Zdążyliśmy się już zorientować, że tuż koło kempingu mamy takie dwa stałe korkowe miejsca, w jednym cały dzień trzy metry od szosy w wytartym dołku leży stary bizon, kudłaty łeb schowany, a do ciekawskiej publiczności zawsze pogardliwie wypięty zadem, nie zwraca zupełnie uwagi na fotografujących go ludzi, a do fotografowania oprócz tego zadu niewiele. Późnym popołudniem coś rusza samotnika z dołka, przekracza szosę na nasz kemping i łazi po nim, nie wiadomo po co. Niedaleko w tym samym miejscu codziennie stoi jeleń płci męskiej, znaczy się kozioł. Ten jest bardziej ostrożny, gdy natarczywi goście próbują go podejść z aparatem bliżej, oddala się trochę w krzaki, by zaraz potem powrócić dokładnie w ten sam punkt. Wygląda to na wyreżyserowany spektakl, snujemy nawet domysły, że może je tu dokarmiają czymś albo w jakiś tajemniczy sposób elektronicznym pastuchem uwiązują do miejsca.
http://www.goniec24.com/goniec-turystyka/item/4658-szlakami-bobra-yellowstone-mammoth-hot-springs#sigProId7a5c32184e
Droga do Mammoth Hot Springs jest widowiskowa, fantastyczne krajobrazy, łagodne zielone wzgórza z łatami lasu, gdzieniegdzie pokryte olbrzymimi połaciami żółtych kwiatów, widoczna miejscami rzeka Yellowstone. Potem już wyższe, bardziej strome góry, a przed samym Mammoth jelenie i owce kanadyjskie na skalistym zboczu, podobno zawsze można je tu zobaczyć. Zjeżdżamy ostro w dół wprost do Mammoth Hot Springs i przylegającej do nich historycznej, teraz turystyczno-hotelowej osady o tej samej nazwie.
Mammoth Hots Springs to kompleks 50 gorących źródeł położonych na wzgórzach. Przez tysiące lat deszcze i roztopione śniegi wsiąkały w ziemię, a potem podgrzewane przez magmę wypływały z powrotem na powierzchnię, osadzając wypłukany ze skał węglan wapnia i inne minerały, a schładzając się na powietrzu z temperatury 80 st. C, tworzyły beżowo-rudo-zielone nacieki i spektakularne tarasy z czasami błękitną wodą. Te kolory nadają im zależnie od temperatury glony i bakterie, a tam gdzie źródło zanikło, zanika i kolor, pozostawiając kłującą w oczy bielą strukturę przypominającą lodospady.
Z bliska obramowania tarasów wyglądają jak wydziergane misternie dzieła mistrzyni koronkarstwa, a nacieki jak pokryte biało-złotym i biało-zielonym muślinem, jakby rozmyte we mgle. Na zdjęciach wygląda to na efekt szybko płynącej wody uchwyconej przy długim czasie naświetlania albo na celowe rozmycie w Photoshopie, ale ten nierzeczywisty obraz to dzieło natury, tak to wygląda naprawdę. Źródłom nadano godne ich poetyczne nazwy, Tarasy Anioła, Tarasy Minerwy i Kleopatry, Tarasy Opalowe. Nic nie jest tu stałe, tarasy żyją swoim życiem, wszystko się zmienia wraz ze zmianą pór roku, wraz z upływem czasu, świadczą o tym kikuty martwych drzew, ostatni świadkowie pochłonięcia przez źródła zielonej przestrzeni; chciały połknąć i historyczny hotel, próbując go uratować, a jednocześnie nie naruszyć struktury Mammoth, zbudowano wał chroniący budowlę. To, co zobaczymy, wędrując po drewnianych kładkach na wzgórzach, nigdy się już nie powtórzy, nigdy nie będzie takie samo.
Jedziemy przez miejscowość o tej samej nazwie co kompleks źródeł. Jeśli komuś nie udało się zobaczyć po drodze jeleni, to wystarczy, żeby zajechał pod budynek miejscowej poczty, tam biwakuje na frontowym trawniku grupa jeleni-leniuchów, którym nie chciało się szukać jedzenia w górach. Tutaj trawka dobrze nawieziona, syto zielona, a ich spokoju bronią zdenerwowani rangerzy, odpędzający turystów żądnych zdjęcia z bliska.
Pięć kilometrów stąd, już za północną bramą parku i już w stanie Montana, jest turystyczne miasteczko Gardiner. Zabudowa z Dzikiego Zachodu, restauracje, sklepy z pamiątkami, wielki pomnik kowboja ujeżdżającego byka – chyba reklama knajpy ze stekami. Wracamy tą samą drogą, przez wysokie góry, potem łagodne wzgórza, niby to samo, ale w zachodzącym słońcu wszystko zdaje się inne, cienie kładą się na wzniesieniach, nieznanych nową urodą.
Dołek bizona przy kempingu pusty. Widać już go zwolnili z posterunku. Znajdujemy ślady jego bytności na kempingu na naszej łączce, krowie kupy, pożądane jako nawóz do ogródka, ale raczej mało atrakcyjne koło ogniska, zerwane linki od namiotu i kawał tropiku, widać nie chciało mu się obchodzić, szedł jak taran. Koty się pewnie wystraszyły takiego potwora, ale przy nas czują się bezpiecznie i chcą łazikować po okolicy. Nic z tego, Patryk widział olbrzymiego kojota na ścieżce obok, więc musimy ograniczyć im swobodę dla ich własnego bezpieczeństwa.
Joanna Wasilewska , Andrzej Jasiński