglądam co tam w trawie piszczy w Internecie. 

        - Czy można zatem powiedzieć, że liczysz na cud? 

        - Życie wszakże jest cudem, który się codziennie wydarza. Dlatego zachęcam do podróży do Gietrzwałdu, do podróży w czasie i w przestrzeni. Zachęcam do odrobienia lekcji z historii Gietrzwałd 1877. I zachęcam do tego, żeby się tam wybrać przy najbliższej okazji, albo bez okazji wybrać się do Gietrzwałdu na świętej Warmii, ponieważ, jest to miejsce w którym należy jednocześnie czerpać z niewyczerpanego źródła łask sakramentalnych, tak owszem, a jednocześnie należy czerpać z historii lekcje, trzeba się zapoznać z faktami, żeby się nie dać po raz kolejny wkręcić w sytuację tak ryzykowną, jak ta, którą swoją osobistą interwencją zażegnała Najświętsza Maryja Panna w roku 1877. Ja podkreślam, że mój film i moja książeczka są o faktach historycznych. 

        Ja  jako autor nie dzielę się moimi przemyśleniami zbyt daleko idącymi, skupiam się na faktografii historycznej i tylko i aż tyle, że to jest faktografia która do tej pory nie została zintegrowana z głównym wykładem akademickim historii. No bo historia tamtej doby, przyznasz z własnej pamięci, to jest generalnie taki okres, w którym „nic się nie dzieje”, jest nudno, jacyś tam kupcy, Wokulski z „Lalki”, jakiś Borowiecki z „Ziemi obiecanej”, ale „nic się nie dzieje”... Dlatego właśnie że nie ma powstań, nie ma wojen, więc okazuje się że to wszystko jest po prostu historia niedoczytana i to jest historia nieprzemyślana. 

        A ponieważ zła historia jest matką złej polityki; w związku z tym ze pełnym przekonaniem zachęcam do odbycia tej podróży do Gietrzwałdu. W poczuciu że to nie jest zachęta do jakiejś emigracji wewnętrznej, to nie jest zachęta do tego żeby się alienować od rzeczywistości politycznej, wręcz przeciwnie, kto lekcję Gietrzwałdu odrobi, ten będzie lepszym skuteczniejszym fighterem także we współczesnym życiu politycznym. 

        - Grzegorz, dziękuję bardzo. Zapraszamy więc do Gietrzwałdu. 

        - Dziękuję za gościnę w Toronto 

        - I cóż, miejmy nadzieję że Marsz Niepodległości również w tym roku przejdzie... 

        - Daj Boże. 

Polscy pionierzy kanadyjskiej Prerii

piątek, 26 październik 2018 16:57 Opublikowano w Życie polonijne

        Polacy mają olbrzymie zasługi w budowie Kanady. W XIX wieku w prowincjach preryjnych istniały setki osad polskich. Katalogowaniem ich historii i identyfikowaniem pozostałości - głównie kościołów od lat zajmują się państwo Grażyna i Lech Gałęzowscy. Efektem ich pracy jest pięknie wydana przez Kanadyjsko-Polski Instytut Badawczy książka pt. “In the Footsteps of Polish Pioneers on the Canadian Prairies”. W piątek 19 października w Konsulacie RP w Toronto odbyło się spotkanie z Autorami.


Jeśli możesz wesprzyj nas


        Lech Gałęzowski: Dlaczego akurat wybraliśmy temat o pionierach, w ogóle temat polskich pionierów. Dosyć dawno temu wpadła mi w ręce książka Edwarda Hubicza „Polish Churches in Manitoba”. Nigdy nie myślałem, że jest tyle miejscowości, tyle wiosek, gdzie Polacy się osiedlili. On opisuje dosyć sporo. Zaaranżowałem spotkanie z nim, już był w podeszłym wieku, chciałem się dowiedzieć jak je znaleźć. Zacząłem szukać, zacząłem od miejscowości, która się nazywa Zbaraż. Znalazłem ją. To tylko jest nazwa, tej wioski już nie ma, ale został też taki mały kościółek. Wchodząc do tego kościoła można zobaczyć, że byli tam Polacy, bo są akcenty polskie, jest obrus na ołtarzu, na którym napisane jest: „Panie Boże pobłogosław lud swój”. Były proporce z Matką Boską Częstochowską, były również stacje drogi krzyżowej napisane po polsku. Potem poszedłem na cmentarz i na cmentarzu były podpisane polskie groby.

        Od tego się zaczęło, zacząłem coraz więcej podróżować, zacząłem fotografować te miejsca wewnątrz, zewnątrz, potem zacząłem również fotografować cmentarze.

        Druga książka, która wpadła mi w ręce to jest księdza Walewandera z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Przyjechał do Kanady i on też opisał właśnie osady polskie w Kanadzie zachodniej i w Kanadzie wschodniej. W pewnym sensie ułatwił mi sprawę. Jego publikacja rozszerzyła to i mogłem zacząć jeździć do tych miejsc. Znalezienie ich jednak nie było łatwe. 

        Podam państwu taki przykład. Tylko dlatego że była napisana jakaś nazwa, jak Acadia Valley, w Albercie to nie znaczy, że polski kościół był w tej wiosce czy miasteczku. Kościół, który zbudowali pionierzy,  był 16 km poza. I wtedy ci tłumaczą; jedziesz 5 minut w prawo, trzy mile  w lewo i znajdziesz... No i tak znajdowaliśmy. Później robiło się notatki i można było łatwiej trafić. 

        Druga  rzecz, dlaczego wybrałem ten temat to pamiętniki emigrantów. Zachęcam do ich czytania. Instytut wydał kilka książek, bardzo dobre książki, i jak zacząłem czytać, to ten temat  tak bardzo mnie zafascynował, że połknąłem bakcyla. Chciałem więcej wiedzieć o tych pionierach.

Grażyna Gałęzowska: Na początku byłam sceptyczna... Ale wyjeżdżamy do Alberty, gdzie człowiek spojrzał jest pusto, szukamy tego kościoła i nagle podjeżdża samochód, pytamy, a pani popatrzyła na nas, jakby zobaczyła UFO... Skąd wyście się tutaj wzięli? Tutaj nikt nie przyjeżdża... Proszę sobie wyobrazić, jak daleko byliśmy od jakiegoś ośrodka. Ta pani powiedziała tak, tak jedźcie jeszcze 10 mil i znajdziecie. I znaleźliśmy! W innym przypadku jedziemy dosyć długo, już się obawiamy, że noc nas tam złapie, podjechaliśmy do stacji, no i mówią tak i tak. Znaleźliśmy ukraiński cmentarz, a po prawej jest las i nic więcej. Znaleźliśmy cmentarz, trawa wysoka po pachy,  napisane: „tu spoczywa świętej pamięci Tomasz taki taki”. No był kościół polski! Ale tego kościoła nie widać! Jedzie samochód, zatrzymujemy, czy pan wie czy tutaj był kościół? No tak, patrz! I rzeczywiście, jak wskazał, to wtedy zobaczyliśmy wieżyczkę zarośniętą. Wchodzimy tacy już podekscytowani, co to będzie. Otwieram drzwi wylatują jakieś ptaki, skrzypi wszystko, wchodzimy do środka i na wprost taka ogromna belka z napisem „Święta Boża Rodzicielko módl się za nami”.

        Taki polski napis! Aż mi skóra ścierpła. Oczywiście wszystko jest zniszczone, gołębie, myszy, wszystko porozwalane. Mąż robi zdjęcia,  mówi w pewnym momencie do mnie, zamknij drzwi. Z  tyłu jest napis „1973 r. z literkami Trzech Króli. 40 lat minęło i kościół kompletnie zarósł. 

        Wyobraźcie sobie, że w tych śmieciach  znaleźliśmy szarfę, na której było wyhaftowane 3 maja 1791. Obchodzili Konstytucję 3 Maja, ludzie wtedy w tej okolicy w tych czasach byli tak oddani swoim korzeniom.

        Co mnie urzekło, to że kiedy spotykamy ludzi to natykamy się na ogromną radość dzielenia się swoją historią rodzinną, historią okolic. Bardzo często pytają, a czy wiecie to, czy macie tamto? Często nie wiemy. Taką właśnie historia w Saskatchewan była w Wishart, gdzie „wylądowałam” na poczcie i pytam czy jest ktoś, kto mógłby nam dać klucz, żeby otworzyć kościół i zrobić zdjęcia, pani zaczyna mnie wypytywać, ja jej wytłumaczyłam, ona mówi, o to wy musicie przyjechać do nas, bo u mojej córki na jej polu jest polski kościół. A jak się nazywa? Biały orzeł. Nie do uwierzenia, że coś takiego jest, a my o tym nie wiemy. 

L.G.: Było wiele takich miejsc które były po prostu pominięte.

G.G.: Jedziemy w te punkty i ludzie nas wtedy zabierają do następnych. Zabierają nas na quad jedziemy tak przez wszystkie pola na skos, pytam czy to tak można? „A, czemu nie, przecież to mój sąsiad...”. Ta serdeczność. My w mieście zamykamy się w naszych domach nie odczuwamy tej bliskości z ludźmi. 

        Gdy wchodzimy, jak tylko przedstawimy cel naszej wizyty, to zapraszają, mówią teraz jest obiad, proszę usiąść, zjeść, a potem będziemy rozmawiać i nas zabierają, pokazują, dzielą się tym, co mają. Właśnie tam, daleko od miasta, w tych małych domkach, ludzie mają pamiętniki, dokumenty ojca, dokumenty pradziadków. I oni tego już nie umieją przeczytać i nie wiedzą co z tym zrobić. W jednej wsi, której żeśmy bardzo długo szukali, ktoś nam powiedział, że już nie istnieje. Wisła, to też przez przypadek, przez przypadek dojechaliśmy do tej wsi. 

        Nasz samochód stał się minihotelem, zwykły dodge caravan przeszedł do historii bo tam trzeba było i przespać się, i zjeść i trzymać wszystkie dokumenty. Jak się wyjechało ponad 400 kilometrów od miasta i tylko widać pola, pola, pola, no to hoteli nie ma. 

        Innym źródłem były oczywiście archiwa pojechaliśmy do biblioteki we Ottawie, gdzie mogliśmy skorzystać z niektórych fotografii. Ale najlepsze źródło to zawsze byli ludzie, potomkowie pionierów.

L.G.: Zasięgamy języka u takiego farmera, każe nam pojechać tam dalej, znajdujemy cmentarz, wchodzimy na cmentarz i ukazuje się pomnik, poświęcony polskim pionierom. To jest chyba jedyny taki pomnik w Kanadzie. Jest napis  i są nazwiska. I to robi wrażenie, że 440 km na północ od Winnipegu można znaleźć taki piękny pomnik. Ale to, co mnie najbardziej wzruszyło to, że kiedy spotkaliśmy się z tym człowiekiem on był chyba jedynym, który działał, żeby ten pomnik postawić tym pionierom. W 2007 roku było odsłonięcie i pokazuje kasetę, którą nakręcił. Takim wzruszającym momentem było to, że przyjechali zewsząd potomkowie, żeby ten pomnik odsłonić, dzieci i starsi. W pewnym momencie on mówi, żeby oni wszyscy wstali...

G.G.: Jak popatrzycie na to wideo, to rozpoczyna się uroczystość, wszyscy stoją, odśpiewują hymn Kanady i już jakby chcą usiąść, a wtedy ten człowiek mówi,  proszę stać, a teraz odśpiewamy hymn  naszych ojców, naszych dziadków, i śpiewają „Jeszcze Polska nie zginęła”. Mnie to po prostu dreszcze przeszły; tak daleko, gdzieś tam na tych Preriach, na tym cmentarzu śpiewają polski hymn. No to jak można to zignorować czy nieuszanować, kiedy oni tyle miłości w to włożyli. Pomnik jest piękny, duży, jak jedziemy gdzieś na jakiś cmentarz szukamy czegoś, to  potem taką jedną polską lampkę zapalamy. 

        Kiedyś pewien pan mówi nam, chyba tutaj byliście, bo ta lampka taka nietypowa... Ten pan jest teraz z nami w kontakcie, zainteresowany naszą pracą i jest bardzo dumny ze swojego dziedzictwa, swoich korzeni. Był jednym z tych, którzy brali udział w odsłonięciu tablicy, jaką w zeszłym roku odsłanialiśmy w parlamencie Manitoby zadedykowanej 200. rocznicy przybycia Polaków do Manitoby. Był, jako ten przedstawiciel ery pionierów 

L.G.: Odwiedzamy też miejsca gdzie były organizacje, które mogą mieć materiał, z którego będziemy mogli skorzystać. Jeżeli tam było organizowane dwudziestopięciolecie czy pięćdziesięciolecie. Niekiedy informacji jest brak, są skąpe i jedyna szansa to po prostu pojechać porozmawiać z tymi ludźmi, żeby te rzeczy nie przepadły, bo potomkowie mogą to trzymać przez pewien okres, a potem to wyrzucą, bo nie widzą wartości i stracimy tę historią i szkoda tego. (...)

        W książce mamy mapy, aby każdy mógł zobaczyć gdzie była dana wioska czy miejscowość którą żeśmy odwiedzali. 

(..)

        Inny przykład, to jest na przykład Sifton to jest 350 km od Winnipegu. Co jest ciekawe, tam na tym krzyżu po lewej stronie były takie metalowe emblematy. Jeden to był orzeł polski, a drugi był profil  Kilińskiego. Pytanie, kto to tam włożył i kiedy, z jakiej okazji? Podejrzewam, że to było przyczepione z okazji Konstytucji 3 Maja czy czegoś takiego. Bo nie ma żadnej informacji, Tutaj w środku ten pomnik poświęcony jest księdzu Franciszewskiemu, który pracował tam 17 lat. Niektórzy księża po prostu stracili życie przy takiej pracy, dlatego że to był ogromny wysiłek i olbrzymie odległości. Proszę zobaczyć to zdjęcie to było tabernakulum, a teraz jest to karmnik dla ptaków... 

(...)

        Proszę zwrócić uwagę, że na mapach jest dużo miejscowości, które są polskie, mają polskie nazwy, tak jak tutaj jest Kowalówka, są Dobrowody, jest Krasne. Niekiedy Polacy byli w stanie dostać polską nazwę, a niekiedy nie. Przykładem takim może być miejscowość, która nazywa się Candiac, Polacy zabiegali o to, żeby nazywała się Sobieski, jednak nie otrzymali tego pozwolenia i został się Candiac. 

        W każdej prowincji są nazwy miejscowości, gdzie Polacy mieszkali, czy też pracowali i tam było życie polonijne. Bo to życie polonijne nie kręciło się tylko wokół wielkich miast.   (...)

        Przenosimy się do Alberty i tam to samo, kilka miejscowości, które są polskie, mają polskie nazwy Nisku, Kopernik (Polska), Kraków. Taka anegdotka, jeżeli chodzi o Nisku. Przyjechał tam polski pionier nazywał się Sarnecki, idzie tam do administratora, rozmawiają o tym, że on chce nabyć ten homestead, no i pyta się go jak chcesz żeby się to nazywało, a on myśli, myśli i mówi nisko tutaj... 

        Kopernik (Polska), jak wyjeżdżamy do tej miejscowości,  jest napisane „Polska”;  tu na fundamencie jest napisane „Boże zbaw Polskę”. Mnie osobiście podoba się ta tablica pamiątkowa „In memory of the Polish pioneers of this nation and community who helped build the nation from the wilderness”. To mówi samo za siebie. Tutaj też była szkoła polska. Duże zasługi położył ksiądz Paweł Kulawy to jest znana postać jeżeli chodzi o Albertę.         

        Kościół, który polecałbym zobaczyć to jest w Wostok, w środku mają piękne rzeczy, mają też oczywiście tablicę pamiątkową, że nie zapomnieli o tych, którzy budowali.

        - Kto przyjeżdżał z Polski kim byli ci ludzie?

        - Przeważnie przybywali chłopi z Galicji. To byli analfabeci, a przyjechali dlatego, że w 1895 r. minister Clifford Sifton ogłosił taką ustawę że potrzebują zasiedlić Prerie, a ponieważ angielska, irlandzka imigracja już stanęły, więc patrzyli skąd by najlepiej zyskać nowych ludzi i spojrzeli na Europę centralną gdzie była Galicja. Posłali tam agentów, obiecywali złote góry, że są dobre zarobki, że można pracować w górnictwie, na roli, aby tylko ich tutaj sprowadzić. Realia okazały się inne, ponieważ, jeżeli chodzi o polską społeczność, to oni nie byli przygotowani. To, co tutaj zastali, to było całkiem co innego niż się spodziewali. 

        Mieli bardzo trudne życie, trudno sobie to dzisiaj wyobrazić, ale to byli zwykli rolnicy, chłopi którzy z Galicji wyjechali za chlebem. Większość przyjechała na Prerie dlatego że to byli rolnicy. Ziemia, którą otrzymywali była prawie pół darmo. Dla takiego zwykłego chłopa, jeżeli on otrzymał 160 akrów to było coś! Jak on napisał do domu, słuchaj kupiłem 160 akrów za 10 dolarów, to robiło wrażenie. Tam tylko dziedzic miał te 160 akrów. Dopiero później w okresie międzywojennym zaczęła przybywać emigracja bardziej wykształcona, a po wojnie to już całkiem co innego. Ale ci pierwsi to naprawdę nie da się opisać, jak mieli trudno. Niektórzy, jak się ich pyta jak było, w tym  czasie to siadają, łzy lecą, nie chcę o tym mówić. 

        - A czy są jakieś przejawy kultywowania tej polskiej tradycji w następnych pokoleniach? 

        G.G.: Jeśli Pan ma na myśli następne, pierwsze pokolenie, to tak, ale już trzecie, czwarte to tylko zostaje takie ciepłe miejsce w sercu, „bo babcia to mówiła”, „dziadek to mówił”. Trudno powiedzieć, że kultywują to. Ale mąż kiedyś czytał artykuł z 1920 r., kiedy już bardzo często to pierwsze pokolenie się asymilowało i ludzie pisali do gazety, że dzieci tak szybko zapominają mówić po polsku, nie dbają o to. Tak że, jak teraz narzekamy, że nasze dzieci szybko się asymilują, to proszę sobie wyobrazić, że wtedy były ciężkie warunki i  nie dziwię się, że chcieli jak najszybciej się wydostać z tego miejsca, gdzie byli. 

        Pamiętam takie jedno miejsce, gdzie byliśmy, są tam trzy cmentarze katolicki, ukraiński i greko-ukraiński. Te cmentarze były przedzielone płotem i taki pan jeździł tam kosiarką i mówi,  po co oni to tutaj dzielili, przecież wszyscy poszli w jedno miejsce. Zaczął wtedy opowiadać i mówi że z jego rodziny wszyscy są wykształceni, ale „ja tutaj zostałem, żeby tym cmentarzem się zająć, i chociaż tyle dla nich robię”. Taki był dumny z tego, że jego bracia, czy kuzyni są w mieście, chwalił się, że są na stanowiskach. To było też bardzo miłe usłyszeć. 

L.G.: Ta polskość docierała wszędzie takie silne centra to można wymienić, Brandon w Manitobie. Tak jak powiedzmy w Keld. Tam też była silna Polonia, oni pracowali na roli, ale organizowali różne imprezy czy to były pikniki czy jakieś zakładali organizacje. Oni chcieli mieć tę polskość. W Albercie na przykład Calmar, tam to rzeczywiście w okresie międzywojennym nastąpił rozkwit. Mieli swoją organizację, mieli kółko dramatyczne mieli 2 gazety, które ściągali, mieli bibliotekę i to dużą bibliotekę. Również i kościół. Tak że tam życie polskie tętniło. I to właśnie nie tylko w tych dużych miastach, ale również małych miasteczkach. Byłem zdziwiony, że tam na preriach jest organizacja i nazywa się Sokół.

        W jednych z takich miejscowości zbierali się żeby czytać Sienkiewicza. To było w 1914 r. Byłem zdziwiony zapamiętałem nazwisko, nazywał się Jeżewski i zorganizował wieczór poświęcony Henrykowi Sienkiewiczowi. Tam najbliższa miejscowość to nie wiem ile od Calgary będzie, chyba z 200 km, ale gdzieś tam na wiosce organizować wieczór poświęcony Sienkiewiczowi to jest niespotykane. 

        Ale to nie jest jedyna taka miejscowość, są inne, gdzie organizowali takie właśnie rzeczy. Dlatego w książce próbowałem ująć takie ciekawe rzeczy, o których nikt nie wie. Jest taka miejscowość w Saskatchewan, która nazwa Cedoux, kościoła już nie ma, dopiero później wpadł w moje ręce dokument, w którym człowiek pisze, że tam była szkoła imieniem Poniatowskiego. Skąd wzięli Poniatowskiego?! Nie wiem, będę musiał tam jeszcze raz pojechać i może jakieś informacje uzyskać.  

G.G.: Taka ciekawostka w Saskatchewanie w  Prudhomme jest muzeum, w muzeum jest jeden pokój poświęcony Polakom i w tych dokumentach odkrywamy, że organizacja, która tam istniała namawia, prosi, żeby kupować książkę Wańkowicza „Tworzywo” i żeby czytać, bo „on tutaj był i on tutaj zna wasze życie”. 

L.G.: Tam  widzieliśmy też ciekawą rzecz. Mieli tam takie karteczki przygotowane i na tych karteczkach były daty. Zacząłem czytać książkę w parafii; kiedy powstała parafia, to chodziło o to, żeby wszyscy pomagali finansowo, ale byli tacy którzy korzystali z  sakramentów i tak dalej, ale nie dokładali się, więc - tego nie wymyślił ksiądz,  to wymyślili parafianie - postanowili że będą mieć te kartki, każdy będzie je miał jeżeli opłacił co miał opłacić, to będzie mógł przystępować do Komunii św., będzie mógł chodzić do spowiedzi, a jak nie ma podstemplowanej kartki to ksiądz nie spowiada. I utrzymali ten kościół! Stoi do tej pory. To było skuteczne. 

        - Ile tych kościołów, misji, zostało przez państwa udokumentowane?

L.G.: Myśmy w tej chwili odwiedzili chyba ponad 230 miejscowości z czego około 100 w Manitobie,  w Saskatchewan jest 57 i w Albercie jest około 50. Na pewno, jest jeszcze więcej takich miejscowości, w których żeśmy nie byli, ale jak otrzymamy informację, to po prostu jedziemy tam od razu. 

        Niekiedy są błędy, kiedyś ktoś mówi, że tam jest polski kościół i miejscowość nazywa się Prosperity patrzę w książkę nie ma takiego Prosperity - ktoś napisał „b” zamiast „p”, ale pojechaliśmy i rzeczywiście znaleźliśmy. 

        Dużo jest takich miejsc, gdzie jest informacja że było tam społeczeństwo polskie, ale już tam nic nie ma. Ostatnio pojechałem do Saskatchewan szukać za 4 miejscami i niestety nie znalazłem prawie nic oprócz jednego. Po prostu to znikło; chodzi o to, żeby udokumentować, że tam byli Polacy, czy to było 5 rodzin czy 15, że oni tam byli; a dodatkowa informacja jest to jak tam działali, to już jest bonus. 

 G.G.: Od momentu kiedy zaczęliśmy zbierać dokumentację, robić zdjęcia, zdarza się potem, za 5 lat wracamy i okazuje się że już kościółek, który mąż sfotografował, już go nie ma, bo został spalony, bo zagrażał bezpieczeństwu albo były inne powody.

L.G.: To był taki kościół, próbowali go odrestaurować, ale zabrakło funduszy i zaprzestali  tam był azbest musieli to usunąć, bo to było niebezpieczne i  spalili ten kościół 

        Jest dużo ludzi, którzy,  jak jedziemy to zostawią wizytówki, jest dużo ludzi, którzy potem dzwonią, albo się kontaktują. Z natury jeżeli mają coś, to bardzo chętnie się dzielą, dlatego że chcą zachować to, co zostało po ich dziadkach, po ich pradziadkach. Uważam, że to jest ważne dla nas, to jest nasze dziedzictwo to, co pozostało po tych pionierach. A  powiedzmy za 5 - 10 lat to nie wiem co zostanie. Teraz ostatnio, w tym roku znikły 2 kościoły. 

G.G: Ale wydaje mi się że największy taką radością tej pasji jest to, jak widzimy, jak ludzie się cieszą. W czasie festiwalu w Manitobie  2 tygodnie, każdy naród prezentuje swoją kulturę, posiłki, tańce i mamy polski pawilon. Przechodzi jeden w miarę młody człowiek zobaczył tę naszą książkę. I ta jego radość, zaraz złapał za telefon i nakręcił wideo i mówi, tato to jest książka dla ciebie. Okazało się że był synem byłego premiera Manitoby.

        Ta właśnie radość, że przyznają się do swojej polskości, do swoich korzeni. Mąż brał kiedyś taki kurs jak przeprowadzać wywiady,  powiedział  że robi taki projekt o polskich pionierach  i wtedy zaraz wszyscy zaczęli się przyznawać, a to mój pradziadek, a to moja babcia, i tak dalej. Dlatego powinniśmy być dumni z tych naszych korzeni z naszych tradycji, z tego że jednak w Kanadę Polacy włożyli bardzo dużo pracy.  Nie tylko na Preriach.

        Jest dużo takich tematów, które niestety nie zostały opracowane. Na przykład cmentarze. Cmentarze polskie to jest tylko coś takiego, co występuje w zachodniej Kanadzie. We wschodniej Kanadzie chyba tylko na Kaszubach, a reszta to są cmentarze komunalne czyli nie ma wydzielonej sekcji dla Polaków. 

        Inną klasyfikację, którą należałoby zrobić to polskie szkoły w zachodniej Kanadzie. Tego też nikt nie opracował, to jest bardzo ciekawy temat.

(...)

         Dobrym źródłem była też gazeta katolicka tam jest też dużo informacji, ale co jest ciekawe, Polacy niekiedy jak nie dostali swojej nazwy to na przykład dodawali do istniejącej nazwy swoją,  na przykład w gazecie piszą że jest Trójczyn w Manitobie, ale gdzie jest, nie mam pojęcia, albo że tam jest Kantowo. Później zacząłem grzebać szukać, oni tak to zrobili że Angusville to był Trójczyn, między sobą mówili, idę do Trójczyna, albo że szedł do Oakburn Farms to mówili idę na Kantowo, albo była taka miejscowość Rossburn to była Antonówka, więc między sobą używali swoich nazw. (...)

        Życie obracało się wokół kościoła wokół parafii dlatego, że to było miejsce centralne, gdzie oni mogli się spotkać rozmawiać w języku polskim, wymieniać swoje poglądy i tak dalej i czuli się wtedy wygodnie. Bo w tym czasie ta grupa ludzi była bardzo silnie dyskryminowana to byli tak zwani undesirables. Z jednej strony, ich chcieli, ale z drugiej strony,  reprezentowali niższą klasę. Anglicy zawsze się wywyższali, bo przyjechali stamtąd, ale ci co przyjechali. 

        Na początku nie mieli żadnych pieniędzy więc te pierwsze kaplice były bardzo, bardzo biedne niekiedy msze odbywały się na zewnątrz, albo w prywatnych domach, dopiero później z biegiem czasu, budowali większe kaplice, kościoły.

        - Czy mieliście Państwo rozmowy jak ewentualnie zachować te miejsca? 

L.G.: Mogę odpowiedzieć, że są niekiedy osoby które są zainteresowane, żeby zachować kościółek, czy kaplicę, więc robią wszystko, żeby przetrwał. Takim przykładem jest miejscowość Tolstoi niedaleko  granicy amerykańskiej w Manitobie, gdzie 3 siostry odrestaurowują kościół. Biskup im to odstąpił za dolara pod warunkiem, że jeżeli będę używać te mogą używać, a kiedy przestaną, to przechodzi to na własność biskupa. Im chodziło o to, żeby zachować ten kościół, bo ich rodzice i dziadkowie tam chodzili. 

        Rozumiem pani pytanie, ja też bym chciał to zachować, żeby był to taki skansen; żeby te wszystkie kościoły tam dać w jedno miejsce, żeby można je było oglądać. 

        Innym przykładem jest kościół w Redfield, tam grupa Polaków przeniosła go do muzeum. I ten kościół tam stoi. Niestety nie ma  wiele takich  osób, dlatego niekiedy te kościoły się rozpadają. To jest tylko kwestia czasu zanim to się rozpadnie bo trzeba byłoby wydać kupę pieniędzy, żeby to odrestaurować. Niektóre rzeczywiście są piękne, ale nie ma na to funduszy. Mnie bardzo szkoda, ale nic na to nie poradzę. Mam udokumentowane, że był sfotografowany zewnątrz, wewnątrz... 

G.G.: Realia są też takie, że na tych Preriach jest coraz mniej ludzi, tzw. ghost towns to jest normalka. Przejeżdżamy, domy zabite deskami, pusto wszędzie, pamiętam jak szukaliśmy Dobrowody.  Kościół jest naprawdę piękny widać że tam jeszcze ludzie dbają koszą trawę, raz w roku spotykają się 29 czerwca na Piotra i Pawła, odbywają się wtedy uroczystości. Kościół naprawdę utrzymany, zadbany, ale tam opiekuje się kościołem 7 osób. Też czasem się zdarza, że jest to 1 osoba, jakiś staruszek, który ma dziewięćdziesiąt lat. Nie ma komu się tym zająć, żeby to utrzymać, i w pewnym momencie to zniknie.

        Przykre, że byliśmy w kilku miejscach, gdzie te kościoły zostały celowo zdewastowane. Czy młodzi, czy trudno powiedzieć kto, ale specjalnie zostały zniszczone, ktoś się włamał. Na cmentarzu łamią pomniki... W jednym kościele były organy zrzucone na podłogę, wszystko było zdewastowane, a kiedy byliśmy jeszcze kilka lat wcześniej wszystko było na miejscu. To boli. 

        Jednak Prerie zmieniają się i zaczynają być puste, w Albercie zaobserwowaliśmy, że teraz żniwa odbywają się na tej zasadzie, że farmerzy przyjeżdżają z miasta, mają swoje motorhomes, tam mieszkają na czas upraw, a potem wracają do miasta. Czyli to jest kompletnie inna wizja pracy na wsi.  Tak że znikają te domki i znika stara wersja farmera.  Zawsze się śmiejemy, jak szukamy informacji to gdy jest piękny dom, nawet nie ma co wchodzić, tam nikt nie ma żadnej informacji, bo to są ludzie młodzi, a gdy jest starsza farma,  no to jest kopalnia informacji.

(...)

        Dlatego ważne jest, by naszą książkę dostali politycy, aby wiedza o polskich pionierach nie zginęła...

notował Andrzej Kumor

Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.