farolwebad1

A+ A A-
Andrzej Kumor

Andrzej Kumor

Widziane od końca.

URL strony: http://www.goniec.net/

Numer 33/2016 (12 - 18 sierpnia 2016)

czwartek, 11 sierpień 2016 22:40 Opublikowano w Okładki

Czytaj pierwszy!

Goniec na tablet w formacie pdf

przesyłany przez e-mail w każdy piątek rano

tylko 50 CAD rocznie plus 13% HST 
razem $56.50

Płatność przez paypal, 
Visa, MasterCard lub czek

Kontakt  r e d a k c j a @ g o n i e c . n e t  

(bez przerw między literami)

lub telefon: 905-629-9738

Gratulacje dla pana Aleksandra Jabłonowskiego

piątek, 05 sierpień 2016 20:08 Opublikowano w Andrzej Kumor

kumorszaryW rozczłonkowanym środowisku prawicowym i narodowym Polski pojawił się kilka miesięcy temu p. Aleksander Jabłonowski – aktor z zawodu, a uliczny komentator z zamiłowania – uczestniczący w imprezach patriotycznych i często zagadywany przez niszowych dziennikarzy. Pan Jabłonowski – ponoć w dowodzie ma napisane Wojciech Olszański – na ulicy „mówi Grzegorzem Braunem”, a robi to bardzo sugestywnie i skutecznie m.in. dlatego, że paraduje w egzotycznej bluzie mundurowej z polskimi insygniami i naszywkami Związku Jaszczurczego – wojskowej organizacji endeckiej, która istniała przez kilka lat okupacji niemieckiej, a nazwą nawiązywała do XIV-wiecznej organizacji szlachty pruskiej przeciwko Krzyżakom.
Niestety, jak w wielu innych przypadkach polskiej debaty, zamiast odnosić się do tego, co p. Olszański vel Jabłonowski mówi, atakuje się go ad personam, wypominając a to, że aktor, a to, że nie wiadomo skąd się wziął, a to, że ruski agent, bo krytykuje Amerykanów, a o Putinie nie wspomina itd. Można by z tego odnieść wrażenie, że p. Jabłonowski mówi samą prawdę, bo według podręczników erystyki, argumenty osobiste należą do środków ostatniej szansy, kiedy te merytoryczne zawodzą.
Po prostu, gdy brakuje słów i nie wiemy, co powiedzieć, rzucamy beznadziejnie: „jesteś głupi i masz wszy jak ruskie czołgi”.
Kiszące się we własnym sosie, niedofinansowane, rachityczne środowisko narodowe, zamiast budować swą organizacyjną siłę, jałowo debatuje nad tym, czy obywatel X ma prawo do furażerki i czy może ktoś wraży szepce mu do ucha.
A tymczasem pan Olszański vel Jabłonowski pokazuje nam, jak robić wizerunkowo dobrą propagandę przy pomocy „partyzanckich” środków i bez dostępu do medialnych tub.
Zamiast się od niego uczyć, koledzy po prawej stronie usiłują go wdeptać w glebę. Jako aktor z zawodu, p. Jabłonowski panuje nad słowem (każdy polityk czy osoba publiczna powinna się tego uczyć), a do tego wizerunkowo wzbudza ciekawość. A wizerunek to w debacie publicznej połowa sukcesu, o czym wiedzą wszyscy magicy. Niestety, nawet najświętsza prawda sama się nie obroni, jeśli skutecznie nie będziemy jej bronić.
Pan Jabłonowski przedstawia się więc jako członek Związku Jaszczurczego, a tu nikt o takiej organizacji nawet nie słyszał. No i na tym już polega jego sukces, że żeśmy teraz usłyszeli, zainteresowali się, przez co Związek Jaszczurczy wychylił głowę z informacyjnego niebytu i iluś tam młodych ludzi wrzuciło nazwę w Googla. Można gratulować, a tu rozgarnięci ludzie krytykują Jabłonowskiego za „nieznajomość historii”.
Zamiast uczyć siebie nawzajem i wszystkich dookoła krytycznego myślenia, koncentrują się na samej postaci. A przecież Aleksander Jabłonowski jest słupem ogłoszeniowym, migającym neonowym światełkiem dla przyciągnięcia uwagi; jest billboardem, który z uwagi na krzykliwą formę jest wiele skuteczniejszy od bąkających cichym głosem i wizerunkowo żadnych kolegów z niszowych klubów politycznych. Jego przykład pokazuje, jak niewielkimi środkami dobrze nagłaśniać przekaz.
Podobnie skuteczną metodą byłoby na przykład znalezienie inteligentnej, zjawiskowej panienki, rozmiękczającej nogami po pachy męskie mózgi, i włożenie w nią atrakcyjnego konserwatywnego, tradycyjnego przekazu np. antyaborcyjnego czy obrony wartości rodzinnych – w rodzaju, „seks najlepszy tylko w stabilnym małżeństwie”. Ot, przykład pierwszy z brzegu.
Przekonywanie przekonanych nie ma sensu, dlatego właśnie ważna jest oprawa, ważny jest język ciała, to w co ubieramy nasze słowa. Organizowanie spotkań „z ciekawym człowiekiem” to jedno, bo od czegoś trzeba zacząć, a wyjście do ludzi to drugie. Dlatego ważne jest stworzenie mody, sposobu noszenia się, by przełamać dyktat „stylistyki” dużych korporacyjnych ośrodków medialnych; chodzi o to, by młodzi ludzie kontestowali zastany porządek naszymi hasłami, a nie tymi, które podsuwa im liberalny ściek Wojewódzkich i Owsiaków.
To można robić bez wielkich pieniędzy. Wystarczy wizerunkowo uderzyć w kanony propagandy przeciwnika, który narodowców, prawicę, konserwatystów ustawia pod ścianą za plakatami krostowatych, wymoczków o piskliwym głosie lub łysych tępaków wybąkujących niegramotnie okraszone bluzgami klisze, które liberal propaganda dawno już rozstrzelała.
Wystarczy naszego przeciwnika zwizualizować jakimiś strasznymi chłopobabami, wepchnąć w nerwowe podrygi, doprowadzić do płytkiego oddychania i zaplucia ze „słusznego oburzenia”; wyśmiać, gdy plecie trzy po trzy i pętli się w samozaprzeczeniach.
To są rzeczy proste, uczy się tego na kursach, są do tego książki. Skutecznie można działać w każdej sytuacji, nawet przy niedostatku środków. Rzeczywistość sama się nie zmieni, trzeba nad nią pracować. Mamy w Republice multum internetowych telewizorni wrzucających produkcję na youtuba czy facebooka. Ich łączna oglądalność jest coraz większa. Sukces p. Jabłonowskiego pokazuje, jak można zainteresować większość z nich. A zainteresowanie osobą pozwala na włączenie silnego przekazu.
Sami zaś uczmy siebie i dzieci czytać propagandę, konfrontować myśli, brać pod włos opinie wrzucane jako aksjomaty, korzystać z wielu źródeł. Również tych, które manipulują. Propagandę robi się w ten sposób, że bierzemy kilo prawdy, dwa kilo bzdur i trzy kilo kłamstw, a następnie mieszamy przez pięć minut. Oznacza to, że są w niej również fakty. Nauczmy się je wyławiać i samemu oceniać. Wówczas nawet oglądanie rosyjskiej telewizji RT czy amerykańskiej CNN nikomu nie zaszkodzi. Trzeba tylko pamiętać, że „telewizja kłamie”, czy też nie mówi całej prawdy. Ale już samo porównanie tego, jak mówi RT, a jak CNN, daje do myślenia…
A pan Aleksander Jabłonowski? Cóż, wypada pogratulować pomysłu i umiejętności wykonania. świetna oprawa całkiem niegłupiego przekazu.
Andrzej Kumor

Listy z nr. 32/2016

piątek, 05 sierpień 2016 13:55 Opublikowano w Poczta Gońca

Szanowny Panie Redaktorze,

        Z wielką radością czytałem reportaż z obozu harcerek „Las Palmas” i cieszę się, że młodzież ta, choć urodzona w Kanadzie, mówi po polsku, zachowuje polskie tradycje, kocha Boga i każdego człowieka. Swego czasu jeździłem na Kaszuby (do ks. Grządziela).

        Łucjan Królikowski, hm.

        PS Piszę przez lupę. Mam jedno oko czynne, ale i ono gaśnie.

Homilia podczas ostatniego zjazdu sierot z Tengeru, Tanzania, w Enfield, Ct.

        Wdzięczność

        Ze wszystkich cnót największy urok, czar ma cnota wdzięczności. Wyraz ten pochodzi od słowa „dziękować”. W domu katolickim słowo „dziękuję” winno być na porządku dziennym, bo wiąże się z Bogiem, Ojcem naszym, od którego wszystko otrzymujemy. Pośrednio: oczy, serce, mózg, lecz również ubranie, trzewiki, dom, auto, ziemniaki, chleb... Dziwi nas to? Pomyślmy, a przekonamy się, że to są tylko przetwory, które Bóg stworzył, abyśmy i my mieli jakiś udział.
        Najlepiej o tym zaświadczy matka. Podczas ciąży powinna unikać gwałtownych ruchów, nie wolno jej używać narkotyków, napojów alkoholowych. Wszystko daje Bóg: serce, oczy, mózg, nerwy i inne cudowne narządy... Nie nazywamy ich cudami, bo Stwórca i Ojciec daje je każdemu. Cuda te trafnie ocenił genialny pianista polski Artur Rubinstein, Żyd. Gdy ktoś pochwalił jego talent, wykrzyknął: „Panie, największym talentem jest życie. Bez życia nie ma talentu”. Bez życia nie ma talentu. Rubinstein miał na myśli aborcję, której chciała się dopuścić jego matka. Miała bowiem już sześcioro dzieci. Sądziła, że jedno więcej będzie dla niej ciężarem.
        Wdzięcznością Bogu i ludziom odznaczały się moje sieroty. Przykład. Geniek R. pracował w Montrealu przez długie lata w tym samym budynku, gdzie pewna Kanadyjka francuskiego pochodzenia mieszkała w jego sąsiedztwie. Żeby dojechać do miejsca pracy, brała trzy autobusy, co w zimie podczas śnieżyc było kłopotliwe. Zaproponował jej podwózkę, bo posiadał auto. Chciała go wynagrodzić. Odmówił. Nalegała. Mówił: „Nigdy się nie wypłacę za dobro w życiu otrzymane”. Po dłuższym czasie, gdy wygrała na loterii pokaźną sumę pieniędzy, rzekła: „Teraz mi pan nie odmówi. Podzielimy się”. Odmówił. Zgodził się tylko na przesłanie pieniędzy sierotom w Polsce.
        Geniek, jak wiele innych sierot, miał rzeczywiście wiele do zawdzięczenia, przede wszystkim gen. Wł. Andersowi, twórcy armii polskiej w ZSRS. Po uwolnieniu z więzienia w Moskwie (Łubianka) polecił mężom zaufania odnaleźć polskie sieroty, które żołnierze z kolei fikcyjnie zaadoptowali, co pozwoliło dzieciom opuścić „nieludzką ziemię”. Jednym z nich mógł być wspomniany Geniek. Po przejeździe węglarką przez Morze Kaspijskie, Genia skierowano do Afryki Wschodniej, do obozu Tengeru w Tanganice, a tam do sierocińca.
        Polskie dzieci, uratowane z ziemi niewoli, spędziły niemal dziewięć lat w Afryce tropikalnej, w naturalnym zwierzyńcu, mając za sąsiedztwo lwy, żyrafy, słonie, gazele, małpy, krokodyle, tukany i inne kolorowe ptactwo.
        Po dziewięciu latach obóz poczęto likwidować. Na pierwszy ogień poszedł sierociniec. Komitet Opiekuńczy zamierzał wysłać je do Kanady samolotami. Lecz oparła się temu komunistyczna Warszawa. Chytrze usiłowała sprowadzić je do Europy, aby nie spotkać się w obozie Tengeru z sybirakami. Kiedy sieroty znalazły się w Salerno pod Neapolem, delegacja ambasady reżimowej zjawiła się i powitała dzieci słowami: „Dzieci, jedziemy do Polski”. „Do Polski?” – odpowiedziały. „My nie mamy gdzie wracać. Polskę Wschodnią, z której nas wywieziono, Stalin wcielił do Związku Sowieckiego. Nie mamy zatem gdzie wracać.” Reżym warszawski, na mocy postanowień jałtańskich, mógł przemocą zabrać dzieci, ale obawiał się skandalu międzynarodowego, jako że dzieci te już raz ucierpiały przez zsyłkę na Sybir.
        Alianci po wojnie nie zaprosili do udziału w paradzie zwycięzców delegacji II Korpusu spod Monte Cassino. Ich miejsce zajęli polscy komuniści. Podobnie też sierot reżym warszawski podstępnie zabrać nie mógł. Wysłał tylko notę do rządu włoskiego z żądaniem, by sieroty przesłano do Polski, ale gwałtu bał się wywrzeć. Wobec naszej ucieczki osobnym pociągiem z Włoch do Niemiec, swoją niemoc ograniczył tylko do oskarżenia w Polsce, że dzieci zostały porwane do Kanady. Lud polski nie wiedział nic o deportacji ludności polskiej do ZSRS.
        Sieroty polskie w Kanadzie, po nauce, swą wdzięczność okazały różnie. Niewidomy Staszek swe kilkuletnie oszczędności wysyłał na pomoc sierotom w Polsce. Kazik M. w założonej stacji radiowej był duszą i sercem Polonii w stanie Massachusetts niemal przez pół wieku. Staszek, Alfons i Jędruś służyli kolegom i koleżankom radą i pomocą. Wszystkich zaś cechowała pokora, pracowitość. Szukając odpowiednich słów na określenie ich wdzięczności, uważam słowa czeskiej pisarki za najtrafniejsze: „Wdzięk jest promieniowaniem wewnętrznej harmonii”, czyli promieniowaniem ducha (bar. von Ebner-Eschenbach +1916). Innymi słowy, mają swe źródło w Bogu.
 

       Od redakcji: Bardzo dziękujemy! Wielki to dla nas honor i zaszczyt.

Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.