Pozdrawiam chińskie miasta
W ciągu swojej ponad już pięcioletniej odysei po Państwie Środka miałem okazję odwiedzić kilkanaście chińskich miejscowości, tych dużych wizytówek jak i tych mniejszych, mniej znanych. Każde z tych miejsc pozostawiło pewne wspomnienie, które teraz krótko opiszę:
Huizhou (prowincja Guangdong) – to miasto wymieniam jako pierwsze, bo jest to pierwsze miasto, jakie widziałem w Chinach, i tam się to wszystko zaczęło. Przeżyłem tam szok ! To stamtąd wypuściłem się do Guangzhou i Hongkongu, a tam jeszcze większy szok, ale już inny.
Chongqing (miasto na prawach prowincji, dawniej Syczuan) – to mało jeszcze znane miasto robi ogromne wrażenie. Las drapaczy chmur, wkomponowany w górzysty teren oraz starą architekturę, robi oszołamiające wrażenie. Dość tanie w porównaniu z innymi miastami takiego kalibru. Byłem tam dwa razy. Raz turystycznie i raz jako przedstawiciel Centrum Studiów Polska-Azja na konferencji organizowanej przez lokalne władze miasta Chongqing.
Changsha (prowincja Hunan) – tu mieszkałem przez rok, więc wspomnień mam bardzo dużo, m.in. Uniwersytet Hunan, na którym zgłębiałem tajniki języka chińskiego, poznałem masę ludzi z całego świata, niezapomniane imprezy do rana i wycieczki, ostre jedzenie, odkrywanie Chin na poważnie. Jednak najważniejsze jest to, że to rodzinne miasto mojej narzeczonej, co pozwala mi w jakimś stopniu powiedzieć, że Changhsa to moje rodzinne strony.
Pekin (stolica i miasto na prawach prowincji) – pierwsza wizyta dość późno, bo dopiero w maju 2010 roku. Pierwsze wrażenie super, czysty język chiński bez naleciałości regionalnych. Teraz po licznych wizytach ("byłem tam ze sto razy") już mi spowszedniało, ale jakkolwiek by patrzeć, wszak to stolica.
Tianjin (miasto na prawach prowincji) – tu wrażenia odwrotne względem Pekinu, im więcej tam przebywam, tym bardziej je lubię, a muszę powiedzieć, że na początku nie zrobiło na mnie żadnego wrażenia, to dziś bardzo mi się podoba. W końcu tam mieszkam. Chiny rozwijają się w bardzo szybkim tempie, a Tianjin jeszcze szybciej.
Prowincja Zhejiang – bardzo bogata prowincja. Odwiedziłem tam Jining, Lishui, czyli rodzinne miasteczko mojego chińskiego przyjaciela. Byłem również w największej hurtowni świata w mieście Yiwu. Przejazdem byłem również w Hangzhou.
Szanghaj (miasto na prawach prowincji) – tego nie trzeba komentować, przepych na każdym kroku.
Hongkong – stara angielska kolonia, jedno z finansowych centrów świata i jak powyżej przepych na każdym kroku, masa obcokrajowców.
Zhangjiajie (prowincja Hunan) – tam można się zjednać z naturą. Wspaniałe górskie widoki, chińskie mniejszości narodowe. Tam zatrzymał się czas. W pobliżu kolejne piękne stare miasteczko Fenghuang, też tam byliśmy.
Chengdu (prowincja Syczuan) – to rodzinne strony pandy wielkiej. Ostre jedzenie i ponoć najładniejsze Chinki.
Nanjing (prowincja Jiangsu) – rodzinne miasto mojego przyjaciela. Drapacze chmur robią wrażenie, tradycja łączy się z nowoczesnością. Dość bogaty region.
Shenyang (prowincja Liaoning) – najlepsze pierogi w Chinach. Dong bei ren zhen neng he jiu.
Harbin (prowincja Heilongjiang) – to w jakimś sensie też i polskie miasto. Na początku poprzedniego wieku mieszkała tam dość liczna Polonia (ok. 10 tys. osób), a w mieście działało m.in. polskie gimnazjum, Gospoda Polska, dwa polskie kościoły oraz wiele innych naszych rodzimych jednostek. Samo miasto zostało wybudowane przez Rosjan, ale wielu z nich, i to tych najważniejszych budowniczych, było Polakami z rosyjskimi paszportami (czas zaborów).
Dalian (prowincja Liaoning) – piękne i nowoczesne miasto położone nad Morzem Żółtym. Dużo zieleni oraz układ miasta na bazie rond i gwiaździście rozchodzących się ulic przypomina mi mój rodzinny Szczecin.
Guangzhou (inaczej Kanton, prowincja Guangdong) – byłem tam kilka razy. Główne wspomnienie dotyczy asysty polskim biznesmenom w czasie targów kantońskich. Targi kantońskie to największa (poza EXPO) impreza targowa na świecie.
Shenzhen (prowincja Guangdong) – elektronika, elektronika i jeszcze raz elektronika. Tak jakoś mi się to miasto kojarzy. Dziś ta ponad 10-milionowa aglomeracja, jeszcze 30 lat temu była mało znaną i mało zamieszkaną wioską rybacką.
Zhuzhou (prowincja Hunan) – właśnie pisząc ten post, jestem w samym centrum Zhuzhou z wizytą u mojej narzeczonej. Miasto przypomina mi Huizhou, czyli pierwsze miasto, jakie odwiedziłem w Chinach. Miasto z perspektywy chińskiej nieduże, bo tylko coś ponad 700 tys. mieszkańców. Ja kby to powiedzieć, pełen luz. Na ulicach ciężkie duże motory robią za taxi, handel uliczny w swojej najprostszej formie kwitnie, a dodatkowo jest piekielnie gorąco. Oczywiście nocą kaskada neonów i mrowie ludzi, którzy za dnia woleli się schować w klimatyzowanych pomieszczeniach.
Jak to mówił Konfucjusz: "Lepiej to raz zobaczyć niż sto razy o tym przeczytać". W nawiązaniu do tej sentencji zapraszam Państwa do Chin, a szczególnie do wyżej wymienionych miast, bo każde z nich jest warte, aby je choć raz w życiu zobaczyć, a może nawet i w którymś zamieszkać na stałe.
Raport z Państwa Środka: Ukryta prawda
Chiny stają się coraz modniejsze na świecie, tak ogólnie. Ja widzę to po liczbie białych twarzy na ulicach oraz po artykułach w polskich mediach, a co też znamienne – po komentarzach czytelników pod tymi artykułami. Nie ma dnia, aby nie pojawił się na jakimś znaczniejszym polskim portalu artykuł donoszący o chińskich sukcesach, prawda była ukrywana, ale już więcej się nie da, fala już jest zbyt widoczna. Kto zobaczył ją pierwszy, zdążył ustawić się do niej dziobem, a teraz dziób tylko otwiera i spija śmietankę. Tak właśnie zrobił McDonald, który jest już tu obecny od ponad 20 lat i zatrudnia właśnie 70 tysięcy nowych pracowników, co po dodaniu ponad 80 tysięcy obecnej załogi da mu możliwość obsłużenia 2 tysięcy punktów.
Jeszcze do niedawna wmawiano nam, że ludzie pracują w Chinach za miskę ryżu i nie ma po co się tu pchać. Oczywiście wmawiali ci, którzy sami się już tu wtedy lokowali i całe masy im w to uwierzyły, a niektórzy nawet do dziś to powtarzają (naiwniacy dali się wyrolować). Jeżeli chodzi o wynagrodzenia, to są one zbliżone do polskich w swojej wartości bezwzględnej (czasem niższe, czasem wyższe), jednak ceny tu są cały czas zdecydowanie niższe ogólnie rzecz ujmując (wiem, że niektóre rzeczy są droższe).
To jest jednak tylko jedna ładna strona medalu. Druga strona jest jeszcze ładniejsza, bo tu wszystko się kręci. Jest towar na półkach jak i u nas, ale też są pieniądze w kieszeniach, żywa szeleszcząca gotóweczka nieobciążona żadną hipoteką czy innym cyrografem. Dokładając do tego chińską mentalność, ludzkie podejście urzędników do ludzi (proszę mi nie rzucać nagłośnionymi odstępstwami, bo one tylko potwierdzają regułę i ja wiem to na 100 proc., bo żyję tutaj) oraz bezpieczeństwo na ulicach, Chiny są naturalną alternatywą dla walącej się Europy.
McDonald już tu jest, a Ty?
PS Żeby mnie nikt źle nie zrozumiał, Donalda tu nie ma i Jarka też nie.
Praca dla tancerek
Jak pisałem, w Chinach jest coraz więcej Polaków. Wiąże się to również z coraz szerszym wachlarzem zawodów, jakie tu nasi rodacy wykonują. Jedną z takich nowych kategorii są artyści, a wśród nich modelki, tancerki i hostessy. Kolejna szansa w Chinach dla osób, które nie zajmują się eksportem-importem, nie są studentami sinologii, a chciałyby przeżyć ciekawą przygodę oraz oczywiście godziwie zarobić. Piszę, że godziwie, bo pensja około 7 tys. złotych miesięcznie (stały kontrakt), a do tego zapewnione wyżywienie i zakwaterowanie, to jak na warunki polskie nie najgorzej a to tylko pensja podstawowa, bo trafiają się jednorazowe pokazy mody, epizody w filmach czy targi.
Dużym atutem pracy dla tancerek jest bezpieczeństwo oraz tradycyjna kultura, która nakazuje odnoszenie się do kobiet z szacunkiem i nie zezwala na tzw. głupie zagrywki. Osoba, która zachowuje się niestosownie, jest napiętnowana przez towarzystwo. Mówiły mi o tym zaskoczone taką sytuacją tancerki z Czech, które już tu przyjechały. Oczywiście żaden taniec go go czy tego typu sprawy nie wchodzą w Chinach w grę, co może być kolejnym atutem. Na pracę mogą liczyć również panie, które potrafią śpiewać, grupy artystyczne (żonglerzy, kuglarze, połykacze ognia, akrobaci itd.); w tym wypadku również panowie mogą znaleźć pracę.
W razie wszelkich pytań lub spraw związanych z Chinami, prosimy o bezpośredni kontakt z autorem.
E-mail: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
Raport z Państwa Środka: Kolejna nagonka na Chiny
Jak wynika z tabeli klasyfikacji medalowej igrzysk olimpijskich w Londynie, Chiny są nie tylko potęgą gospodarczą, ale i sportową. Aby Polacy nie zażyczyli sobie od rządzących wprowadzenia chińskich rozwiązań spraw społecznych, politycznych czy gospodarczych, trzeba te Chiny jakoś Polakom obrzydzić. Jak pisałem już w poprzednim poście, w pracę za miskę ryżu już nikt za bardzo nie wierzy, a jako że olimpiada jest teraz na topie w mediach, a na olimpiadzie na topie są Chiny, to na najważniejszych portalach internetowych w Polsce przechodzi fala informacji na temat nieludzkiego traktowania sportowców w Chinach, co ma wytłumaczyć ich olimpijskie sukcesy. Jednak chyba ten trik się za bardzo nie udał, a widać to po komentarzach zawartych pod tymi oszczerczymi artykułami.
Np. użytkownik o nicku Sportsman napisał: "Taaaaaak, te dzieciaki w basenie są biedne, nie to co nasi »sportowcy« – popić, zajarać, a grać nie potrafią. Na marginesie: większość naszych dzieci basen tylko w TV ogląda". Kolejna osoba, o nicku MaćkoPL, napisała: "Fabryki medali cha cha cha, a co jest złego w tym, że państwo interesuje się rozwojem dzieci i młodzieży? Że zamiast od małego uczyć ich kraść i kombinować, kształtuje w nich wolę walki i chęć odniesienia sukcesu w życiu? Że dzieciaki uczą się zdobywać szczyty poprzez ciężką pracę? W Polsce o takich dzieciach mówi się, że »nie mają dzieciństwa« albo że spełniają chore ambicje rodziców, lepiej żeby gniły przed kompami z paczką chipsów. No bo w sumie racja, takie pokolenie ambitnych, dowartościowanych dzieci mogłoby być w przyszłości niewygodne dla grupy trzymającej władzę, nie pozwoliłoby się wziąć pod but. Lepiej hodować tępych, gnuśnych nieudaczników karmionych marzeniami o zielonej wyspie...".
Wszystkie komentarze są mniej więcej podobne, a generalna myśl, która z nich płynie, to to, że aby osiągać sukces, to trzeba ciężko i wytrwale pracować, oraz że lepiej, aby dzieci troszkę się pomęczyły, niż siedziały przed kompem z chipsami i tyły lub, co gorsza, narkotyzowały się po bramach.
Większość naszych elit politycznych jest niechętna, aby wprowadzić elementy chińskich rozwiązań na nasze podwórko, z kilku podstawowych względów:
1. W Chinach częstą karą za korupcję na wysokich szczeblach władzy jest kara śmierci.
2. Chiny są krajem niezależnym, prowadzącym samodzielną politykę narodową, więc nasze elity uzależnione od UE, NATO, USA, międzynarodowych korporacji (m.in. banki, firmy farmaceutyczne), obcych służb specjalnych, nie są zainteresowane rozwojem Polski jako takiej, a na pewno nie są zainteresowani ich mocodawcy.
3. Chińczycy nie wyobrażają sobie, aby rząd sprzedawał ich majątek, to jest zakłady pracy i ziemię, w ręce kapitału zewnętrznego. Jeden taki przypadek mógłby wywołać w Chinach rewolucję. Ziemia może być jedynie dzierżawiona, a obce firmy wchodzą zazwyczaj w spółki z chińskimi partnerami lub zakładają nowe firmy, których działalność w Chinach jest bardzo kontrolowana w odniesieniu do interesu narodowego Chińczyków.
W razie wszelkich pytań lub spraw związanych z Chinami, prosimy o bezpośredni kontakt z autorem.
E-mail: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.