Co można robić w Archay? Przede wszystkim obejrzeć przepiękny Barron Canyon, przez który przepływa rzeka o tej samej nazwie. Można przepłynąć nim canoe, z nocowaniem w interiorze dłuższą trasą, lub w parę godzin canoe z jedną niedługą przenoską, albo obejrzeć go z wysokości stu metrów na krótkiej pieszej trasie. Widok imponujący. Można wybrać dłuższy szlak pieszy nad przepiękne wodospady, gdzie woda wyrzeźbiła naturalne kamienne zjeżdżalnie – obowiązkowo proszę wziąć kostiumy. Można posiedzieć i podumać na skale, z której Tom Thomson malował obraz „The Jack Pine”, a obok jest przepiękna piaszczysta dzika plaża, z przezroczystą, płytką wodą. Żeby się wylegiwać na piasku, nie trzeba się nawet ruszać z kempingu, piaszczyste plaże są na miejscu i wiele campsites jest przy nich bezpośrednio położonych – w tym roku wysoki poziom wody niestety pochłonął część plaż. Minusem jest mała prywatność miejsc, ale rekompensuje to niewielka ich liczba. Nie jest to na pewno hałaśliwy moloch z tysiącami ludzi. W Archay nie ma pryszniców, są tylko toalety z bieżącą wodą.
http://www.goniec24.com/goniec-turystyka/item/8861-szlakami-bobra-algonquin-park-%e2%80%93-%c5%9bladami-toma-thomsona#sigProId6fd74c2275
Można się wybrać canoe w interior w dłuższe i krótsze trasy, a jest tu gdzie pływać. W tym roku, ponieważ kanion już widzieliśmy, postanowiliśmy popłynąć z Grand Lake przez Carcajou Bay do Carcajou River i okolicznych małych jeziorek. Ten teren jest objęty rezerwatem. Widzieliśmy nury lodowce, niewielką skałę, zasiedloną chyba zgodnie, z mewami i kormoranami z potomstwem, węża Northern Water Snake i wiele innej zwierzyny. Carcajou Bay powitała nas pięknymi pionowymi skałami, na których są podobno indiańskie petroglify, ale ich nie wypatrzyliśmy. Za to z powodu wyjątkowego w historii poziomu wody mogliśmy oglądać rzadkie zjawisko. Spektakularne wodospady Carcajou, gdzie rzeka spływa do zatoki wieloma kaskadami, przeistoczyły się w ryczące bestie. Kosztowało nas to ekstra przenoskę, bo zwykle spławne wąskie przejście stało się kolejnym wodospadem i trzeba było canoe przeciągać. Za wodospadami nie widać kolejnej przenoski, która zaczyna się na drugim brzegu rzeki, woda wirowała, szumiała i mieliśmy trochę obaw, czy nas nie zniesie, ale to tylko tak groźnie wyglądało. Potem już piękna meandrująca rzeka, cisza, dziko i pięknie. Trasę powrotną robiliśmy w ulewie, okazało się, że przenoski stały się rwącymi strumieniami, było ślisko, Andrzej zjeżdżał z canoe na butach jak na sankach, i byliśmy kompletnie przemoczeni. Za deszczem nadchodziła burza, grzmoty były coraz bliżej. Uciekaliśmy przed nią ile pary w wiosłach. Przy namiocie, bezpieczni pod plandeką, obserwowaliśmy sobie błyskawice. Poczucie bezpieczeństwa, jak to poczucie, było iluzoryczne. Achray zgotowało nam widowisko. Po jeziorze szedł biały szkwał. Podrywał wodę w powietrze na metr, znikały za nim wzgórza, znikało wszystko. Andrzej widział to zjawisko na Mazurach, ja pierwszy raz w życiu. Gdy szkwał doszedł do nas, usłyszeliśmy tylko bang, bang, bang, jakby wystrzały z pistoletu, metalowe haki na końcach gum trzymających plandekę wyprostowały się, jakby były z plasteliny, i znów byliśmy kompletnie mokrzy. Namiot wytrzymał napór. Gdybyśmy byli w canoe na jeziorze, nie mielibyśmy szans, siedzielibyśmy teraz w wodzie.
Achray wynagrodziło nas za to drugiego dnia, kiedy popuchnięci w różnych miejscach mimo siatek – przez dwa dni miałam za darmo usta jak aktorka po nieudanej operacji plastycznej – odpieraliśmy kolejny atak znad jeziora czarnych muszek. Nagle nadleciało kilkadziesiąt ważek, koszącym lotem wyłapały w kilkadziesiąt minut krwiopijców i mieliśmy spokojny wieczór. Nawet nasze koty wylazły wtedy z namiotu.
Spokojny, ale nie cichy. Pod wieczór zaczęły gadać żaby. Było ich kilka, rozstawionych w wodzie przy brzegu co kilkanaście metrów. Wydawały pojedynczy odgłos, szukaliśmy jakiegoś skojarzenia, żeby go określić, przypominający może skrzypnięcie przymykanych wrót starej stodoły albo zardzewiałego resoru, na który podobnym głosem odpowiadał kolejny w linii. I tak do rana. Daleko im było do pięknych głosów polskich kumaków.
Miejsca na kempingu w Achray są zwykle zarezerwowane wiele miesięcy do przodu, ale warto zaglądać parę razy dziennie do parkowej rezerwacji on-line, bo zawsze ktoś rezygnuje. A dla odwiedzających Ontaryjskie Kaszuby to może być jednodniowa wycieczka. Dojazd z Toronto zajmuje niestety około 6 godzin. Radzimy jechać nie przez Kaszuby, a nadłożyć kilkadziesiąt kilometrów i przez North Bay okrążyć Algonquin od północy, drogą nr 17. Jest mniej uczęszczana, wygodniejsza, jedzie się szybko, a i widoki na rzekę Ottawa są przepiękne.
Joanna Wasilewska, Andrzej Jasiński
(zdjęcia z Barron Canyon w archiwum Gońca: http://www.goniec.net/goniec/inne-dzialy/turystyka/szlakami-bobra-a-sio-wilku-do-lasu-%E2%80%93-barron-canyon-w-algonquin.html)