Czytaj pierwszy!
Goniec na tablet w formacie pdf
przesyłany przez e-mail w każdy piątek rano
tylko 50 CAD rocznie plus 13% HST
razem $56.50
Płatność przez paypal,
Visa, MasterCard lub czek
Kontakt r e d a k c j a @ g o n i e c . n e t
(bez przerw między literami)
lub telefon: 905-629-9738
Podczas polskiego festiwalu na ulicy Ronsesvalles w Toronto premier Kanady Justin Trudeau po raz kolejny powtórzył lansowaną przez siebie od kilku miesięcy mantrę, że tolerancja to za mało i "musimy kochać" (to w przypadku LBGT) czy też wzajemnie się "celebrować". To właśnie przez to Maxim Bernier zarzucił mu niedawno ekstremalne multikulti.
Oczywiście, że wywodząc się z różnych tradycji i kultur jesteśmy w stanie wspólnie funkcjonować w jednym systemie prawnym i gospodarczym, musimy się jednak zgadzać co do jego podstawowych zasad i wartości. Jeżeli duża grupa sprowadzanych tu do zamieszkania osób tych wartości nie uznaje traktując nas, albo jak dojne krowy, albo zdegenerowanych idiotów, to mamy duży problem. Premier udaje, że takiego problemu nie ma i żeni nam kit wielokulturowej sielanki; sielanki, którą ponoć tylko tutaj w Kanadzie jesteśmy w stanie uskutecznić, podczas gdy na świecie rośnie liczba podziałów, a człowiek człowiekowi wilkiem. Aby rzeczywistość dopasować do tej pogodnej kanadyjskiej bajki mamy nie zauważać takich incydentów jak zamachy terrorystyczne, tłumaczy się je wynikiem frustracji czy społecznego nieprzystosowania.
Dlatego półgębkiem jedynie informuje się nas o procesie młodego syryjskiego uchodźcy sprowadzonego tutaj przez Trudeau, który zamordował trzynastolatkę w Kolumbii Brytyjskiej. Oczywiście że w każdej społeczności są mordercy czy pedofile, załóżmy, że to jednostkowy przypadek skoro tak, to dlaczego główne media zamiatają go pod dywan?! Podobnie jak zaatakowanie jakąś substancją przez zakwefioną kobietę ludzi protestujących przed rozprawą mordercy w Burnaby? Nota bene, wołających, "gdzie jest Trudeau?".
Mamy więc do czynienia z ewidentną propagandą, a na jakąkolwiek krytykę natychmiast padają oskarżenia o rasizm, nienawiść; straszy się nas że jesteśmy w przededniu nowego totalitaryzmu i populizmu.
Tymczasem to totalitaryzm politycznej poprawności, krępuje nas i ubezwłasnowolnia. To kneblowanie debaty publicznej rodzi napięcia i sprawia, że coraz częściej premier Trudeau jest wygwizdywany. Nowa ideologia lewicowego populizmu i totalitaryzmu gasi krytykę oskarżeniami o... populizm i totalitaryzm!
A że żyjemy w permanentnym globalnym kłamstwie najlepiej przekonać się rozmawiając z uchodźcami z RPA, gdzie bez odszkodowania białym ludziom (czyli według kryterium rasy) odbiera się dorobek całego życia; majątki, domy i zmusza do ucieczki. Ci autentyczni uchodźcy, których powinniśmy przyjmować do Kanady bezskutecznie kołaczą do wielu drzwi. A proszę wyobrazić sobie, co by się działo gdyby w taki sposób wyrzucano z jakiegoś kraju Żydów, pozbawiając majątku i oskarżając o wielopokoleniowy wyzysk, jak to obecnie czyni rząd RPA wobec białych autochtonów. Kali ukraść krowę - wolność i demokracja, Kalemu ukraść krowę - faszyzm i ksenofobia...
Andrzej Kumor
goniec.net
Użycie notwithstanding clause przez premiera prowincji Ontario Douga Forda jest posunięciem bardzo znaczącym – stawia go w pierwszym szeregu obrońców kanadyjskiej demokracji; tych, którzy uważają, że to my – mieszkańcy tego kraju – powinniśmy decydować o tym, co dzieje się w społeczeństwie, w polityce. Nasze prawo decyzji zostało ograniczone przez bardzo inteligentny wytrych.
Mówił o tym zresztą sam premier podczas konferencji prasowej, gdy uzasadniał odwołanie się do tej bardzo rzadko używanej klauzuli zezwalającej na przeforsowanie ustawy uznanej przez sąd za sprzeczną z konstytucją. Ford podkreślał, że to on został wybrany przez ludzi, a nie sędzia, który zablokował ustawę ograniczającą liczbę radnych w Toronto; zablokował ją na gruncie konstytucyjnym, uznając, że po jej wprowadzeniu zbyt mało radnych reprezentowałoby zbyt dużo osób, a zatem prawo obywateli do ekspresji i bycia reprezentowanym zostałoby naruszone.
Jest to oczywista bzdura. Bzdurą też naruszającą trójpodział władzy demokratycznego państwa jest to, by sędziowie recenzowali wszystkie ustawy, decydowali o ich kształcie, stając się de facto niewybieranymi ustawodawcami tego kraju.
I tu właśnie jest pies pogrzebany – od 1982 r. jesteśmy w Kanadzie świadkami upolitycznienia sądów; używania interpretacji zapisanych w konstytucji praw i swobód do uznawania stanowionego przez posłów prawa za dyskryminację tej czy innej grupy i odrzucania lub zmieniania. Sądy stały się narzędziem przekształcającym instytucje tego kraju i zmieniającym społeczeństwo; narzędziem rewolucji, bo przecież to nie kto inny, jak sądy (w tym wypadku Sąd Najwyższy) uraczyły nas aborcją na żądanie, małżeństwami homoseksualnymi, eutanazją, legalnymi domami publicznymi i tym podobnymi wspaniałościami.
Dochodzi do tego, że sędziowie recenzują nawet, wydawałoby się, zupełnie mało znaczące z powodów konstytucyjnych ustawy, jak ta, którą konserwatyści za premiera Harpera usiłowali ograniczyć zakres darmowych świadczeń medycznych dla osób ubiegających się o azyl w Kanadzie.
Tu też na drodze stanął Sąd Najwyższy, uznając, że tego rodzaju ustawa powodowałaby „trudne do zniesienia okrucieństwo”, a tym samym – wywodzono – byłaby niekonstytucyjna.
Widzimy więc, że jesteśmy świadkami sądokracji – władzy niewybieranych przez nikogo, a mianowanych przez aktualny układ rządzący (premiera kraju w przypadku Sądu Najwyższego, a premierów prowincji w przypadku sędziów prowincyjnych) sędziów, którzy nad naszymi głowami zmienili świat, w którym żyjemy, nie pytając nas o zdanie. Czy to jest demokracja?! Czy to jest władza większości?! Dlaczego nie zapytano nas o to w referendach? Dlaczego te wszystkie sprawy nie były przedmiotem kampanii wyborczych?
W 1982 r. Kanada, nowelizując swoją konstytucję, wyposażyła nasze lokalne cioty rewolucji, inżynierów „nowego Jeruzalem” w pałkę, którą niczym uliczny chuligan głowy, mogą rozbijać tradycyjne instytucje tego kraju. To pałką rozbito tradycyjne małżeństwo, tą pałką wprowadzono możliwość dobijania osób starych i chorych w szpitalach i wreszcie tą pałką usiłuje się obecnie na tak niskim poziomie jak przepisy prawa prowincyjnego forsować lewicowy program polityczny.
Premier Doug Ford, odwołując się do notwithstanding clause, stanął na drodze podstępnego lewackiego „marszu przez instytucje”, jak to określał Rudi Dutschke – niemiecki lewak i komuch.
Pomóżmy Fordowi utrzymać tę linię okopów.
Andrzej Kumor