Konekt - czyli wszystko polskie co nas łączy...
czwartek, 29 marzec 2018 07:45 Opublikowano w Życie polonijneZ Pauliną Pedziwiatr z nowej polskiej organizacji rozmawia Andrzej Kumor.
Andrzej Kumor: Proszę powiedzieć, skąd się wziął pomysł stowarzyszenia Konekt? Skąd ta inicjatywa Konekt, (link tutaj) czyja to jest inicjatywa?
Paulina Pedziwiatr: To była grupa delegatów na konferencję „Quo Vadis” w październiku zeszłego roku. Konferencja odbywała się w Burlington i akurat powstał pomysł, że choć jest dużo organizacji studenckich, a my mamy znajomych w tych organizacjach, to nie czujemy się już studentami, a chcemy się jeszcze spotykać, uczyć się o naszej kulturze, historii, organizować jakieś wydarzenia.
Stąd pomysł na Konekt.
– Po co to robić?
– Po co? Ludzie potrzebują relacji ze znajomymi.
– No tak, ale dlaczego akurat na bazie polskości, co takiego jest w polskości dobrego, po co tę polskość przechowywać, pielęgnować?
– Nasza historia, kultura jest bardzo bogata, spotykamy się z tego powodu, bo mamy coś wspólnego, rozmowy... Czasem jest trudno, ja na przykład pracuję w marketingu, więc chodzę na spotkania z ludźmi z marketingu, bo mamy o czym porozmawiać. A tu też możemy porozmawiać o naszej polskości, wiadomo, że wszyscy inaczej się wychowywali, parę osób należało do harcerstwa, parę osób było w zespołach tanecznych. Ale parę osób, tak jak ja, nigdzie nie należało i nie chodziło, tylko na studia. I tam dopiero odnaleźliśmy naszą kulturę.
– Mówiła Pani w domu po polsku, chodziła do polskiej szkoły, kiedy się Pani poczuła Polką i jak to jest teraz?
– W domu zawsze mówiliśmy po polsku, jeździłam często do Polski – cała moja rodzina tam jest. I utrzymywałam kontakt ze znajomymi z polskiej szkoły.
– Pani się tutaj urodziła?
– Tak, w Toronto. Ale niestety nie miałam możliwości, żeby należeć do zespołu tanecznego czy harcerstwa. Chodziłam więc do polskiej szkoły, a później na studiach były stowarzyszenia studentów polskich.
– Ilu ludzi było w tym stowarzyszeniu?
– Gdy byłam na McGill University, to mało nas było, może trzydzieści osób, bardzo mała grupa.
– W Montrealu?
– Tak. Ale akurat w tym samym roku zostałam wybrana przez stowarzyszenie studentów polskich na McGill University, żeby pojechać na konferencję „Quo Vadis”, która odbywała się w Toronto. I na tej konferencji dopiero poznałam inną Polonię, której nie znałam w szkole. Ja byłam trochę młodsza od nich, nigdy się nie widzieliśmy w polskiej szkole, ja się nie udzielałam.
– Było dużo studentów z Uniwersytetu Torontońskiego i z Uniwersytetu Ryersona, dużo Polaków tu jest na studiach?
– Tak, bardzo dużo. Na konferencji było chyba z dwustu delegatów.
– Delegatów, czyli mówimy o tysiącach osób?
– No, może tak bardzo aktywnych jest trochę mniej.
– Co takiego ciekawego jest w polskości, co Panią pociąga do Polski?
– Trudno to wytłumaczyć, to jest gdzieś tam w środku, wszyscy tak czują. Miałam okazję wielu różnych Polaków poznać i wszyscy to samo mówią, że to jest takie – trudne do wytłumaczenia – takie uczucie, że czuje się, że ma się coś wspólnego z tym krajem, z tymi ludźmi... Na przykład gdy się idzie ulicą i się usłyszy, że ktoś po polsku mówi czy ma polskie imię, to od razu pojawia się takie uczucie.
– Czyli coś pozytywnego w stosunku do takiej osoby?
– Tak, że o, też jesteś Polakiem, ja też...
– To jest nieformalna organizacja?
– Zaczynamy kolejnymi krokami, bo wiadomo, że to zabiera czas. Teraz jesteśmy taką grupą, która organizuje różne wydarzenia, ale za miesiąc, dokładnie 18 kwietnia, będziemy mieli lunch event, taki kick-off, networking, żeby wszyscy przyszli, poznali się, zobaczyli, co to za organizacja, co robi, i żeby się zapisali.
– Jesteście też z bardzo różnych dziedzin zawodowych, czyli to jest tworzenie takiej sieci znajomości?
– Tak, żeby ludzie się poznali, czy w celu przyjaźni, czy biznesowo. Mamy przyjaciół w Montrealu czy w Calgary, nawet w Polsce. Znam ludzi, którzy planują, że pojadą do Polski do pracy, wtedy ktoś mówi, ja już kogoś mam, do którego miasta jedziesz? Będziemy mieli opcję, na przykład jak ktoś ma w Polsce ofertę pracy, to może zamieścić ją na naszej stronie internetowej.
– Czy ta organizacja będzie miała jakieś ambicje polityczne, to znaczy będzie popierać kogoś, na przykład polskich kandydatów w wyborach, obojętnie z jakiej partii by startowali, czy to jest jeszcze za daleko myśleć o takich rzeczach?
– Ja bym nie powiedziała, że to jest celem naszej grupy, na razie chodzi o to, żeby ludzie się zgromadzili. Co będzie za 5 – 10 lat, nie wiadomo, ale teraz jesteśmy tylko grupą znajomych, chcemy więcej Polaków poznać.
– Zawsze rozmawiając ze starszymi działaczami, tymi wszystkimi, którzy stworzyli organizacje polonijne, teraz działające, mające budynki, jak ten na Beverley Street czy inne, oni narzekają, że nie ma młodzieży, że sami starcy tam są. Ale jest dużo młodych Polaków, dlaczego nie działacie w tamtych organizacjach, tylko zakładacie własne? Czy to jest taka kolej rzeczy, czy to tak musi być?
– Powiedziałabym, że tak, trochę taka jest kolej rzeczy.
– Inne doświadczenia, inne potrzeby?
– No tak, ale my mamy ludzi w naszej organizacji, którzy działają na przykład w KPK, czy w SPK też, chcą udzielać się. Te organizacje mają inne cele, a jak są inne cele, każdy musi się dopasować.
– A tutaj się robi coś własnego?
– Tak. To jest na razie podstawowa działalność, żeby ludzie się poznali trochę, to na początek. Wiadomo, że na przykład ktoś udzielał się na studiach, a później już nie jest studentem, idzie sobie w życie, ale jeśli nie wie, do jakiej organizacji pójść, może do nas dołączyć.
– A kto może dołączyć? Jak ktoś mówi po polsku, to wystarczy?
– Tak, nawet ludzie, którzy słabo po polsku mówią. Bardziej kryterium wieku się liczy, tak 25 do 45 lat, choć nie jest to konkretnie ustalone.
– A czy będziecie mieli jakieś konkretne rzeczy, jakąś strukturę administracyjną, zarząd?
– Tak, zarząd jest teraz mały, powoli zbieramy ludzi. Nasza struktura polega na tym, że są różne obowiązki i pracujemy razem, nie ma prezesa, jest osoba, która wszystkim się zajmuje, można to określić jako project manager. Wszystkie informacje można znaleźć na Facebooku Konekt Polish Canadian Professionals i na naszej stronie w Internecie konekt.ca.
– Professionals to znaczy, że to są ludzie tylko po studiach, czy nie?
– Nie, wszyscy mogą do nas dołączyć, tak jak na konferencji „Quo Vadis”, młodzież, ale nie młodzież studencka. Na studiach należeliśmy do organizacji studenckich, ale teraz już nie wypada. Konekt to organizacja kolejna, skończyłeś studia czy college, już masz karierę, jesteś w jakiejś firmie, czas na kolejną organizację, utrzymać związki z Polską, uczyć się o polskiej kulturze.
– Jak się uczyć o polskiej kulturze, jak tę wiedzę pogłębiać?
– Wystawy artystyczne, filmy, są różne sposoby, różne wydarzenia. Nasza historia jest taka bogata, że mogą być miliony sposobów, żeby ją pogłębiać.
– Czyli zapraszamy!
Dokąd na emeryturę? - Andrzej Kumor rozmawia z Anną Lewandowską, pośrednikiem handlu nieruchomościami w Barrie i na Florydzie
czwartek, 29 marzec 2018 07:45 Opublikowano w WywiadyNiewielu z nas wie, że leżące 80 km na północ od Toronto Barrie ma sporą polską społeczność. Dlaczego? Rozsądne ceny nieruchomości, świetny poziom życia i wysoki standard usług publicznych. Jest to świetne miejsce nie tylko dla ludzi młodych, których nie stać na milionowy dom w Toronto, ale również emerytów, którzy szukają tańszego i spokojniejszego miejsca na stare lata.
– Dlaczego warto przeprowadzić się do Barrie, pytamy Annę Lewandowską, tamtejszego agenta real estate firmy Remax.
– Nie ma lepszego momentu – ceny nieruchomości w Toronto nadal są wysokie, a tu, w Barrie, można znaleźć naprawdę dobry deal...
– Jak to się stało, że Pani zamieszkała w Barrie?
– Mieszkałam w Mississaudze, jak większość Polonii, planowałam przeprowadzkę do Cambridge, bo miałam tam pracę. Domy w Cambridge były tańsze niż w Mississaudze, ale moja personalna sytuacja się zmieniła i zdecydowałem się na przeprowadzkę do Barrie. Spotkało mnie miłe zaskoczenie, bo okazało się, że domy wolno stojące w Barrie były wówczas w cenach townhouse’u w Cambridge. Kupiliśmy więc dom wolno stojący w Barrie.
Przeprowadziłam się w roku 2000, to było to wtedy jeszcze małe miasto, chociaż lokalni mieszkańcy twierdzili, że już się robi za duże. Wtedy miasto liczyło chyba 75 tys. osób. Ale był dobry szpital, był polski lekarz, co dla mnie było też ważne, były polskie delikatesy, no i do Toronto było blisko.
Ten dojazd do Toronto nadal jest bardzo dogodny. Barrie zawsze było nazywane „sypialnią Toronto”, bo jednak wówczas nie było tak dużo możliwości pracy. Teraz to się zmienia. Jestem z wykształcenia księgową i pracowałam początkowo w York Region – bez problemu dostałam pracę.
– A jak jest z opieką medyczną?
– Jest kilku wspaniałych polskich lekarzy. Nigdy nie miałam tutaj problemów; często polecam polskich klientów, którzy potrzebują opieki medycznej, i nigdy nie ma problemu. Jest też u nas bardzo dużo walking clinic, gdzie można dostać pomoc.
Jest tu spokojniej, ludzie w Barrie są naprawdę bardzo dobrzy, uczynni; jak komuś ktoś powie, że robi z tobą biznes, to nie trzeba nic podpisywać, nikt nie oszuka, nie zmieni zdania. Tak to działa.
http://www.goniec24.com/lektura/itemlist/user/64-andrzejkumor?start=522#sigProIdc9dfbc696f
Większość miejscowych jest bardzo przeciwna szybkiemu rozwojowi miasta i z tego, co widzę, to wszystko robią z głową. Nowe osiedla są racjonalnie budowane. Buduje się od razu centra rekreacyjne, zakłada parki. W Barrie chyba mamy 4 – 5 takich dobrych centrów rekreacyjnych z basenami. Dla osób starszych to oczywiście jest za darmo, ale i wejście na basen dla rodzin z dziećmi to też są niewielkie pieniądze.
Patrząc na siebie czy na moich rodziców, którzy przyjechali do Kanady na początku lat dziewięćdziesiątych, tak jak duża część emigracji, to jednak pieniądze są dla nas ważne; to, ile możemy odłożyć. Dzięki temu rodzice, którzy sprzedali dom w Mississaudze, przeprowadzili się tutaj, do Barrie, i mogą sobie spokojnie na emeryturze podróżować po całym świecie. Mogą sobie pojechać na Florydę na 3 – 4 miesiące, dlatego że zrobili tam inwestycje.
– A jak z dojazdami do Toronto? Czy jest możliwość pojechania GO Train?
– Tak, ale godziny nie są jeszcze dobre – jak ktoś ma wieczorem wylot, to nie zawsze to może mu pasować, ale jest GO Train z Newmarket i tam liczba kursów jest większa. Można też zawsze wziąć coach service do Toronto i to nie są jakieś zwariowane ceny; są takie minivany, które zawiozą na lotnisko, i to kosztuje 100 dol. w jedną stronę.
– Pani Anno, Pani sprzedaje domy również na Florydzie, co w przypadku emerytów świetnie się dopełnia, gdy ktoś ma tutaj spłacony dom w Toronto, który kosztuje przeciętnie 1,2 mln dol....
– Według danych, które my tutaj mamy, dom wojno stojący w Barrie kosztował w styczniu 508.000 dol., w strefie 905 – 879 tys. dol., a w Toronto 1,2 mln. Mając spłacony dom w Toronto, można odłożyć ponad 700.000 po kupieniu domu wolno stojącego w Barrie.
– Mówimy o ludziach starszych, którzy już myślą o tym, jak zaplanować sobie jesień życia, mają więc też możliwość kupna nieruchomości na Florydzie, bo skoro mamy jakieś pieniądze do zagospodarowania, to możemy je zainwestować, kupując dom w Barrie i na Florydzie. Proszę powiedzieć, jak wygląda kupowanie nieruchomości na Florydzie, jak to jest z uzyskaniem jakiegoś małego mortgage’u, jak to wygląda od strony prawnej, jak się za to zabrać?
– Mam kontakt do wielu mortgage brokers na Florydzie, nigdy nie słyszałem, żeby ktoś miał problem, w przypadku Kanadyjczyków z reguły trzeba dać około 30 proc. downpayment i można dostać mortgage bez problemu.
– Jakie są tam ceny?
– Zależy gdzie, tam gdzie ja jeżdżę i gdzie robię większość biznesu, to jest Venice i North Port...
– To jest od strony Zatoki Meksykańskiej?
– Tak, ładna pogoda tam jest. North Port bardzo się zmienia na lepsze. Na Florydzie robi się teraz znowu trochę boom; dużo więcej się buduje; dużo więcej się sprzedaje. Gospodarka zmienia się tam na lepsze.
Dom można kupić dom za 200.000 – taki już gotowy, i do wynajęcia, i do spędzania wakacji. Można też kupić bardzo ładny nowy dom od buildera za 400 000 dol. – tak że to zależy od tego, co kto potrzebuje. Oczywiście mówimy o dolarach amerykańskich. Jeżeli, na przykład, ktoś chce mieszkać na osiedlu, które ma HOA fees – to znaczy, że koszą nam trawę i z reguły utrzymują 2 – 3 baseny, to wtedy opłaty zależą od tego, ile jest kortów tenisowych etc. Droższe mogą dochodzić nawet do 800 dol. na miesiąc, ale w starszych, a też bardzo dobrych kompleksach, mogą wynosić 100 dol. na miesiąc.
– Pani mówiła, że tam mieszka dużo Polaków; że można znaleźć polskie sklepy, polskich lekarzy, polski kościół...
– Venice jest bardzo ładnym miastem, mieszka tam dużo polskich emerytów; ludzi, którzy zbliżają się do emerytury. Bardzo dużo Polaków przeprowadziło się tam z Nowego Jorku, z Chicago, z Kanady i ta polska społeczność trzyma się tam razem; organizowane są zabawy, są jakieś kawy, ciastka po kościele; ta organizacja jest prężna.
http://www.goniec24.com/lektura/itemlist/user/64-andrzejkumor?start=522#sigProId3e10e7c93c
Domy na Florydzie zawsze były bardzo dobrą inwestycją, szczególnie kiedy widzi się, jakie ceny są u nas. Dla porównania, ładny dom z basenem na Florydzie w sezonie jest wynajmowany za około 3000 USD na miesiąc. Sezon to jest styczeń – luty – marzec. W kwietniu, w maju, czyli w miesiącach letnich, dom można wynająć za około 2000 na miesiąc, i to bez żadnego problemu, bo jest bardzo duże zapotrzebowanie.
– A jak z pogodą? Czy są huragany?
– Mieliśmy w Venice w zeszłym roku huragan, ale nie było tam żadnych zniszczeń.
– Czy ubezpieczenie w związku z tym jest droższe, czy można się ubezpieczać od huraganu?
– To jest wszystko normalne i dużo tańsze niż Kanadzie; ubezpieczenia domów są droższe w strefach zalewowych, ale wszystko jest do ubezpieczenia. Trzeba na to zwracać uwagę, gdy się kupuje domy blisko plaży, bliżej wody. Ceny ubezpieczeń samochodów też są niższe niż w Kanadzie. Jadąc na Florydę, nie ma też problemu wykupić na 3 – 4 miesiące ubezpieczenie zdrowotne. Można iść potem do lekarza w Stanach, to nie jest drogie, oczywiście czym człowiek jest zdrowszy, tym tańsze, i odwrotnie. Z tego trzeba sobie zdawać sprawę, ale to jest tak na całym świecie, jak się podróżuje.
Mówiłam o cenach na Florydzie, nadal się opłaca wynajmować domy, bo można kupić dom za 200 000 dol. i wynająć go za 3 tys. dol. miesięcznie – coś, co jest zupełnie nierealne w Toronto, a nawet w Barrie, gdzie jest bardzo duże zapotrzebowanie na apartamenty, na wynajem.
Klienci, którzy byliby zainteresowani jakimś dodatkowym dochodem i mogliby kupić dom z wykończonym basementem i z oddzielnym wejściem, nie mieliby problemu z wyrentowaniem. Takie basementy wynajmuje się w Barrie po 1000 – 1200 dol.
– Czyli można sobie to tak wszystko poukładać, żeby mieć z czego przyjemnie żyć?
– Dokładnie tak!
– Proszę na koniec powiedzieć, ilu klientom Pani pomogła w tego rodzaju „wymianie” nieruchomości?
– Mam bardzo dużo klientów, którzy przeprowadzili się z Toronto do Barrie, ludzie starsi i młodzi, którzy dopiero zaczynają – wszyscy są bardzo szczęśliwi, że mieli szansę na wejście i możliwość posiadania pierwszego domu.
Starsi zaś mogą spokojnie odpocząć na emeryturze bez stresu, bez ciągłej pogoni. Tu jest dużo spokojniej; mamy masę parków, jezior, tras rowerowych i spacerowych. Dla ludzi, którzy lubią jeździć na nartach, jest Moonstone, Snow Valley, Horshoe Valley, bardzo dużo do tras narciarstwa biegowego; a więc bardzo łatwo tutaj o aktywne życie; zaraz obok mamy Wasaga Beach.
Chciałam też wspomnieć, że Simcoe County, gdzie leży Barrie, oferuje nam w przypadku pierwszy raz kupujących grant wysokości do 10 proc. downpayment. To są duże pieniądze, i łatwo je dostać; Wypełnia się podanie, trzeba mieć dochody nie wyższe niż 75.600 dol. na rodzinę. I jeżeli się mieszka w domu przez 20 lat, nie trzeba tego oddawać. Jeżeli ten dom się sprzeda wcześniej, to trzeba oddać te pieniądze, jeżeli się zarobi, a jeżeli się straci na tym domu, to nie trzeba oddawać. Inny bardzo dobry grant jest dla rodzin, które chciałyby wziąć rodziców do siebie, i to jest do 25.000 dol. na utworzenie legalnego mieszkania w domu. Bardzo podobne są warunki; składa się podanie, trzeba dostać pozwolenie więc rodziny mają możliwość kupna domu i wtedy otrzymać też 20 000 dol. na wykończenie basementu czy przybudówkę.
– Rzeczywiście bardzo atrakcyjna oferta. Oczywiście, jeśli ktoś ma jakieś szczegółowe pytania, może do Pani zadzwonić?
– Oczywiście, zapraszam i życzę wszystkim Wesołych Świąt Wielkanocnych.
– Dziękuję bardzo za rozmowę.
Anna Lewandowska
1-705-730-9317
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Przychodził do mnie, pukając w drzwi - Rozmowa z ks. Józefem Niżnikiem kustoszem sanktuarium w Strachocinie o wielkim polskim świętym Andrzeju Boboli
czwartek, 29 marzec 2018 08:05 Opublikowano w WywiadyAndrzej Kumor: Cieszę się, że możemy mieć okazję do rozmowy o świętym Andrzeju Boboli, bo jest święty przez moje pokolenie – myślę – nieznany. Wprawdzie po sprowadzeniu jego trumny z ciałem w 1938 roku, jego kult zaczął się rozwijać, ale później o nim ponownie zapomniano. Być może, że powodem tego były warunki, w jakich przyszło nam żyć po II wojnie światowej w Polsce. Ale obecność Księdza w Kanadzie, kustosza sanktuarium św. Andrzeja Boboli w Strachocinie, jest okazją, aby św. Andrzeja Bobolę, Patrona Polski, nam przybliżyć.
Ks. Józef Niżnik: Podobnie jak Pan, tak i ja nie znałem świętego Andrzeja Boboli. I trzeba powiedzieć, że bardzo wielu Polaków nie zna tej postaci. Bobola należy do tych świętych, którym nie jest łatwo dotrzeć do świadomości, że to są święci. Dlatego jego życiorys zawiera bardzo dużo luk, jeśli chodzi o szczegółową wiedzę o nim. Powiem, że jeśli znalazł się w katalogu świętych, to jest zasługą Boga, a nie ludzi.
Bobola jest świętym, który pokazuje świętość innego wymiaru. Świętość nie przed ludźmi, ale świętość przed Bogiem. Dlatego nie zatroszczono się o to, aby napisał, kiedy i gdzie się urodził, jakie imiona mieli jego rodzice czy rodzeństwo. Nie rozumiemy, dlaczego to się stało. Wiemy tylko, że pochodził z rodziny szlacheckiej i wstępując do zakonu, zrezygnował z godności szlacheckiej, z kariery doczesnej na ziemi. O tym, kim był wówczas, wyjaśnia nam dokument, który znaleziono kilkanaście lat temu w Uppsali w Szwecji. Jest w nim list rodziny napisany do prowincjała w Wilnie, w którym rodzina prosi, aby Andrzej Bobola został przeniesiony z jezuickiej prowincji wileńskiej do krakowskiej. Jako powód podano, że są trudności z kontaktem z Andrzejem. I kiedy o tym dowiedział się Andrzej Bobola, to pisze też list z prośbą do prowincjała, aby nie przychylał się do prośby rodziny, bo on nie po to poszedł do zakonu, żeby się zajmować swoją rodziną. Radykalne rozwiązania stosował Andrzej Bobola przez całe swe życie. Nie był: tak i nie. To był taki radykał ewangeliczny. To radykalne podejście do życia zrozumiał u początku życia zakonnego, gdy mając trudny charakter, jak zresztą wszyscy Bobolowie, którzy ciągle byli w sądach grodzkich, bo prowadzili spory ze wszystkimi, był taki epizod w jego życiu po wstąpieniu do zakonu, że przełożeni chcieli go wyrzucić ze zgromadzenia. I wtedy podjął niesamowitą pracę nad swoim charakterem, nad sobą. Myślę, że poprzez te trudności Pan Bóg przygotowywał go do tego, co kiedyś miało się stać. Bóg miał wobec niego swoje plany, a Andrzej potrafił być im wierny.
– Co to znaczy?
– Myślę, że szatan chciał zniszczyć to powołanie. Ale Bóg okazał się mądrzejszy i silniejszy w Andrzeju. Wykorzystał jego trudności do wzrostu duchowego, a on hartował się poprzez krzyż. I co najważniejsze, w tych trudnościach odkrył, że dzięki odpowiednim środkom można zmienić temperament i charakter.
Dla Andrzeja Boboli były dwie rzeczywistości duchowe. Pierwsza, to adoracja Najświętszego Sakramentu, a druga autentyczna relacja do Matki Najświętszej. Zastosowane środki po pewnym czasie dostrzegli przełożeni, że to nie jest już ten sam nowicjusz. A w późniejszym okresie, gdy został kapłanem, wyświęconym w 1622 roku, pomogły mu być bardzo o gorliwym zakonnikiem.
Poszedł do biednych, potrzebujących, grzeszników i opuszczonych. On już w XVII wieku zastosował metodę nowej ewangelizacji, polegającą na tym, że udawał się do ludzi i w ich domach ewangelizował. Wiadomo, że przez to narażał się zakonowi, ponieważ nie przestrzegał reguł życia wspólnotowego, bo go tygodniami, nieraz miesiącami nie było w klasztorze.
Po drugie, dla Andrzeja Boboli najważniejszy był człowiek i stąd też nie pytał, czy to wyznawca Kościoła wschodniego, czy zachodniego, czy jest prawosławny, czy katolik, szedł do każdego. Wszystkich chciał zbliżyć do Jezusa.
– Czy to prawda, że Kościół wschodni zarzuca Boboli, że nawracał na wiarę katolicką?
– To trzeba wytłumaczyć. Były skargi wyznania prawosławnego na Andrzeja Bobolę do jego przełożonych, że nie przestrzega ustalonych reguł w Kościele, że chodzi po domach naszych wiernych i nawraca na katolicyzm. Ale trzeba zaznaczyć, że Andrzej Bobola nikogo nie zmuszał do przejścia na katolicyzm, tylko chciał pokazać, jak ważne jest życie w wierze, w modlitwie, w odniesieniu do Boga. I wskazywał, że wszyscy mamy duszę nieśmiertelną i mamy się zbawić. Stąd też ta prostota ewangelizacyjna Andrzeja pociągała ludzi do Boga i dlatego całe wioski przechodziły z prawosławia na katolicyzm. Dzięki temu, że Andrzej Bobola wierzył, że powinniśmy być w jednym Kościele, wierzył w siłę jednego Kościoła, jest patronem jedności chrześcijańskiej i za tę jedność poniósł męczeńską śmierć.
– Ksiądz rozmawiał z Andrzejem Bobolą? Jak to się stało, że odkrył Ksiądz świętego Andrzeja Bobolę?
– I tutaj dochodzimy do bardzo ważnej rzeczy. Andrzej Bobola za gorliwość, za wierność, za oddanie Kościołowi zapłacił wielką cenę, bo poniósł bardzo okrutną śmierć. Papież Pius IX powiedział, że to jest największy męczennik Kościoła. We wszystkich opisach jego życiorysu jest opis jego okrutnego męczeństwa. Kozacy w rzeźni zwierzęcej czynili z Andrzejem rzeczy okrutne. Później miał skromny pogrzeb. I to jest ten fenomen jego drogi na ołtarze. Na to trzeba dzisiaj zwracać uwagę i mówić. To nie ludzie wynieśli go na ołtarze. Gdyby nie jego pośmiertne objawienia, nie byłoby go w katalogu świętych.
– Pierwsze było w Pińsku.
– Tak. 16 kwietnia 1702 roku, kiedy powiedział, że trzeba odnaleźć jego trumnę, oddzielić ją od innych. Wiemy też o drugim przyjściu Andrzeja Boboli, w 1819 roku w Wilnie ukazał się Alojzemu Korzeniowskiemu. Wpierw Marcinowi Godebskiemu, który był rektorem Kolegium Jezuickiego w Pińsku. Trzecie objawienie, takie bardzo ważne, było w Strachocinie w roku 1987, w parafii, w której ja jestem.
Jeśli chodzi o mnie, to przyszedłem do Strachociny z początkiem września, dokładnie 7 września 1983 roku, na zastępstwo, bo miałem studiować historię na KUL-u. I w związku z tym, że w Strachocinie zachorował kapłan, biskup Tokarczuk mnie wezwał i mówi, jedź tam na trzytygodniowe zastępstwo, bo dopiero w październiku zaczynasz studia, a nie mam kapłana, aby tam poszedł na zastępstwo. Nie wiedząc oczywiście ani o tych sprawach mojego poprzednika, że miał spotkania i że jego poprzednicy przezywali to samo, przyszedłem na zastępstwo i po kilku dniach do mnie też przyszedł ten kapłan. Była widoczna postać kapłana o charakterystycznej brodzie, czarnej sukmanie.
– I co dalej?
– Po tym spotkaniu pozostało tylko pytanie, kto to jest, jak się nazywa? Było to spotkanie, którego nie życzyłbym nikomu, bo było bardzo dramatyczne dla mnie. Przeżyłem je jako napad na plebanię. Jeżeli widzisz nad sobą w świetle księżyca człowieka, to się chcesz bronić. I tak samo było i ze mną, chciałem się bronić, a ta postać znikła. Dopiero na drugi dzień podzieliłem się swoim przeżyciem z pracującą w zakrystii siostrą: jak będzie tak dalej, jak tej nocy, to ja tu długo nie wytrzymam. A siostra zadała mi pytanie: czy kogoś widziałem? Dlaczego? Bo jak widział ksiądz, to nas to nie zdziwi, bo tu ktoś do księży przychodzi. To co mówię jest o tyle wiarygodne, że wcześniej o tym nigdy nie słyszałem. Gdybym o tym wiedział, to mógłbym podejrzewać, że to stało się z powodu strachu czy lęku.
Później do mnie przychodził, pukając w drzwi, ale zawsze o tej samej godzinie co to pierwsze objawienie. Było tak, że nieraz przychodził dwa razy w tygodniu, nieraz dwa miesiące go nie było.
– Milczał?
– Pukał zawsze. A ja się bałem. Tak jak moi poprzednicy, dużo Mszy Świętych odprawiałem za tego księdza i dużo się modliłem. To mnie nauczyło wsłuchiwania się w głos z innego świata. Wiedziałem, że wyjaśnienie tej sprawy może przyjść tylko stamtąd, od nikogo więcej. I tak się stało, 16 maja 1987 roku. To dzień w liturgii, gdzie się wspomina św. Andrzeja Bobolę. W Strachocinie kultu jego nie było. Nigdy objawienia się tej postaci nie kojarzyłem z Andrzejem Bobolą. Raczej brałem pod uwagę, że to któryś z kapłanów prosi o pomoc.
– Wiedział Ksiądz, że on się tam urodził?
– Tego jeszcze nikt nie wiedział. Tej wiedzy w ogóle nie było. Kultu nie było, nikt nie mówił o narodzeniu św. Andrzeja Boboli w Strachocinie. Jeśli dziś mówimy o narodzeniu św. Boboli w Strachocinie, to ze względu na to, co stało się 16 maja 1987 roku. To wtedy po prawie czterech latach spotkań przyszła odwaga i zadałem objawiającej się postaci dwa pytania, które mnie najbardziej interesowały. Kim jesteś i czego chcesz? Inne rzeczy mnie wtedy nie interesowały, między innymi takie: kiedy się urodził, czy tu się urodził, czy coś innego? Mnie interesował ksiądz, któremu mam pomóc, i jak mu pomóc. I wtedy słyszę wyraźny głos – jestem święty Andrzej Bobola, zacznijcie mnie czcić w Strachocinie. Czyli że ta jedna chwila, tyle cierpienia przez lat kapłanów, mojego, dwa zdania, powiedziałem, zadałem pytanie, odpowiedział. Koniec spotkania.
I jadę z tą radosną wiadomością do mojego ordynariusza biskupa Ignacego Tokarczuka, aby oznajmić, że sprawa w Strachocinie się wyjaśniła, a On, słuchając tego, mówi, a skąd ja wiem księże, że ksiądz nie masz halucynacji? Mówił tak, bo on też nie znał życiorysu Boboli. Ale mi powiedział: Jedź do jezuitów, niech oni ocenią, czy to może być prawdą.
– Dlaczego do jezuitów?
– Bo Andrzej Bobola był jezuitą i w Warszawie, na ulicy Rakowieckiej, znajduje się trumna z jego relikwiami. Trochę się ociągałem, wiedząc przecież, że jezuici to zakonnicy, którzy mają uczonych kapłanów, a tu jakiś tam proboszczunio z małej parafii przyjeżdża i mówi, że objawia mu się św. Andrzej Bobola. Popatrzmy, jaki to był proces pewnych rzeczy, musiałem się zgodzić na upokorzenie, może na śmiech, powiedziano już mi, że mogę mieć halucynacje. A tu jeszcze trzeba udowodnić, że tych halucynacji nie mam.
I to jest właśnie dla mnie największe zaskoczenie. Kiedy przyjechałem do jezuitów – po raz pierwszy tam byłem – wszedłem do klasztoru na ulicy Rakowieckiej i mówię, że chciałbym z przełożonym porozmawiać, jestem księdzem z południa. I przyszedł kapłan, a kiedy powiedziałem, że jestem proboszczem w Strachocinie, on mi odpowiedział – to tam gdzie się Bobola urodził. Ja pytam, skąd ojciec wie? A on mi tłumaczy, że ich współbrat, Jan Poplatek, w 1936 roku napisał książkę o błogosławionym Andrzeju Boboli, przygotowującą do kanonizacji, i gdy szukał jego genealogii, w pewnym momencie doszedł, że mógł się urodzić w Strachocinie, bo tam mieszkała jego rodzina. Ale dlatego, że nie znalazł żadnych dokumentów ani w archiwum w kurii, ani w parafii, to stwierdził, że nie można stwierdzić, że tam się urodził. My wiemy, dlaczego nie ma tych dokumentów. 33 lata po urodzeniu św. Andrzeja Boboli, na parafię napadli Tatarzy, spalili księdza żywcem na plebanii i zrabowali wszystko. Jedyne, co z tamtych czasów pozostało do dzisiaj, to jest chrzcielnica.
– Czy to ta, w której święty był chrzczony?
– Tak. Pan Bóg pozostawił nam materialny znak, że coś się ważnego przy tej chrzcielnicy wydarzyło. Nie pozwolił o tej chrzcielnicy zaginąć.
– Co się stało po spotkaniu u jezuitów w Warszawie?
– Po tej rozmowie jezuita Mirosław Maciuszkiewicz napisał książkę pt. „Znów o sobie przypomniał św. Andrzej w Strachocinie”.
– Znów.
– Tego tytułu użył dlatego, aby uświadomić wszystkim czytelnikom, że to, co wydarzyło się w Strachocinie, dla niego nie jest czymś zaskakującym. On wiedział, że Bobola objawiał się już wcześniej w Pińsku i Wilnie. A teraz to jest kolejne objawienie w Strachocinie. A to, co jest nicią łączącą wszystkie objawienia św. Andrzeja Boboli, to przychodzenie tylko do księży. Wpierw przyszedł do jezuity, później do dominikanina, a teraz do księdza diecezjalnego. To ostatnie objawienie się Andrzeja wpłynęło na przekaz, że św. Andrzej Bobola urodził się w Strachocinie, w miejscowości na Podkarpaciu, gdzie od roku 1520 mieszkali Bobolowie do roku 1863. Wzgórze, które zamieszkiwali, do dziś nazywa się Bobolówka.
– Ale nie tylko mówi się dziś, że św. Andrzej urodził się w Strachocinie, ale jest tam jego sanktuarium.
– A jest dlatego, że jezuici przekazali parafii Strachocina relikwie. 16 maja 1988 roku. Biskup Ignacy Tokarczuk, ordynariusz przemyski, sam przyjechał na tę uroczystość, aby w jego obecności relikwie św. Andrzeja zostały wniesione do kościoła. Na pamiątkę tego wydarzenia wykonaliśmy nowy ołtarz w kościele poświęcony Andrzejowi Boboli. Najważniejsze w tym ołtarzu są relikwie Świętego, jego obraz i chrzcielnica z XV wieku. Ten ołtarz biskup Tokarczuk poświęcił. Od tego dnia rozpoczęły się w parafii spotkania modlitewne ze św. Andrzejem Bobolą, każdego 16. miesiąca. Dziś bardzo wielu ludzi przychodzi na te nabożeństwa, a w okresie letnim spotkania odbywają się na Bobolówce i biorą w nich udział hierarchowie Kościoła z różnych diecezji w Polsce.
– Bobolówka, to ważne miejsce kultu św. Andrzeja Boboli w Strachocinie. Niech Ksiądz opowie o tym miejscu.
– Bobolówka znajduje się około pół kilometra od kościoła parafialnego. W tym miejscu mieszkała tylko szlachta. Uszanowali to miejsce zaborcy i najeźdźcy prowadzący wojny z Polską. A nie uszanowali tego miejsca komuniści, którzy ostatnią właścicielkę wyrzucili z dworku, a z czasem powstało w tym miejscu kółko rolnicze. Ten czas to okres dewastowania tego miejsca. Dopiero gdy zaczęliśmy czcić św. Andrzeja Bobolę i odkryliśmy, że tu Święty przyszedł na świat, podjęliśmy starania, aby to miejsce odzyskać. I trzeba powiedzieć, że się udało, dzięki życzliwości wójta gminy Sanok, a także życzliwości mieszkańców i Powiatowego Zarządu Kółek Rolniczych. Od końca XX wieku Bobolówka jest po części własnością parafii (blisko 5 hektarów), a mniej więcej 1 hektar należy do Sióstr Franciszkanek Rycerstwa Niepokalanej, które są obecne w parafii i bardzo angażują się w rozwój kultu św. Andrzeja Boboli. Dziś jest to teren religijny. Znajduje się tu ołtarz polowy, dróżki różańcowe, stacje Drogi Krzyżowej. Od kilu lat na Bobolówce znajdują się domki z ławkami, gdzie pielgrzymi mogą odpocząć i spożyć posiłek. Nad utrzymaniem tego miejsca czuwa Grupa św. Andrzeja Boboli, gromadząca parafian, którzy spłacają dług wdzięczności św. Andrzejowi za to, że wyprosił im lub ich bliskim u Boga wyjątkowe łaski. Ponadto w parafii znajduje się źródełko z wodą o właściwościach uzdrawiających oraz przepiękny Domek Matki Bożej Japońskiej.
– A skąd się wziął ten Domek Matki Bożej Japońskiej?
– I tu wspomnę o drugim ważnym dziele Bożym, które powstało w Strachocinie, a jest nim Niepokalanów Żeński, w którym są siostry zakonne. Zgromadzenie to powstało w Japonii, a zostało erygowane w Strachocinie w tym samym czasie, gdy rodził się kult św. Andrzeja Boboli w Strachocinie. A jeśli ten kult się rozwija, to wielka w tym zasługa sióstr zakonnych, które nie tylko przyjmują do swego Oratorium św. Józefa pielgrzymów, ale pomagają w organizacji wszelkich uroczystości andrzejkowych. A ten Domek Matki Bożej Japońskiej powstał dla upamiętnienia pobytu w Strachocinie sióstr z Japonii i podkreślenia powstania zgromadzenia w Japonii.
– Wspomniał Ksiądz o pielgrzymach do św. Andrzeja Boboli. Doszły nas słuchy, że niektórzy z nich to osoby wyjątkowe w Polsce. Mógłby Ksiądz coś powiedzieć o tym naszym czytelnikom?
– Oczywiście, że mogę. Początki kultu św. Andrzeja to wielka praca, aby do świadomości ludzi dotarło, że to miejsce jest ważne dla nich. Największą pracę wykonał sam św. Andrzej, który w krótkim czasie przekonał ludzi do siebie w Strachocinie. Liczne świadectwa ludzi o uzdrowieniach, nawróceniach, wyproszonych przez jego orędownictwo dzieciach dla małżeństw, które nie mogły ich mieć, przyczyniały się do rozgłosu i zachęcały ludzi znajdujących się w potrzebie, do pielgrzymowania do Strachociny. Może podam tylko jeden przykład, aby czytelnicy zobaczyli, jak skuteczny był św. Andrzej. Oto w sąsiedniej parafii wieczorem przychodzi młodzieniec do proboszcza, z prośbą, że pragnie podpisać zobowiązanie do trzeźwości na okres jednego roku. Proboszcz świadom, że jest to alkoholik, mówi mu, że nie wytrzyma. Ale on uparł się, że musi zerwać z alkoholem i zacząć inne życie. No i podpisał. Na drugi dzień, a była to niedziela, proboszcz zaprosił po Mszy św. jego matkę do zakrystii, aby podzielić się tą wiadomością. Gdy jej oznajmił, że nareszcie będzie miała spokój, bo syn podpisał zobowiązanie do całkowitej abstynencji, to matka się rozpłakała. Więc ją pyta: czemu płaczesz?, a ona odpowiada: ja wczoraj, nikomu nic nie mówiąc, wzięłam chleb i wodę i poszłam do Andrzeja Boboli pieszo, aby synowi wyprosić nawrócenie.
Takich spraw jest wiele w Strachocinie. Podziwiam od wielu lat tę skuteczność orędownictwa św. Andrzeja Boboli. On potrafi takie rzeczy czynić. I to jest renomą naszego sanktuarium. Ludzie mówią: jedź do Strachociny, to ci św. Bobola wyprosi zdrowie, nawrócenie. Z czasem fenomenem Strachociny zajęły się media i trzeba powiedzieć, że to też pomogło w zwróceniu uwagi na Strachocinę i działającego w niej św. Andrzeja. Był taki okres, że chcieli robić sensację o tym, co się tu dzieje, ale nie udało się. Świadectwa ludzi o tym, co tu się dzieje, ukazane w programie „Nie do wiary”, wielu telewidzom wskazały drogę do Strachociny nie tylko z miejscowości w Polsce, ale i ze świata. W roku 2005 do Strachociny do św. Andrzeja Boboli po raz pierwszy przyjechały siły patriotyczne, by się modlić za Polskę. Owocem tych modlitw było zwycięstwo w wyborach parlamentarnych. Ale tego zwycięstwa nikt nie łączył z pielgrzymką do Strachociny, do św. Andrzeja Boboli. A my w Strachocinie nadal pracowaliśmy nad rozwojem kultu św. Andrzeja Boboli. Coraz liczniejsze pielgrzymki indywidualne czy zbiorowe, świadectwa ludzi o wyproszonych łaskach doprowadziły do tego, że arcybiskup Józef Michalik, ordynariusz przemyski, zainteresował się i powołał komisję, aby zajęła się tym, co się tu dzieje. W konsekwencji kościół w Strachocinie 19 marca 2007 roku stał się sanktuarium świętego Andrzeja Boboli.
– Niech Ksiądz opowie o tym, co stało się w roku 2015.
– Rok 2015 to czas, w którym w nowym świetle odczytaliśmy objawianie się św. Andrzeja Boboli w Strachocinie. Miało to związek z planowaną pielgrzymką do Strachociny kandydata na prezydenta p. Andrzeja Dudy i sił patriotycznych. Tym uroczystościom z woli biskupa ordynariusza miałem ja przewodniczyć. Szukałem więc pomocy u Ducha Świętego, aby mi pomógł przekazać do nich słowo, które w jakimś sensie będzie dla nich wszystkich darem od Boga. I wtedy doznałem olśnienia, które pozwoliło mi zrozumieć, że objawienie w Strachocinie było darem dla Polski. Św. Andrzej ponownie wyraził pragnienie pomocy narodowi, który nie zdawał sobie sprawy z nowych niebezpieczeństw i zagrożeń – zacznijcie mnie czcić. Myśmy myśleli, że dotyczy to Strachociny, a to dotyczyło Polski. Przecież kiedy Polska była w potrzebie, on się objawiał i proponował umowę: zrobicie to, a ja wam pomogę, was ocalę.
– Naprawdę tak było?
– Tak było. Gdy pierwszy raz objawił się 16 kwietnia 1702 roku, Szwedzi zbliżali się do Pińska. Rektor Kolegium Jezuitów w Pińsku szukał w myślach, kto może im pomóc. Wiedział, co Szwedzi robili z miastami, które zdobyli: rabowali, zabijali, okradali. I wtedy pojawił się w jego celi zakonnik i powiedział: jestem wasz współbrat Andrzeja Bobola, jeśli odnajdziecie moją trumnę, oddzielcie ją od innych, ja was ocalę. I tak się stało. Potem, gdy zwrócono się do niego o pomoc w wojnie z bolszewikami, też nas nie zwiódł. A zwrócił na niego uwagę Episkopat Polski wówczas, gdy Piłsudski, naczelnik państwa, nie otrzymał pomocy od Berlina, Paryża, i Londynu. Episkopat, zgromadzony pod koniec lipca 1920 roku w Częstochowie, przypomniał sobie o Boboli i zobowiązał się do podjęcia czynności przygotowujących do kanonizacji bł. Andrzeja, jeśli pomoże pokonać bolszewików. Kardynał Aleksander Kakowski, gdy po tej konferencji przyjechał do Warszawy, zarządził we wszystkich kościołach dziewięciodniową nowennę do błogosławionego Andrzeja Boboli i błogosławionego Władysława z Gielniowa. Trwała ona od 6 do 15 sierpnia. W ostatnim dniu dokonał się cud nad Wisłą. Matka Boża ukazała się bolszewikom, zaś postawa Episkopatu Polski w tamtym czasie, Piłsudskiego, a nade wszystko bolszewików, wskazuje na przekonanie, że w tym zwycięstwie był obecny Andrzej Bobola.
– W świadomości ludzi, którzy uczą się historii, nie zwraca się uwagi, że to było cudowne wydarzenie. Czy dlatego, że nad tym pracowali piłsudczycy, którzy wykreowali Piłsudskiego na głównego bohatera?
– Ocena tego, jak było i co się wówczas stało, należy do historyków. To jest ich obowiązek przekazywać prawdę. Ale trzeba dodać, że nauka w tym, co się dzieje na świecie, nie wszystko uchwyci. Wiara pozwala zobaczyć coś więcej, i to dzięki niej Polacy mówią o cudzie nad Wisłą. Choć po zwycięstwie pod Warszawą wszyscy byli zgodni, że dokonało się coś niezwykłego. Po cudzie nad Wisłą, władze kościelne, jak i Piłsudski odczytali, że Boboli zawdzięczają to zwycięstwo, bo Episkopat pisze do Stolicy Apostolskiej prośbę, aby błogosławionego Andrzeja Bobolę kanonizować, a Piłsudski zwraca się z prośbą, aby Papież uczynił go patronem Polski.
– Dlaczego Ksiądz twierdzi, że Bobola ma w tym udział, skoro Matka Boża się ukazała?
– Aby to wyjaśnić, trzeba powrócić do historii ogłoszenia Maryi Królową Polski we Lwowie 1 kwietnia 1656 roku. Według najnowszych informacji, śluby lwowskie napisał Andrzeja Bobola i przekonał króla Jana Kazimierza, aby poprzez uroczyste ślubowanie obrał Maryję Królową Polski. I tak się stało. A teraz, po wielu latach, gdy był po drugiej stronie życia, pewnie zwrócił się do Niej: skoro jesteś Królową Polski, obroń ten naród, to miasto przed bolszewikami. A Maryja jeszcze raz pokazała miłość do naszego narodu. Ocaliła nie tylko nas, ale i Zachód przed komunizmem. Dlatego to zwycięstwo było tak ważne. Kościół w Polsce, tę pamięć pielęgnuje co roku 15 sierpnia.
– Czy to prawda, że to był powód, że trumna z ciałem błogosławionego Andrzeja Boboli znalazła się w Moskwie?
– Tak, to prawda. Wielu wie, że trumna z ciałem Andrzeja Boboli znalazła się w Moskwie, ale nie wie, z jakiego powodu. A tym powodem było przypisywanie przez Polaków zwycięstwa nad nimi Andrzejowi Boboli. Dlatego, gdy to do nich dotarło, władze sowieckie wysyłają z Moskwy żołnierzy, aby odszukali trumnę Andrzeja Boboli, bo Polacy przypisują mu zwycięstwo nad nimi. I znaleźli tę trumnę w Połocku, w roku 1922. Gdy żołnierze weszli do kościoła, wpierw wyciągnęli z niej ciało i rzucili o posadzkę, a kiedy się ciało nie rozpadło, zabrali trumnę do Moskwy. Wystawiono ją najpierw w Narodowym Muzeum Higieny, aby ludzie podziwiali cuda natury. Tyle lat upłynęło od śmierci człowieka, a ciało jego się nie rozkłada. Ludzie jednak, zamiast podziwiać, to klękali i się modlili. Dlatego też władze muzeum zdecydowały, aby trumnę z ciałem Błogosławionego wynieść do rupieciarni. Księża z Moskwy, którzy wiedzieli o tym, poinformowali Stolicę Apostolską, a ona podjęła starania o odzyskanie trumny, uzasadniając, że dla katolików jest ona świętością. Władze komunistyczne zgodziły się oddać trumnę, a ceną, jaką za jej przekazanie wyznaczono, było zboże, które miało ratować ludność od śmierci głodowej. Ale zgadzając się na oddanie trumny katolikom, władze postawiły dwa warunki: po pierwsze, trumna z ciałem nie mogła być przewożona przez Polskę, a drugi, że nie mogła się znaleźć w Polsce. Dlatego obrano trasę przez Odessę, Morze Czarne, Konstantynopol i Morze Śródziemne, a towarzyszyła jej eskorta wojska, bo Watykanowi przekazywano ważne materiały państwowe. 1 listopada 1923 roku trumna została przekazana Papieżowi i przez kilka miesięcy była w jego prywatnej kaplicy.
– I w 1938 roku święty polski jednak powrócił do Polski.
– Tak. Stało się to po kanonizacji 17 kwietnia 1938 roku, w uroczystość Zmartwychwstania Pańskiego, przez Piusa XI. Uroczyste sprowadzenie trumny miało miejsce w czerwcu roku 1938, czyli 80 lat temu. Znajduje się dziś w Warszawie, w sanktuarium św. Andrzeja Boboli u Ojców Jezuitów.
– A teraz powróćmy do Strachociny. Dlaczego Ksiądz zachęca ludzi do modlitwy za Ojczyznę, za przyczyną św. Andrzeja Boboli, i mówi, że św. Andrzej może uratować Polskę?
– Ma to związek z objawieniem św. Andrzeja Boboli w Strachocinie w roku 1987, jak i wspomnianą pielgrzymką sił patriotycznych przed wyborami prezydenckimi, jak i parlamentarnymi. Przecież ci ludzie znaleźli się na modlitwie w Strachocinie, aby mieć prezydenta z obozu patriotycznego, jak i sami chcieli rządzić. I to, o co prosili, to wszystko się stało. Czy można wobec tego przejść obojętnie? Czy można o tym zapomnieć? Dlatego uważam, że muszę Polakom zamieszkującym wśród różnych narodowości na świecie o tym mówić i czynić wszystko, by dziś nie zapomniano o udziale św. Andrzeja Boboli w tych zwycięstwach, jakie dokonały się w roku 2015.
– To jest ważne przesłanie.
– Tak, to jest ważne przesłanie. Moja misja ma też związek z objawieniem się św. Andrzeja Boboli z 1819 roku w Wilnie. To jest bardzo ważne objawienie, a przeżył je Alojzy Korzeniewski, kapłan, z zakonu dominikańskiego. To jest kapitalna historia i warto ją w tym miejscu przywołać. Oto Polski nie ma już na mapach świata. Polska jest pod zaborami. I tenże kapłan chciał Polsce pomagać, obudzić ducha narodowego, dlatego głosił patriotyczne kazania w Wilnie. Kiedy to doszło do władz rosyjskich, przyszli do jego przełożonych i mówią: jeśli ten kapłan będzie głosił patriotyczne kazania, to klasztor zamkniemy, a was wyrzucimy z tego miasta. Od tego momentu jedynym miejscem dla ojca Alojzego była cela zakonna. On to boleśnie przeżywał. I do tego obolałego zakonnika przychodził Bobola. Gdy pojawił się w celi, powiedział: Jestem Andrzej Bobola, jezuita. Wpierw pouczył go, że Polsce bardziej potrzebna jest modlitwa i jego cierpienie niż patriotyczne kazania. A po tym rzekł do niego: Podejdź do okna, coś ci pokażę. I kiedy podszedł, zauważył za oknem mnóstwo żołnierzy, którzy walczą ze sobą. Bobola mu objaśnił: Widzisz tę wojnę? Jak ona się skończy, Polska znowu będzie na mapach świata. 99 lat przed odzyskaniem niepodległości Andrzej Bobola zapowiedział ponowne pojawienie się Polski na mapach świata.
Drugie proroctwo dotyczyło jego patronatu nad Polską. To było coś niesłychanego. Gdy mówił te słowa, nie był nawet beatyfikowany, a on mówił, że nadejdą czasy, że będzie patronem Polski. I stało się to dopiero w 2002 roku.
I przekazał w tym objawieniu trzecie proroctwo, które jeszcze się nie dokonało. Oto to proroctwo: gdy będę głównym patronem, Polska będzie pełna rozkwitu.
– Czyli na to jeszcze czekamy.
– I wydaje mi się, że teraz nastąpił ten moment, aby uczynić św. Andrzeja Bobolę głównym patronem Polski. Co to znaczy? Czy chodzi o to, aby podnieść liturgiczną rangę św. Andrzeja Boboli i z drugorzędnego patronatu uczynić pierwszorzędny by był równy Matce Bożej, świętym: Wojciechowi i Stanisławowi? W moim rozumieniu, uważam, że nie o to chodzi. To właśnie mówię Polakom, aby uczynili św. Andrzeja głównym patronem dotyczącym spraw Polski i za jego przyczyną modlili się do Boga za Polskę. I gdy Polacy będą się modlić za Ojczyznę za przyczyną św. Andrzeja Boboli, to Bóg nas ocali i przeprowadzi przez trudne dziś chwile. Skoro Bobola uratował Pińsk przed Szwedami, Warszawę przed bolszewikami, to i dziś uratuje Ojczyznę przed groźnym liberalizmem. Zachęcając Polaków do modlitwy za Ojczyznę, podkreślam, że nie promuję ludzi czy partii politycznych, ale kocham Polskę, Ojczyznę moją. Tak wiele jej zawdzięczam i chciałbym, żeby Polska była chrześcijańska i zachowała swoją katolicką tożsamość. A że dziś Polskę atakują różne siły, to znajduję zrozumienie tego, co się dzieje, w przepowiedni Prymasa Polski, kardynała Augusta Hlonda.
– A jaka jest to przepowiednia?
– W przededniu swojej śmierci 21 października 1948 roku, kardynał Hlond powiedział: W planach Bożych Polska ma bronić chrześcijaństwa, jest do tego przeznaczona i powołana, ale żeby mogła to zadanie pełnić, to idzie teraz długi czas jej oczyszczenia. Ale to nie będzie ostatnie oczyszczenie, przyjdzie drugie, o wiele trudniejsze, bo Polskę opuszczą wszyscy, nawet jej przyjaciele, Polska zostanie sama. Ale jeśli Polska wytrwa na tej drodze, w miłosierdziu Bożym pierwsza zostanie wywyższona i stanie się światłem dla innych narodów.
I czy to się nie spełnia na naszych oczach? Dlatego módlmy się do Boga za przyczyną św. Andrzeja, bo kardynał Hlond powiedział: Na placu walki pozostaniemy sami. Ale przecież to nie ludzie są panami historii, ale Bóg. Dlatego tak to widzę i rozumiem, dlatego zachęcam tylko ludzi do modlitwy. Nic więcej nie czynię. Mówię Polakom: tylko módlcie się za Ojczyznę.
– Proszę Księdza, dziękuję bardzo. Do zobaczenia w Strachocinie, myślę, że wszyscy powinni przynajmniej raz zobaczyć, i być w tym miejscu, gdzie zaczyna bić serce nowej Polski.
– Cieszę się, że to nowe sanktuarium rozwija się i coraz więcej osób przyjeżdża do Strachociny, aby szukać pomocy dla Ojczyzny przez wstawiennictwo św. Andrzeja. Zachowujemy spokój. Odprawiane tu nabożeństwa nie mają charakteru politycznego. Droga nam jest Polska, więc za nią się modlimy. Jeśli ktoś zrozumiał, kim w jego życiu jest ojciec i matka, to będzie zawsze ich kochał i szanował. A czy Ojczyzna nie jest moją Matką? Wiele jej zawdzięczam i tak jak mogę, dla Polski pracuję jako ksiądz, z jednej strony, głoszę rekolekcje, modlę się, ale z drugiej strony, mówię ludziom, co powinni czynić, aby zbawić siebie i pomagać Polsce, swej Ojczyźnie.
– Bardzo dziękuję.