farolwebad1

A+ A A-

Historia naszych przeżyć (1-2)

Oceń ten artykuł
(0 głosów)

Zapraszamy do lektury wspomnień Państwa Władka i Jadzi Aksamit, mieszkających w Belleville w Ontario. To kolejna niesamowicie ciekawa historia polskich losów, mianowicie państwo Aksamit poznali się w Szkocji, gdzie pani Jadwiga Czuło trafiła po całej epopei, bo z rodziną została wywieziona na Syberię, za Czelabińsk. Stamtąd dotarła do Armii Andersa, stamtąd chora została wywieziona przez Morze Kaspijskie razem z wojskiem do Persji, potem do Palestyny, a stamtąd z kolei obóz w Rodezji w Afryce. Potem przyjechała do Szkocji, gdzie poznała swojego męża Władysława Aksamit, który z kolei po wywiezieniu z Krakowa na roboty do Niemiec, znalazł się we Francji i tam po wyzwoleniu wstąpił do Wojska Polskiego. Zapraszamy do lektury „Historii naszych przeżyć”.

I
Jadwiga Czuło

Przez długi czas zbierałam się do napisania historii moich przeżyć. Wiele szczegółów już nie pamiętam, ale postaram się opisać wszystko tak, jak pamiętam. Jest to historia moich radosnych dziecięcych lat, mojej rodziny, wojny, wysiedlenia, nadludzkich cierpień na Uralu, wyzwolenia i następnych pogodniejszych i lepszych lat. Piszę te wspomnienia dla mojej rodziny, przyjaciół i wreszcie dla siebie samej, by nie zapomnieć tego wszystkiego, co przeżyłam.
Polska była krajem, który po przeszło 130 latach rozbioru przez Rosję, Prusy i Cesarstwo Austriackie, po I wojnie światowej odzyskał wolność. Sąsiedzi Polski byli naszymi odwiecznymi wrogami, zawsze gotowi do rozdarcia naszego kraju.
Nasz ojciec urodził się w okolicach Krakowa, pod zaborem austriackim. Po wybuchu pierwszej wojny światowej jako 17-letni chłopak wstąpił do Legionów Józefa Piłsudskiego. W czasie wojny służył w artylerii, a później brał udział w walkach z Armią Czerwoną. Po zakończeniu działań wojennych w 1920 roku wojska polskie zatrzymały się na wschodnich terenach. Większość żołnierzy pozostała tam, również z nimi nasz ojciec. Rząd Polski dał tym byłym legionistom po 20 hektarów ziemi i materiały na budowę domów i zabudowań gospodarczych. Ziemie te były opuszczone przez byłych rosyjskich bogaczy, którzy po rewolucji październikowej byli albo wywiezieni, albo rozstrzelani przez nowe władze komunistyczne, które objęły władzę w Rosji.
Byli polscy żołnierze mieli szanse dokończenia szkół przerwanych przez wojnę. Nasz ojciec wziął kurs buchalterii i księgowości. Później prowadził miejscową placówkę Kasy Stefczyka. Pozycja ta dawała mu lepsze zarobki, a także poszanowanie okolicznej ludności. Pracując w kasie, a także prowadząc gospodarstwo rolne, miał wiele obowiązków. Tu ojciec poznał miejscową dziewczynę i po niedługim czasie wzięli ślub, w listopadzie 1921 roku.
Ja, Jadwiga Czuło, urodziłam się 20 kwietnia 1929 roku w Rogoźnicy w Polsce. Byłam czwartą z rzędu w rodzinie i pierwszą dziewczynką po braciach, Staszku, Tadziu i Mietku. Od urodzenia byłam chorowitym dzieckiem. Nawet doszło do tego, że mama i sąsiedzi zgromadzili się koło mojego łóżeczka i modlili się, myśląc, że już umarłam. Ojciec jeszcze zdążył przyjechać z doktorem z miasta, który jakimś cudem odratował mnie. Po mnie jeszcze przyszli na świat siostra Helenka, brat Franek i najmłodsza Marysia.


Nasz dom, który ojciec pobudował, był bardzo ładny. Dom był zbudowany z drewna, ale otynkowany z zewnątrz. Główne wejście było obszerne, ale nieużywane zbyt często. Duża sień prowadziła bezpośrednio do kuchni. Oprócz tego były jeszcze cztery pokoje. Kuchnia była najważniejszym miejscem, tu wszyscy jedli, bawiliśmy się, odrabiali lekcje, a nawet spali.
Pokój, w którym ojciec trzymał książki, był bardzo ważnym miejscem, z dużym biurkiem, kasą, i półkami pełnymi książek. W tych czasach ludzie zaczynali się odbudowywać i zawsze przychodzili do ojca po pożyczki albo spłacali raty. Trzeci pokój był naszą jadalnią. Jadalnia była używana tylko na specjalne okazje, tak jak np. wigilia Bożego Narodzenia, albo wtedy, kiedy jakiś inspektor przychodził sprawdzać ojca książki. Po raz ostatni, jak pamiętam, ten pokój był użyty z okazji chrzcin mojej najmłodszej siostry, Marysi. Ja miałam wtedy 10 lat. Na tę okazję ja i Hela musiałyśmy „szlifować” podłogę. To szlifowanie było bardzo ciężkie, tak że musiałyśmy się ciężko napracować. Ostatni pokój to była sypialnia rodziców, w nim dwa podwójne łóżka i szafy na ubrania. W tym pokoju odmawialiśmy nasze wieczorne modlitwy.
Nasze budynki gospodarskie były bardzo dobrze zaplanowane, w wielkim kwadracie. Duża brama od drogi, po prawej stronie był nasz dom, a naprzeciw duży budynek, gdzie magazynowaliśmy nasze plony. Wzdłuż tego była letnia kuchnia. Był to duży budynek z bloków cementowych, przedzielony na dwie części, gdzie także trzymaliśmy mąkę i mięso. W tych czasach nie było dzisiejszych lodówek i zamrażaczy; aby mięso się nie psuło, musiało być solone albo wędzone. Tam też był duży piec do pieczenia chleba. Pamiętam, jak mama piekła sześć dużych bochenków chleba każdego tygodnia. Tam też piekła rozmaite ciastka i kołacze na święta. Wracając ze szkoły, z daleka dolatywał zapach pieczonego podpłomyka, który zaraz zjadaliśmy, póki był ciepły, a najlepiej smakował z masłem. Był jeszcze jeden duży budynek, gdzie trzymaliśmy nasze konie, krowy i świnie. Mieliśmy także kurnik na kury i inne ptactwo domowe. Wielka stodoła na siano i zboże, zanim było wymłócone, a potem słomę na zimę. W środku tego było podwórze, które my, dzieci, musiałyśmy często w lecie zamiatać.
Nasza okolica była płaszczyzną. To był kraj rolniczy. Kilka drzew tu i tam, ale nie mieliśmy większych lasów ani fabryk. Ludzie utrzymywali się tylko z rolnictwa. Na naszej ziemi uprawiane były: zboża, ziemniaki i inne warzywa. Ojciec miał także plantację tytoniu. Do pracy na roli ojciec miał parę koni tak pięknych, że ludzie z całej okolicy nam zazdrościli.

Podobnie jak ojciec, mój brat Mietek też był zakochany w koniach. Wszystkie wolne chwile spędzał przy koniach.
Powodziło się nam bardzo dobrze, ale okoliczni ludzie ledwo wiązali koniec z końcem. Ojciec zawsze starał się najmować ludzi do pomocy w pracach na roli, a specjalnie przy tytoniu. Mama miała zawsze dziewczynę do pomocy w kuchni.
Będąc najstarszą dziewczyną w rodzinie, i do tego chorowitą, byłam trochę rozpieszczana i traktowana łagodniej, a specjalnie przez braci. Pamiętali, że niewiele brakowało, żeby nie było mnie wśród nich. Powodem moich chorób była alergia na mleko. Mama karmiła mnie wtedy wodą i innymi kaszkami. Do dziś dnia nie mogę pić mleka. Możecie sobie wyobrazić życie na farmie bez mleka?! Jednak musiałam się przyzwyczaić do wody i kaszek ryżowych. Zawsze wolę ryż bardziej niż ziemniaki. Pamiętam, jak idąc ze szkoły, umyśliłam sobie, że będzie ryż na obiad. Bardzo byłam zawiedziona, gdy na stole były ziemniaki zamiast ryżu, i nie chciałam jeść obiadu. Mięso było rzadkością, jedynie w zimie zabijaliśmy świnię, a mięso łatwiej było uchronić od popsucia.
Kiedy urodziła się siostra Helenka, miałam dwa latka. Od najmłodszych lat Helenka lubiła pracować w kuchni. Ja natomiast się starałam gdzieś ukryć, żeby tylko nie pomagać nic w kuchni. Bardzo natomiast lubiłam książki. Interesowały mnie nawet książki kasowe i często przypatrywałam się, jak ojciec prowadził biuro, pisząc ręcznie. Specjalnym moim zainteresowaniem było patrzeć, jak ojciec dodawał i odejmował, używając dawnych drewnianych liczydeł.
Nasze dziecięce lata były radosne. To prawda, że nie mieliśmy zabawek tak wiele jak dzisiaj. Robiłyśmy sobie lalki ze szmatek, a chłopaki strugali łyżwy z drewna. Bawiliśmy się w sklep albo w szkołę. Nasi starsi bracia, chcąc się nas pozbyć, kazali się nam chować, że będą nas szukać. Jak usłuchałyśmy i pochowałyśmy się, to oni się gdzieś ulatniali i musiałyśmy bawić się same.
Lato cieszyło nas bardziej niż zima. Grywaliśmy w coś podobnego do dzisiejszego palanta. Kopaliśmy też dołki w ziemi i staraliśmy się tam wpędzić jabłko. To było nieco podobne do golfa. W zimie mieliśmy łyżwy i narty. Specjalną uciechą było obwinięcie się płaszczem i zjeżdżanie na dół z góry bez sanek i bez nart. W naszym gospodarstwie był wielki sad.
Lubiłam szkołę. Uczyłam się bardzo dobrze.
Wielką uciechą było, wracając ze szkoły zwłaszcza na wiosnę, iść przez pastwisko boso przez wodę i błoto, a potem otrzymywaliśmy burę od mamy za pobrudzenie nóg. Blisko szkoły było wielkie drzewo, a na nim bociany miały gniazdo. Bałam się, że bocian mnie porwie i gdzieś poniesie. Tak dorastaliśmy, nie spodziewając się, jak okrutny nas czeka los.
1 września 1939 roku Niemcy zaatakowali nasz kraj. Polska, będąc raczej małym krajem, znalazła się zdana na łaskę losu, zwłaszcza że kilkanaście dni później Sowieci wkroczyli w nasze wschodnie tereny. Po kilku tygodniach oporu Polska musiała się poddać.
Nasze tereny były położone na wschodnich rubieżach, blisko rosyjskiej granicy, znaleźliśmy się pod rosyjską okupacją. My, dzieci, dowiedzieliśmy się o wojnie, kiedy dwa niemieckie samoloty bombardowały pobliską stację kolejową. Po pierwszy raz zobaczyliśmy samoloty. Zaczęliśmy biegać po polu i machać rękami do tych samolotów. Ale Niemiec, zobaczywszy nas, zawrócił i zaczął strzelać do nas. Ojciec narobił krzyku i kazał się nam pochować. To były początki naszego okrutnego losu.
Zanim Armia Czerwona doszła w nasze okolice, miejscowi ludzie zaczęli terroryzować i rabować nas. A działo się tak dlatego, ponieważ ojciec miał w domu kasę i książki rachunkowe, które oni chcieli zniszczyć, aby nie było dowodów, ile kto był winien. Aresztowali ojca, ale po kilku dniach wypuścili. Prawie codziennie ktoś przychodził z karabinem na sznurku, ustawiał nas pod ścianą i brał, co mu się podobało. Zabrali radio, zastawę ze stołu, a nawet pościel. Ojciec miał nowy rower, więc poodkręcał pedały, by był niesprawny, ale oni nawet taki też zabrali. Nasz piec kuchenny miał dookoła gałki mosiężne na ozdobę, myśleli, że to jest złoto, i też zabrali. Początkowo baliśmy się bardzo, ale po czasie przyzwyczailiśmy się do tego i widząc, że ktoś idzie, sami ustawialiśmy się pod ścianą.
Ojca aresztowano kilka razy, aż wreszcie widząc, że ktoś idzie, wymykał się gdzieś w pole. Właściciela pobliskiego folwarku zabrali, wyprowadzili w pole i zastrzelili. Ojciec nie chciał, aby spotkało go to samo. Tak było przez kilka miesięcy. Pewnej nocy zbudziło nas pukanie do okna. Ktoś z uczciwych ludzi przybiegł i pobudził nas, bo nasze budynki gospodarskie były w ogniu. Wystraszyłam się wtedy tak, że do dziś dnia wyglądam przez okno, zanim pójdę spać, aby się upewnić, że nic się nie pali w okolicy. Głównym ich zadaniem było, żeby nas podpalić i zniszczyć wszystkie dokumenty kasowe, jakie ojciec posiadał, jako kierownik miejscowej kasy.
10 lutego 1940 roku, w czasie największych mrozów, wczesnym rankiem zbudziło nas walenie kolbą do drzwi. Przyszli znowu ludzie, ale tym razem przyszedł także żołnierz sowiecki. Jak zwykle ustawiliśmy się pod ścianą, ale żołnierz kazał nam się ubierać, bo pojedziemy w lepsze miejsce. Mam, prosiła żołnierza, żeby nas nie zabierali, ale raczej zastrzelili nas na miejscu, ale on kazał mamie się pakować i wynosić wszystko na sanie czekające przed domem. Brat Staszek nie stracił głowy, ale zaczął pomagać temu żołnierzowi i wynosić wszystko, co popadło, i nawet stary rower, który stał pod ścianą, wrzucił na sanie. Te rzeczy były później niemal zbawienne. Za ten stary rower np. kobieta na Uralu dawała codziennie litr koziego mleka dla małej, kilkumiesięcznej Marysi. Dotychczas Marysia musiała się zadowolić tym, że mama zawijała kawałek cukru w szmatkę i dawała jej ssać. Ten cukier utrzymywał naszą siostrzyczkę przy życiu.
Ojciec, widząc żołnierza i ludzi, nie wiedział, co się dzieje, i jak zwykle ulotnił się tylnymi drzwiami. Obawiał się, że mogą wyprowadzić go w pole i zastrzelić. Jednak później zorientował się i wrócił do nas na stację, dokąd nas zawieziono. Bardzo dobrze, że ojciec do nas dołączył, bez niego nie byłoby łatwo pokonywać trudności w czasie naszego wygnania. Na stacji kolejowej spotkaliśmy naszych sąsiadów, osadników, którzy jak i my dzielili nasz los. Następnie wpakowano nas do bydlęcych wagonów, jak zwierzęta. To był początek naszej podróży w nieznane.



Ostatnio zmieniany piątek, 28 wrzesień 2018 21:33
Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.