Wyładowujemy nasz sprzęt, a nie jest tego mało! Trzeba to wszystko przewieźć jeszcze 500 m leśną drogą nad brzeg. Doskonale przydaje się kupiony w Canadian Tire składany wózek. Mamy piękną pogodę i wieje tylko łagodny zefirek, a na wodzie jedynie drobne zmarszczki. Mimo że ja i Andrzej doznaliśmy kontuzji lewych ramion, wiosłowanie idzie nam nieźle i po pół godzinie podpływamy pod naszą lotę nr 505. Niestety, ku mojemu utrapieniu, piętrzą się tu wielkie głazy i mam spore trudności, żeby się z łodzi wykaraskać. Na szczęście jest tu już trójka naszych klubowych kolegów i jakoś z wyładunkiem sobie poradziliśmy.
http://www.goniec24.com/goniec-turystyka/item/9170-canoeing-joeperry-lake#sigProIdb26a5d0f98
Irek Kasperowicz, jako zapalony wędkarz, od razu samotnie wyrusza na jezioro na łów, a my zakładamy biwak i szykujemy ognisko. Po drugiej stronie jeziora też już błyskają radosne ogniki. Na ciemniejącym niebie coraz więcej gwiazd i teraz od razu odczuwamy ten wspaniały kontakt z odwieczną przyrodą. Po godzinie wraca Irek i wiemy, że będziemy dziś mieli na kolację świeżutką rybę, bowiem nasz wędkarz pokazuje nam triumfalnie dwa okazałe bassy (rodzaj okonia).
W nocy mamy dość niemiłą przygodę z antykomarową pochodnią, która w dziwny sposób sama się wypaliła, ale wszystko dobrze się skończyło.
Następny dzień to totalny relaks, trochę wiosłowania i kolacyjna wyżerka całego prowiantu, bo przecież nie będziemy tego wieźć z powrotem do domu. Prócz dość zuchwałego racoona nie mieliśmy wizyt żadnych futrzaków, chociaż wiemy, że i czarnego niedźwiadka można się było spodziewać. Te dwie doby tak nam szybko przeleciały, że aż żal było wiosłować z powrotem. Jeszcze jedna zatem przemiła ontaryjska przygoda i oby wiele jeszcze podobnych było przed nami!
Danuta Rogulska-Legienis