Samochód z sieci
Kupowanie nowego samochodu to zajęcie, któremu towarzyszą sprzeczne emocje – z jednej strony, chcielibyśmy mieć już teraz to całe pachnące, błyszczące i niesamowicie nowe auto, a z drugiej, wiemy, że trzeba być rozsądnym i później będziemy za te blachy płacić jak za woły (większość za nas kupuje auta na spłaty).
Więc jest to takie przeciąganie liny między zdrowym rozsądkiem a tym co by się chciało, gdyby się miało...
W dzisiejszych czasach sytuacja nieco się poprawia, a to za sprawą Internetu – możemy być o wiele lepiej poinformowani niż dawniej, znać cenę, jaką za auto płaci diler, poszukać w kilku źródłach...
Jest też inna ciekawa opcja. Polegająca na zasadzie – kto mi więcej da, z tym pójdę – czyli na licytacji internetowej. Mówimy, jakie auto chcemy mieć, co nam się podoba i czekamy na zgłoszenia od sprzedawców.
W końcu to my im niesiemy pieniądze, a więc niech się o nie trochę pobiją. No nie?
Namnożyło się ostatnio trochę portali, gdzie można kupić sobie samochód on-line. Jeden z najbardziej popularnych cars4u.com czy też dealfinder.ca, gdzie obiecują, że znajdą nam samochód, jaki chcemy...
Nic konkretnego nie będą polecał – można sobie na wszystko w Googlu popatrzeć, co ważne, to byśmy zawczasu poszukali opinii o funkcjonowaniu danego portalu – zobaczyli, jak długo jest aktywny, oraz zawczasu wiedzieli, czy trzeba za taką usługę płacić, czy też jest darmowa.
Tego rodzaju zakupy zdejmują ciśnienie z samego zajęcia kupna, choć – przyznaję – pozbawiają nas też uroku próbowania, "mlaskania", oblizywania się – kopania w opony, czy choćby jazdy próbnej.
Tak czy owak, zapraszam, by spróbować w sieci, bo nie zaszkodzi. Ostatecznie, zawsze możemy zarezerwować jeden dzień na wizytę w salonie u dilera.
Z tym, że jedna uwaga. W sieci łatwiej o podszywanie się pod kogoś, łatwiej o oszustów – czyli konkretne informacje finansowe – tylko przy finalizacji, tylko twarzą w twarz i tylko u konkretnego dilera.
A pieniądze z ręki do ręki.
***
Zanim wrócimy do nowych samochodów, jedna uwaga, bo ostatnio miałem bliskie spotkanie (szczęśliwie nie trzeciego stopnia) z osobą, która kierowała swym samochodem, patrząc nie na drogę.
Coraz więcej mamy urządzeń elektronicznych – coraz więcej gadżetów do obsługiwania; coraz więcej elektronicznych komponentów samochodu do ustawienia i zerknięcia.
Powiem szczerze, jestem kierowcą starej daty – nie lubię nawet GPS-u – wystarczy patrzeć na znaki i starać się pamiętać mapę.
Parafrazując stare powiedzenia, wielofunkcyjność nie zawsze wychodzi nam na dobrze i zwykle też nie pozwala wypełniać w 100 procentach tych wszystkich czynności, które przy okazji prowadzenia samochodu usiłujemy uskuteczniać.
A zatem Drogi Czytelniku – jeśli jesz, to jedz; jeśli pracujesz, to pracuj, jeśli odpoczywasz – odpoczywaj, jeśli pijesz – pij, kochasz – kochaj, i jeśli prowadzisz auto, to prowadź auto – koncentruj się na tym, co robisz, a nie dość, że będziesz miał z tego więcej satysfakcji, to jeszcze będziesz to robił lepiej, skuteczniej i bezpieczniej.
I znów, przy prowadzeniu samochodu nie chodzi jedynie o to, by być w zgodzie z prawem, ale by siebie i innych nie pozabijać.
Dlatego zanim wyruszysz, nawet w krótką drogę, zrób sobie kilka ćwiczeń psychofizycznych, poruszaj głową w tę i we w tę, zacznij omiatać wzrokiem przestrzeń dookoła, uwolnij się od uporczywych myśli i zmartwień, oderwij od pogoni za pieniądzem.
Wdepnij sobie lekko w gaz, posłuchaj silnika, odpocznij od zgiełku.
Prowadzenie auta to nie musi być nudne zajęcie; można koncentrować się na tym, co widać dookoła, a to wielokrotnie pozwoli nam uniknąć poważnego wypadku.
Nawet rozmawianie przez telefon wyposażony w słuchawką bluetooth rozprasza, nawet nastawianie GPS-u głosem odrywa od prowadzenia.
I proszę mi nie mówić, że "ja wolno jeżdżę, nie przekraczam prędkości"... etc.
Jeśli prowadzisz auto, rób to do końca, przy pełnej koncentracji, Spraw, żeby – podobnie jak kąpiel w wannie – był to czas dla Ciebie. Twój własny, prywatny.
Dlatego jestem zwolennikiem samochodów mniej zautomatyzowanych i zamortyzowanych, mniej wyciszonych, mniej izolujących od warunków na drodze; dlatego jestem przekonany, że kierowca, który nawet czasem lubi docisnąć, jest o wiele bardziej bezpieczny od egzaltowanej panienki, która właśnie spowiada się koleżance z ostatniego weekendu. Obojętnie czy via bluetooth, czy ze słuchawką przy uchu.
I jeszcze jedno! Dobrym kierowcą, podobnie jak dobrym poetą czy dobrym pisarzem, bywa się. Czasami.
Dobrze jest, zanim siądziemy za kółkiem, ocenić własny stan psychofizyczny, żeby ostrożniej jeździć. Zły stan psychiczny to tak samo utrudniająca okoliczność jak ulewny deszcz czy gołoledź.
Jesteś zmęczony, wyszedłeś z pracy zdenerwowany – weź to pod uwagę! – Pomyśl o tym, wyluzuj się. Zdaj sobie sprawę, że jesteś operatorem ponad tonowego żelastwa, które źle pokierowane, Tobie i innym może wyrządzić wielką krzywdę, pomyśl, że możesz tym zabić komuś dziecko albo pozbawić życia swoje własne.
I oczywiście pijesz, nie jedź. Tu chciałbym zaapelować do wszystkich, którzy od czasu do czasu lubią się napić – Panie, Panowie, nigdy picie nie będzie lepsze, bardziej przyjemne, jak wtedy, kiedy mamy świadomość, iż nie musimy prowadzić auta; nigdy zabawa nie będzie tak dobra, jak wówczas, kiedy wiemy, że dzisiaj nas zawiozą albo że nie musimy nigdzie wyjeżdżać.
Po co więc psuć sobie picie perspektywą jazdy po pijanemu? Po co narażać się na stres i usiłować przed wyjściem za wszelką cenę wytrzeźwieć?! Poić się wodą jak koń po biegu, ssać miętowe gumy etc.
I znów wrócę do starej rady: jak pijesz to pij, jak jedziesz, to jedź. Nie mieszaj tych rzeczy, bo z żadnej nie będziesz miał przyjemności.
O czym zapewnia
Wasz Sobiesław