Moto-GONIEC: Auto z kijiji
Jedni lubią czas kupowania samochodu, inni traktują to jak mordęgę psychiczną.
Jedni kupują nowe, lśniące, pachnące plastykiem, inni wybierają te już przez kogoś ujeżdżone i poplamione. Dzisiaj będzie właśnie o tych ostatnich, bo jeśli ktoś ma geny z okolic Poznania czy Krakowa, za Boga nowego auta nie kupi. Bo i po co?
Największym kosztem posiadania samochodu nie jest cena benzyny czy ubezpieczenia, lecz... deprecjacja. W przeciwieństwie do nieruchomości, które nawet kiedy zamieniają się w ruderę, nabierają (zazwyczaj) wartości, auto starym winem nie jest i zaraz po opuszczeniu parkingu dilera traci kilka ładnych setek. Jeśli jest nowe – to w wielu przypadkach przez trzy lata straci połowę ceny – czyli grube tysiące dolarów.
Myśląc rozsądnie o samochodach, trudno nie zgodzić się z opinią, że najlepiej kupić auto z drugiej ręki, w zależności od budżetu i oczekiwań – 2-3- lub 5-7-letnie.
Można u dilera, czemu nie, ale można też na własną rękę. Kiedyś kupowało się gazetę czy AutoTradera i szło po ogłoszeniach. Sam swego czasu kupiłem od pewnego polskiego oszusta (niebieski, ty wiesz kto) składaną toyotę tercel po wypadku (on to wiedział, ja nie) i straciłem 3 tys. dolarów.
Z innego ogłoszenia w gazecie kupiłem natomiast w miarę przyzwoitego 6-letniego cavaliera, co prawda była to transakcja od nielicencjonowanego dilera, który wstawiał auta pod adres zaprzyjaźnionych rodzin, aby okoliczności udawały prywatną sprzedaż, ale ostatecznie skończyło się dobrze – autem sporo pojeździłem i sprzedałem, a deprecjacja była znikoma.
Jednak moje największe "osiągnięcia" w dziedzinie kupowania samochodu mam za sprawą portalu internetowego kupno-sprzedaż, kijiji.ca.
Można tam kupić wszystko, od bzdety za dolara po domy i jachty oceaniczne.
Powiem od razu, że przedstawiana poniżej strategia nie jest dla każdego. Przede wszystkim dobrze jest wiedzieć, co chcemy kupić: jaki model nam pasuje, jaki samochód odpowiada potrzebom naszej rodziny. To powinniśmy wiedzieć przy każdej strategii, również idąc do dilera, gdzie jednym z podstawowych chwytów jest "wie pan, dokładnie tego co Pan chce, akurat nie ma, ale akurat jest tu superokazja". Ta superokazja to oczywiście to, co diler chce nam wepchnąć.
Druga rzecz to czas. Okazje nie zdarzają się na co dzień, ale w przypadku sprzedaży prywatnej można na nie trafić – ludzie są w różnych sytuacjach życiowych, czasem na musiku, i muszą sprzedać.
Dlatego dobrze jest zacząć kupowanie auta wcześnie, dać sobie dużo czasu i nie napalać się.
Ot tak, przed zaśnięciem sprawdzamy, jakież to nowe auta w naszym obszarze zainteresowania zostały wystawione. I tak po miesiącu będziemy wiedzieć, kto wstawia stale, a kto okazyjnie. W przypadku kijiji.ca warto też zobaczyć, czy dana osoba sprzedająca nie sprzedaje jeszcze innych rzeczy, a jeśli tak, to jakie.
Mówię o tym z własnego doświadczenia, ponieważ przez kijiji.ca kupiłem dwa udane auta – za każdym razem po bardzo dobrej cenie.
Wiedząc, co chcemy mieć w garażu, patrzymy przede wszystkim na to, kto sprzedaje.
W moim przypadku szukałem 2-4-letniego chevroleta HHR. Przeglądając od czasu do czasu zestaw hhhr-ów w Ontario – tu znów rada, aby nastawić sobie wyszukiwanie tak, by patrzeć na modele z całej prowincji - bardzo często prawdziwe okazje są bowiem za miastem – trafiłem na auto powiedzmy w cenie średniej, bo 1,5-roczne za 15,5 tys. dol. (dopakowana "nówka" kosztowała wówczas 29 tys.), a uwagę zwrócił adres mejlowy właściciela – e-mail UofT.
Co jak co, ale ktoś, kto ma uniwersytecki e-mail, autami zawodowo nie handluje... przeszło mi przez głowę, a więc miałem do czynienia z autentyczną sprzedażą prywatną.
Zacząłem mejlować, umówiłem się, sprzedawca dał mi adres do swojego domu w centrum Toronto w dobrej dzielnicy. Samochód – przeszedł moje oczekiwania – skóry, boczne poduszki powietrzne, absolutnie fully loaded, 1,6 roku, przebieg 23 tys. km.
Sprzedającym okazał się świeżo upieczony lekarz, którego rodzice pracowali w Oshawie dla GM, a on właśnie wyjeżdżał na roczne stypendium do Brukseli... Miał miesiąc, by sprzedać auto. Powiedziałem pierwszą cenę 14 tys., a on... przystał na nią bez targu. Do dzisiaj nie wiem, czy nie powinienem był powiedzieć 12 tys....
W ten sposób wszedłem w posiadanie samochodu z pełną gwarancją o bardzo niskim przebiegu, którego deprecjacja nie była już (od tych 14 tys.) duża, bardzo ekonomicznego, pojemnego i bezpiecznego. Nawet za bardzo nie sprawdzałem, czy to może odrobione auto po powodzi czy jakiś inny przekręt; nie badałem stanu technicznego i nie kopałem w opony, bo samochód miał pełną gwarancję od zderzaka do zderzaka.
Słowem, "bingo!".
Oczywiście kupując samochód z ogłoszenia, warto zapoznać się z podstawowymi zasadami bezpieczeństwa – nie dźwigać przy sobie gotówki, nie umawiać się w podejrzanych miejscach, czyli generalnie wykazywać się zdrowym rozsądkiem.
Bardzo się liczy, kim jest sprzedający, co robi zawodowo i gdzie mieszka, do tego żadnych zaliczek – pieniądze zmieniają ręce w momencie podpisania dokumentów – auto musi mieć swoją książeczkę z ministerstwa, test spalin (zawsze niezależnie ile ma lat) i (radziłbym) świadectwo zdatności do jazdy.
No i podstawowa zasada – nie napalać się – pełny luz, jak powiedziałem, okazje zdarzają się częściej niż myślimy, stracimy jedną, będzie druga, gorzej natomiast, jeśli wydamy pieniądze i zostaniemy z lemonem – czyli autem mogącym wywołać wrzody na żołądku. Jeśli coś nam przejdzie koło nosa – trzeba sobie powiedzieć, że tak miało być, i szukać dalej.
W ten sposób zaoszczędzimy sobie kilka tysięcy dolarów.
Drugą dobrą rzeczą przy kupowaniu starych samochodów (i nie tylko samochodów) jest karta kredytowa Driver's Edge (dawniej CityBanku, a obecnie CIBC.) – daje na zakup auta czyste i proste 2 proc. z każdej transakcji; jeżeli skomasujemy wydatki rodzinne na jedną kartę, to w przypadku normalnego życia w ciągu 5 – 6 lat uzbieramy w ten sposób na karcie trzy, a może i więcej tysięcy. Z niczego – tylko za to, że przepuszczaliśmy przez kartę swoje pieniądze. Za 3 tys. dol. to można kupić całkiem niezłe auto, które jeździ.
Możemy w ten sposób mieć auto za nic, co wywołuje bardzo ciepłe uczucie zwłaszcza u ludzi z genami z okolic Poznania czy Krakowa.
Podobnie jak przy inwestowaniu pieniędzy dobrze jest przez jakiś czas kupować samochód przez kijiji.ca "na sucho", a dopiero, gdy będziemy mieli jako takie rozeznanie w cenach i ofertach, iść na całość i sfinalizować zabawę.
Oczywiście są ludzie, którzy na takie harce nie mają czasu ani ochoty, i ja to świetnie rozumiem. Dla nich pozostaje dobry diler – godny zaufania, który od lat ma wyrobioną klientelę, jest fachowcem (a jeszcze lepiej, gdy też jest Polakiem).
Takiego dilera znajdziecie Państwo właśnie na stronie obok.
A na koniec mała anegdota właśnie z kupowania przez kijiji. Samochód wyglądał świetnie – w sam raz dla mnie, niedrogo, podejrzane właśnie było to, że zbyt niedrogo. Była niedziela po południu, zadzwoniłem, umówiłem się, podjechałem pod dom, zapytałem siedzącego na ganku młodego człowieka, czy to jego auto, powiedział, że nie, ale brata. Brat aktualnie śpi, ale pójdzie go obudzić. Auto było z USA – licznik w milach – no OK, czasem może być gdzieś ze "słonecznego południa", jeśli do tego jeszcze "suchego" jak np. Arizona, no to bez rdzy.
Przyszedł brat, odpalił motor – wszystko OK. Pytam, czy coś trzeba naprawiać – nie, nic nie trzeba – dają kluczyki, żebym się przejechał.
Już prawie odjeżdżam, brat tylko na koniec nachyla się do okna i mówi: "uważaj tylko, żebyś nie musiał cofać, bo nie ma wstecznego...".
Tak więc można sprzedawać auto bez wszystkich biegów, no ale żeby takie auto kupić, trzeba nie mieć wszystkich klepek – o czym zapewnia
Sobiesław