Wybór padł na park na Wyspie Św. Heleny umiejscowionej na Rzece Św. Wawrzyńca na wysokości montrealskiego Starego Portu. Przed 1967 rokiem powierzchnia wyspy była dwa razy mniejsza. Powiększono ją w związku z odbywającymi się w Montrealu międzynarodowymi targami Expo. Ekipy budowlane zasypały ją odpadkami i utworzyły obok zupełnie nową wyspę Notre-Dame. Teraz na Wyspie Św. Heleny znajduje się park rozrywki, muzeum historyczne i park rekreacyjny Jean-Drapeau. O tej porze na wyspie niewiele się dzieje, część parkingów jest zamknięta, nie działa też wspomniany lunapark. Nie mamy więc żadnych oporów, by wyciągnąć nasz palnik gazowy, zagotować wodę i przygotować zupki z proszku. Potem idziemy jeszcze na krótki spacer do wieży Levis znajdującej się w najwyższym punkcie terenu.
Następnie wjeżdżamy z powrotem na stały ląd i parkujemy niedaleko portu. Chcemy pójść na spacer deptakiem i pokazać Jackowi wielkie statki towarowe. Obszar portu został przekształcony, wzdłuż nabrzeża ciągnie się deptak, są ścieżki rowerowe i hale wystawowe. W południowej części portu znajduje się stary system śluz, nad wszystkim góruje zrujnowany budynek młyna, do którego prowadzą tory kolejowe. Jest też nowoczesny akcent – spa na wodzie. Do basenu na pokładzie statku leje się gorąca woda, a klienci pod okiem przechodniów zażywają sobie kąpieli (oczywiście ubrani w stroje kąpielowe, co nie zmienia faktu, że od patrzenia robi się zimno).
Statki są na wyciągnięcie ręki, dwa cumują tak blisko siebie, że ledwo widać wąski przesmyk między potężnymi kadłubami. Jacek stoi przy balustradzie i nie chce iść dalej. Pokazujemy mu, gdzie są śruba i ster.
Nieco dalej na północ na wysuniętych fragmentach nabrzeża znajdują się hale wystawowe (w jednej mieści się montrealskie centrum nauki), a także biało-żółty namiot Cirque du Soleil. Rozmarza lodowisko, na którym pewnie jeszcze niedawno było tłoczno i gwarno. Budki straganów ustawionych wzdłuż promenady póki co są nieczynne. Na wysuniętym cyplu stoi biała wieża zegarowa, a za nią pięknie widać sylwetkę mostu Jacques'a-Cartiera. Dla mnie Montreal to właśnie dwa mosty – Cartiera i Champlaina. Piękne stare stalowe konstrukcje. Gdy jesteśmy tu przejazdem, zawsze stanowią dla mnie atrakcję. Ale o moście będzie jeszcze później.
Tymczasem jest już po 16.00, czyli możemy pojechać do hotelu. Śpimy w centrum, niedaleko starówki. Pokój z dwoma dużymi łóżkami i aneksem kuchennym. Przestronny, dzieci mają gdzie biegać. Tylko w kwestii parkingu jesteśmy zaskoczeni – może to dlatego, że rzadko śpimy w hotelach. Na stronie internetowej jest napisane, że hotel ma swój parking, a my błędnie interpretujemy to jako parking bezpłatny. W rzeczywistości za korzystanie z niego trzeba dopłacić 20 dolarów.
Wieczorem decydujemy się jeszcze na spacer po starówce. Ania ucina sobie drzemkę w nosidełku plecakowym, a Jacek w pewnym momencie stwierdza, że chce wracać do fotelu i iść spać. Robimy jednak rundę wąskimi uliczkami. Przechodzimy przez centralny plac Starego Miasta – Place Jacques-Cartier, który przecinają dwie brukowane ulice schodzące w kierunku rzeki. Przy rzece znajduje się postój bryczek, a przy przeciwległym końcu placu – ratusz. Wszędzie pełno kawiarń, restauracji, galerii sztuki i sklepów z pamiątkami (również made in China). Dochodzimy do bazyliki Notre-Dame mogącej pomieścić 4 tys. osób. Teraz jest zamknięta i niestety nie mamy szansy zobaczyć jej zapierającego dech wnętrza. To już drugi raz, gdy nam się nie udało. Poprzednio nie mieliśmy gotówki, by zapłacić za wstęp, a nie można było płacić kartą. Coś nie mamy tu szczęścia.
Po wyczerpującym dniu nikt z nas nie ma problemu z zasypianiem. Najgorsze, że z soboty na niedzielę przestawiamy czas, czyli budząc się o 8 starego czasu (nowego o 9), musimy się sprężać, żeby zdążyć na śniadanie. Jesteśmy w niedoczasie, ale przestawienie zegarków zadziała na naszą korzyść, jak będziemy jechać do domu – według nowego czasu dojedziemy na 3, ale według starego – na 2!
W niedzielę chcemy pokazać dzieciom coś ciekawego. Dlatego jedziemy do parku olimpijskiego, w którym znajdują się cztery atrakcje: stadion olimpijski z 1976 roku, Biodome de Montreal, planetarium i insektarium. Naszym celem jest Biodome – niegdyś welodrom, a obecnie obiekt stanowiący dom dla replik czterech ekosystemów: tropikalnego lasu deszczowego, lasu laurentyńskiego, systemu wodnego Rzeki Św. Wawrzyńca i środowiska polarnego. Wypatrujemy zwierząt, a przechodząc między środowiskami, odczuwamy zmiany temperatury (region polarny znajduje się jednak za szkłem). W lesie tropikalnym są kolorowe papugi, ognistoczerwone ibisy, kolorowe żaby, skaczące po drzewach małpy, w lesie laurentyńskim – kaczki, szopy pracze i śmieszne wydry, które zjeżdżają po kamieniach jak na zjeżdżalni. Olbrzymi zbiornik w części poświęconej Rzece Św. Wawrzyńca stanowi dom dla 1,5-metrowego jesiotra atlantyckiego. Na otwartej przestrzeni trzymane są dziesiątki skrzeczących ptaków przybrzeżnych. W ostatniej sali Jacek obserwuje swoje ulubione maskonury. Po raz pierwszy widzimy też pływające pingwiny, które na lądzie poruszają się, delikatnie mówiąc, niezdarnie.
Wjeżdżamy jeszcze na pochyłą wieżę górującą nad stadionem. Nachylona pod kątem 45 stopni ma wysokość 165 metrów. To najwyższa pochyła wieża na świecie. Z góry rozciąga się widok na Montreal i pobliskie Góry Laurentyńskie. Widać moje ulubione mosty i górę Mont Royal.
Gdy tylko ruszamy z parkingu, Ani i Jackowi zamykają się oczy. Mieli dużo atrakcji. Dajemy im trochę czasu na drzemkę i jedziemy okrężną drogą, tak żeby przejechać się mostem Jacques'a-Cartiera. Zielona kratownicowa konstrukcja przecina Rzekę Św. Wawrzyńca na wysokości Wyspy Św. Heleny, łącząc Montreal z Longueuil. Ma długość 2725 metrów, 3425,6 metra z najazdami, szerokość 22 metrów, wysokość 104 m, najdłuższy odcinek między podporami liczy 334 metry. Budowa rozpoczęła się w 1925 roku i trwała 5 lat. W 2004 roku zainstalowano zabezpieczenia w części chodnika dla pieszych, tak by uniemożliwić działania samobójcom oraz tym, którzy próbowali się wspinać na most. Od tego czasu liczba samobójstw wynosi przeciętnie 10 rocznie.
Z mostu zjeżdżamy na Wyspę Św. Heleny, żeby poszukać miejsca, z którego będzie można zrobić zdjęcia. Krążymy po pustych ulicach w części z parkiem rozrywki, w końcu wjeżdżamy tam, gdzie teoretycznie nieupoważnionym wstęp wzbroniony. Wszystkie bramy są jednak otwarte, nigdzie żywej duszy. I jesteśmy pod mostem. Niedaleko zaczynają się parkingi, które zimą nie są odśnieżane – pewnie stąd zakaz wjazdu.
Na drugą stronę chcemy przejechać przez wyspę Notre-Dame. Na wyspie gubimy jednak drogę i okazuje się, że wjeżdżamy na tor wyścigowy Formuły 1, na którym w czerwcu odbywa się Grand Prix Kanady. Potencjalne zapędy rajdowe kierowców hamują ograniczenia do 30 km/h. Jadę więc grzecznie te 30 na godzinę za rowerzystą. Sporo zjazdów jest pozamykanych po zimie, musimy więc okrążyć wyspę.
W końcu rezygnujemy z przejazdu na drugi brzeg rzeki i jedziemy na górę Mont Royal. Zatrzymujemy się przy Oratorium św. Józefa. To olbrzymi kościół wyświęcony na bazylikę w 2004 roku. Został wybudowany dzięki staraniom brata Andrzeja, zakonnika z zakonu Świętego Krzyża, uzdrowiciela. Do chwili ukończenia małej drewnianej kaplicy w 1904 roku dokonał setek uzdrowień. Zmarł w 1937 roku, został beatyfikowany w 1982. Jego marzenie o wybudowaniu świątyni na cześć św. Józefa spełniło się w 1967 roku. Znajduje się tu też muzeum z główny eksponatem – sercem brata Andrzeja.
Gdy wychodzimy z kościoła, akurat zachodzi słońce. Oświetla wszystko intensywnie różowym światłem. Szybko się chowa, ale niebo pozostanie jeszcze przez chwilę jasne, zanim zacznie zmieniać kolor na granatowy. To najlepszy moment na zrobienie zdjęć świateł miasta. Podjeżdżamy więc na punkt widokowy na Mont-Royal. Tam niespodzianka – parking jest pełny, trzeba czekać na wolne miejsce. Wychodzę z samochodu i szybko ustawiam aparat. Trochę zimno się robi. Poniżej barierki po zboczu przechadzają się trzy szopy pracze. Wokół unosi się zapach palonej marihuany. Już wiadomo, dlaczego tak trudno znaleźć parking – miejsce jest punktem spotkań lokalnych marihuanistów. Gdy wyjeżdżamy, muszę jeszcze ustąpić miejsca szopom. Zwierzaki normalnie nie są specjalnie bystre, a tutaj dodatkowo otumanione ziołowymi oparami, nic sobie nie robią z przejeżdżających samochodów.
Wahamy się, czy jechać tego dnia do Toronto, czy może przespać się gdzieś po drodze, bo jednak jest trochę późno. Myślimy jeszcze o wybraniu się w poniedziałek rano do Parku Prowincyjnego Oka. Ostatecznie jednak wjeżdżamy na autostradę nr 40, która potem zmieni się w 20, a za granicą z Ontario – w 401.
Na koniec jeszcze krótkie wyjaśnienie odnośnie do tytułu. Będąc w Montrealu, dla wygody należy przyjąć miejscowy sposób pojmowania kierunków geograficznych – niezależnie od tego, jak dziwny by się wydawał. Dla miejscowych kierunek południowy wyznacza Rzeka Św. Wawrzyńca, która jednak w tym miejscu płynie prawie dokładnie z południa na północ. Wszystko jest obrócone o 90 stopni – czyli mamy słońce wschodzące na południu.
Katarzyna Nowosielska-Augustyniak
http://www.goniec24.com/goniec-turystyka/item/6368-weekend-w-montrealu-relacja-wkr%c3%b3tce#sigProIdcce3352378