Niedaleko Damaszku…
...siedział diabeł na daszku, w kapeluszu czerwonym, kwiatuszkami upstrzonym. Tak to nasz wieszcz Adam Mickiewicz przepowiedział panowanie Baszara al-Assada. Jakże nie nazwać go diabłem, skoro morduje on masowo własny naród. A że chodzi o niego, mówią słowa "siedział na daszku", czyli wysoko, mając władzę. Czerwony kapelusz to symbol opieki ZSRS nad Syrią. Kwiatuszki, to pewnie sowieckie wyrzutnie rakietowe zamaskowane drzewami na obrzeżu Wzgórz Golan.
Znowu jak w przypadku Mongolii, znalazłem się w ekipie reprezentującej polską kulturę na Dni Kultury Polskiej, tym razem w Syrii w 1986 roku. Co prawda Syria nie należała do bloku socjalistycznego, ale trzymała sztamę ze Związkiem Sowieckim (i ciągle trzyma). Z tego też powodu uważana była przez ZSRS za swoją siostrę.
Zaraz na początku los zgotował nam wielką niespodziankę. Zakwaterowano nas mianowicie w słynnym hotelu Cham Palace Damascus zwanym przez miejscowych Szam Damas. Jest to bardzo elegancki i drogi hotel obliczony na bogatych nafciarzy i szejków. Powstało więc pytanie: dlaczego? Czyżby aż tak nas Syryjczycy kochali? Nie, oni kochają Rosjan, bo dostają od nich broń. Sprawa szybko się wyjaśniła. Otóż hotel, w którym mieliśmy zamieszkać, zalała woda. A że Damaszek jest miastem wyjątkowo atrakcyjnym turystycznie, wszystkie hotele były pełne oprócz jednego – Szam Damas.
Lobby w tym hotelu jest porównywalne do lobby w prawdziwym pałacu, jednakże najsłynniejsza część tego hotelu to okrągła, obrotowa restauracja. Wiele razy widziałem wchodzących szejków, za którymi podążali ich słudzy niosący walizki, a było ich za każdym razem co najmniej dziesięciu. Szejk zajmował zawsze apartament składający się z wielu pokoi, w których oprócz szejka spała jego służba. Królewskie obyczaje w 20. wieku? Nie wierzę w to. To byli po prostu jego goryle, doskonale wyćwiczeni w obronie swojego szefa. A powodów do obrony było wiele. Najważniejszymi była forsa i życie.
Skąd ten wniosek? Na pewno szejk bardziej martwił się o swoje bezpieczeństwo niż o to, kto mu podetrze tyłek. I tu powstała dygresja. Otóż papier toaletowy był dostępny tylko w Szam Damas. Nigdzie indziej go nie było. To nawet w PRL-u babcia klozetowa dawała mały skrawek papieru za złotówkę. Była tak zajęta zbieraniem tych złotówek, że nie miała czasu choć raz na dzień trochę kibel umyć. W Syrii stało się to dla nas okrutnym problemem. Nie wiem, co spowodowało u nas epidemiczną biegunkę. Czy może tłusta baranina popijana zimną wodą, czy może ameba, czy może jedno i drugie. W każdym bądź razie nie można było zacząć koncertu, bo co chwila ktoś z szybkością rakiety na wysokości lamperii biegł do ubikacji. Nieraz nie można było w ogóle wyjść z ubikacji. Będąc jak zwykle ciekawski i wścibski, znalazłem prawdę.
Co do papieru toaletowego, Syryjczycy uważają, że podcieranie tyłka papierem toaletowym nie przynosi dobrych rezultatów. Według nich, najlepszą metodą jest po prostu tyłek umyć, wtedy jest na pewno czysty. W ubikacjach nie ma papieru toaletowego, ale jest kran z wodą, a potem można ręce umyć. Czemu o tym piszę? Aby przekazać to wszystkim, którzy wybiorą się w przyszłości do Syrii, żeby uniknęli tego zasadniczego problemu (Ambasada Polski w Damaszku ogłasza, że nikt nie powinien wybierać się do tego kraju teraz, jeżeli życie mu miłe).
Damaszek, cóż to za miasto? Czemu jest tak słynne na cały świat, tak jak niewiele innych miejsc na naszym globie?
Oprócz wierszyka Mickiewicza wiemy przecież o jedwabiu, głównie adamaszku, stali damasceńskiej i fajansów damasceńskich. Wiemy też, że Damaszek, jak i cała Syria naszpikowana jest zabytkami z czasów antycznych. Miasto wszech czasów, bo jest związane z początkiem i końcem naszej cywilizacji. Już wyjaśniam. Damaszek jest jednym z najstarszych nieprzerwanie zamieszkanych miast na naszym świecie – pierwsze ślady osadnictwa pochodzą z III tysiąclecia p.n.e. Damaszek przeszedł bardzo wiele w swojej pięciotysięcznej historii. Na przełomie II i I tysiąclecia p.n.e. był stolicą niezależnego państwa aramejskiego. Do tej pory są w Syrii dwie miejscowości, w których ludzie posługują się językiem aramejskim – językiem Jezusa Chrystusa. Zdobyty przez Asyryjczyków, należał do Babilonii, a następnie dostał się we władanie perskie i jak całe imperium perskie znalazł się w państwie Aleksandra Wielkiego.
W okresie hellenistycznym na zmianę należał do państwa egipskich Ptolemeuszy lub państwa Seleukidów. W 64 p.n.e. wszedł do rzymskiej prowincji Arabia. Był częścią Bizancjum, a następnie został zajęty przez Arabów. Był stolicą kalifatu umajjadzkiego i stał się jednym z najważniejszych miast świata arabskiego. W czasie wypraw krzyżowych wielokrotnie oblegany, pozostał niezdobyty i przekształcił się w centrum oporu przeciw najeźdźcom i został stolicą Saladyna i dynastii Ajjubidów. W 1401 roku miasto zdobyli i prawie całkowicie zburzyli Mongołowie pod dowództwem Tamerlana. W XVI wieku Damaszek został zdobyty przez Turków osmańskich i pozostał w ich rękach do I wojny światowej, podczas której został zajęty przez arabskich sojuszników Wielkiej Brytanii. Po wojnie stał się stolicą Syrii i status ten zachował do dziś.
Historia Damaszku wyjaśnia nam, dlaczego jest tam tak olbrzymia liczba zabytków pochodząca z wielu kultur. Praktycznie całe stare miasto to jeden wielki zabytek. Pisanie o wszystkich zabytkach Damaszku zajęłoby może tysiące stron. Wspomnę więc tylko o kilku z nich, tych pod wieloma względami najważniejszych.
Wielki Meczet Umajjadów jest jednym z czterech najważniejszych sanktuariów islamu (obok Mekki, Medyny i meczetu na Skale w Jerozolimie). Zbudowany został przez kalifa Omajjadzkiego al-Walida (705-715 r.) w miejscu, gdzie w starożytności istniała aramejska świątynia boga Haddada. W okresie rzymskim została przerobiona na świątynię Jowisza – odpowiednika Haddada, a w IV wieku stała się Bazyliką św. Jana Chrzciciela. Ostatecznie przebudowano ją na omajjadzki meczet. Wznoszące się nad meczetem minarety to pozostałości prostokątnych wież, które kiedyś znajdowały się na czterech narożach świątyni rzymskiej. Po przebudowie na meczet stały się pierwszymi minaretami w islamie. Do dziś zachowały się trzy minarety. Najokazalszy jest ten od strony południowo-wschodniej, tzw. minaret Jezusa – gdzie (jak pisałem wcześniej o końcu naszej cywilizacji) wg podania ma się ukazać Jezus Chrystus, który przybędzie na ziemię w przeddzień Sądu Ostatecznego. Do meczetu można wejść tylko bez butów. Ma to cechy nie tylko szacunku, ale i względy czysto praktyczne. Podłogi w meczetach są wyścielone wspaniałymi dywanami, na których można pomodlić się lub po prostu odpocząć w chłodzie, uciekając od piekących promieni słonecznych na zewnątrz. A o buty pozostawione na zewnątrz nie trzeba się martwić. Nikt ich nie ukradnie – to byłoby świętokradztwo.
Niezmiernie interesujący jest fakt, że w jednym z najważniejszych miejsc islamu znajdują się dwa elementy ściśle związane z chrześcijaństwem. Są to: minaret Jezusa i kaplica z relikwiami św. Jana Chrzciciela. Godne uwagi jest to, że oba te obiekty są bardzo szanowane przez wyznawców islamu. W kaplicy można się pomodlić do św. Jana Chrzciciela, bo to przecież nic nie kosztuje, a może przyniesie lepsze jutro. Na pewno jednak można poleżeć na pięknym dywanie w chłodzie. Zawsze to lepsze niż spędzenie skwarnego popołudnia w dusznym mieszkaniu.
Większość zabytków Damaszku znajduje się w obrębie Starego Miasta, otoczonego dawnym rzymskim murem, w ciągu 2000 lat częściowo zburzonym i wielokrotnie przebudowywanym. Najlepiej zachowany odcinek biegnie od Bab as-Salama (Brama Bezpieczeństwa) do Bab Tuma (Brama Tomasza – od imienia zięcia bizantyjskiego cesarza Herakliusza I) w północno-wschodnim narożniku.
Miejscem, które absolutnie trzeba odwiedzić, jest Souq al Hamidija. To tak, jakby być w Paryżu i nie widzieć wieży Eiffla. Wejście na to jedno z głównych krytych targowisk znajduje się obok cytadeli. Ten brukowany bazar z kłębiącymi się tłumami kupujących, naganiaczy i niezmordowanych handlarzy zdaje się należeć do zupełnie innego świata niż uliczne korki i chaos na zewnątrz. W większości sklepików handluje się wyrobami rzemieślniczymi. W głębi sklepiony dach ustępuje dwóm ogromnym korynckim kolumnom, które wspierają ozdobne nadproże – jest to pozostałość po zachodniej bramie świątyni Jowisza z III w. n.e.
Będąc w Damaszku, nie możemy ominąć ulicy Prostej (Via Recta) – pisano o niej już w Biblii. Na jej końcu wznosi się Brama Wschodnia. 300 metrów dalej na południe, wzdłuż muru obronnego otaczającego Damaszek, znajduje się kaplica św. Pawła – zbudowana w miejscu, gdzie wg Nowego Testamentu św. Paweł został spuszczony w koszu przez okno, gdy uciekał przed swymi prześladowcami.
Wzdłuż rzeki Barady, na zachód od Starego Miasta, wznosi się meczet Takija as-Sulajmanijja. Został zbudowany w 1554 roku na polecenie sułtana tureckiego Sulejmana Wspaniałego jako schronienie dla pielgrzymów udających się do Mekki przez Damaszek. Budowla składa się z dwóch części: zgrabnego, biało-czarnego meczetu oraz arkadowego dziedzińca z dodatkowymi pomieszczeniami dla pielgrzymów. W kwaterach tych mieści się obecnie Muzeum Wojskowe z kolekcją militariów od epoki brązu po współczesność.
Muzeum Narodowe jest położone zaraz obok meczetu Takija as-Sulajmanijja. Jest ono zaliczane do najciekawszych i najbogatszych na świecie. Muzeum dzieli się na cztery części: starożytna Syria, zabytki epoki greckiej i rzymskiej, zabytki arabskie i islamiczne oraz sztuka współczesna. Za imponującą fasadą, przetransportowaną tu w kawałkach i ponownie złożoną bramą z pustynnego pałacu Qasr al-Hajr al-Gharbi niedaleko Palmyry, pochodzącego z 688 roku, kryją się fantastyczne zbiory, od tabliczek z Ugaritu (Ras Szamra), zapisanych najstarszym znanym nam alfabetem, po salę urządzoną w stylu XVIII-wiecznego pałacu Azima. Do największych atrakcji należy zrekonstruowane hipogeum, czyli podziemna komora grobowa z Doliny Grobowców w Palmyrze, a także pokryta freskami synagoga z Dura Europos.
To historia. A jak wyglądało życie w Syrii w drugiej połowie 20. stulecia, kiedy tam byłem? Po nasyceniu się zwiedzaniem antycznych zabytków, których Syria ma tyle, że mogłaby konkurować z całą resztą świata, postanowiłem zbadać codzienne życie w tym wiecznym mieście. Wychodząc na ulice, natychmiast zderzasz się z okropnym hałasem i tłokiem. Zarówno ulice, jak i chodniki są potwornie zatłoczone. Zupełne przeciwieństwo Ułan Bator w Mongolii, o czym pisałem wcześniej. Ulicami przesuwały się samochody w odległości najwyżej pół metra w każdym kierunku, czyli z przodu, z tyłu i po bokach, a między nimi mknęli rowerzyści i do tego z wielkimi tacami pączków lub czegoś podobnego. Ich wyczyny można było porównać tylko do akrobacji cyrkowych. Zaklinałem, aby choć jeden pączek spadł – moje niedoczekanie. Więc gdzie teraz idziemy? Wiele razy widziałem z okna hotelu szereg karetek pogotowia jadących z zachodu. Dowiedziałem się, że jadą z doliny Bekaa, z Libanu. Góry Antyliban zaczynają się zaraz na wschód od Damaszku. Od hotelu Szam Damas, może dwa kilometry, postanowiłem więc zobaczyć, czy zostały jeszcze jakieś słynne cedry libańskie. W miarę zbliżania się do gór tłok uliczny systematycznie malał, dostałem się tam dosyć szybko.
Ani śladu po cedrach. Zbocza gór, czasami dosyć strome, porośnięte teraz były glinianymi lepiankami, a cedry poszły pewnie na opał. Ryzykowałem bardzo wiele, nie powinienem znajdować się tam samotnie, toteż wymyśliłem sobie usprawiedliwienie: cel uświęca środki. Jednakże odrobina rozsądku podpowiedziała mi, aby być tam jak najkrócej. Toteż w imię celu zajrzałem do jednej z lepianek, a w imię rozsądku zmykałem stamtąd bardzo szybko. Tego, co widziałem w środku, nigdy nie zapomnę. Cała rodzina spała na suchej trawie powleczonej kocem. I to chyba mnie uratowało. Był to czas sjesty popołudniowej między dwunastą w południe i czwartą, kiedy wszyscy chowają się przed piekącym słońcem. Sklepy również są zamknięte, bo temperatura jest grubo ponad 40 stopni. Kiedy to sobie uświadomiłem, było już odrobinę za późno.
Poczułem gwałtownie objawy udaru słonecznego. Do hotelu dwa kilometry. Wszyscy śpią. Jakaś resztka samoistnienia spowodowała, że uparcie parłem do przodu i to, o dziwo, we właściwym kierunku. Pamiętam tylko, że gdzieś po drodze zobaczyłem czy może usłyszałem uliczny wodopój dla ludzi: kran z kapiącą wodą, kubek na łańcuchu, ogrodzone metalowymi prętami. Chwyciłem rękami te pręty, ale jednocześnie uświadomiłem sobie, że nie wolno mi pić tej wody z powodu ameby, która jest bezpieczna dla tubylców, ale śmiertelna dla Europejczyków. Przylgnąłem głową do tych prętów przynoszących nieco ulgi, a kiedy próbowałem iść dalej, o dziwo, palce nie chciały się otworzyć. To mój organizm przejął kontrolę nad mózgiem, który teraz nie bardzo funkcjonował. Jeszcze pamiętam chłód w lobby hotelu a potem długo nic. Kiedy się obudziłem, zobaczyłem nad sobą głowę lekarza, który się mną opiekował. Był to Polak w ośrodku odnowy biologicznej w hotelu Szam Damas. Smarował mi usta czymś gorzkim, zamiast dać mi pić. Jednakże wiedział, co robi, bo kiedy próbowałem powiedzieć: pić (nie udało mi się tego dokonać), powiedział: Nie wolno pić przez następnych kilka godzin, i dał mi na wychodne kubek herbaty i nakazał pić ją powoli tylko łyżeczką.
Szybko musiałem dojść do siebie, bo plany pobytu były dosyć napięte. Czekała nas natomiast wizyta w polskiej ambasadzie. Po wstępnych rytuałach przyszła wreszcie pora na pytania i odpowiedzi. Moje pytanie było: Jaka jest sytuacja polskich kobiet, które wyjechały do Syrii, wychodząc za mąż w Polsce za Syryjczyka? Temat ten gnębił mnie już od lat. Otóż odpowiedź przeszła moje oczekiwania. Zupełnie jak z Rodezją czy Iranem sytuacja wyglądała zupełnie podobnie. Żeby zrozumieć sens sprawy, polecam najpierw obejrzeć film "Not Without My Daughter", w którym amerykańska lekarka wyszła za mąż za irańskiego lekarza i, mając córkę, wyjechali na wakacje do Iranu. Dobrym przykładem jest też dramatyczna sytuacja Polek w Rodezji, gdzie podlegały one rytuałom obrzezania i wyrywania włosów z łona.
Co do Syrii pan ambasador odpowiedział mi: "Tak, to jest bolesny problem, mamy teraz 12 Polek, które zwróciły się do ambasady o pomoc". Na czym polega problem? Na naiwności młodych Polek. Arabowie mają hopla na punkcie blondynek, a tych jest dużo w Polsce. Przyjeżdża taki Arab, na przykład z Syrii, ma na głowie kufijję, zwaną arafatką, czyli czarno-białą lub czerwono-białą chustę przytrzymywaną czarną opaską, a właściwie grubym podwójnym sznurkiem ozdobionym frędzelkiem, i zatrzymuje się przed hotelem Unia w Lublinie. A tam pełno panienek poszukujących przygód i może fortuny, jako że hotel Unia to jak Szam Damas w Damaszku. Mówi jednej z nich, że jest piękna, że jest marzeniem jego życia, że ma biznes w nafcie (a w rzeczywistości sprzedaje mazut na ulicy). Następnego dnia już jest ślub w urzędzie stanu cywilnego, już jest zadatek na dziecko, a za kilka dni szczęśliwa wybranka ląduje w Damaszku. Przez kilka miesięcy uświadamia sobie gorzką rzeczywistość. A kiedy dziecko przychodzi na świat, dowiaduje się, że ma ono obywatelstwo syryjskie po ojcu i ona nie ma prawa wywieźć go z Syrii bez zgody męża. Ambasada Polski nic tu nie może pomóc, bo reprezentuje tylko Polskę, a nie prawo syryjskie.
Ostatnie spacery po ulicach miasta-zabytku, słuchanie okrzyków z wielu minaretów "Allah akbar" (Bóg jest wielki), zgiełk uliczny, zgiełk w suku, to słyszę w moich uszach do dziś. Kiedy jeszcze raz odwiedziłem souk al Hamidija, aby wymienić syryjskie funty na dolary, spotkałem żołnierza ONZ-etu. Na prawym ramieniu miał godło UN, czyli niebieski globus opasany dwoma żółtymi kłosami, a na lewym... polskiego orzełka . Spytałem go, co tu robi, a on na to, że sprzedaje oranżadę. On z kolei zadał mi to samo pytanie. To było troszeczkę za dużo jak na moje rozumowanie i skończyło się to naszym koncertem na Wzgórzach Golan, ale o tym już w następnym artykule.
Będąc w suku, spytałem, ile kosztuje arafatka. Odpowiedź była: 5 funtów. Ale jeżeli kupię 20, to zapłacę po 2 funty sztuka. I wtedy przyszedł mi do głowy szalony pomysł. Kupiłem 20 sztuk dla całej męskiej części naszej grupy. Spowodowało to nieobliczalne konsekwencje w powrocie do Polski. Na lotnisku Okęcie byliśmy traktowani zupełnie inaczej niż kiedykolwiek wcześniej. Oczywiście byliśmy mocno opaleni i założyliśmy czarne przeciwsłoneczne okulary. Poprosiliśmy nasze dziewczyny, aby trzymały nas pod pachę. Konsternacja była okrutna, szczególnie że używaliśmy całego zasobu arabskich słów, których udało się nam nauczyć, reszta to była arabska improwizacja. Nie pomógł fakt, że w paszportach były przecież polskie nazwiska, nie pomogło zdejmowanie okularów. Fascynacja była niezmienna.
W Lublinie poprosiliśmy kierowcę autobusu, aby podjechał pod hotel Unia. Postaliśmy tam tylko 15 minut. Oczywiście wszyscy mężczyźni siedzieli przy oknach. I nagle wszystkie panienki tłumnie obległy nasz autobus. Przeszło to w masową euforię. Nigdy przedtem nie widziały tylu Arabów jednocześnie. Już wyobrażam sobie ich wizje o wspaniałej przyszłości w Syrii...
Leszek Samborski
Mississauga
Leszek Samborski: Mongolia na własne oczy
Historia Mongolii w wielu aspektach jest zbliżona do historii Polski. Raz była chyba największym imperium w historii cywilizacji, które pod władzą Czyngis-chana zawładnęło połową Azji i dotarło nawet do Krakowa, a raz jej nie było. Zupełnie jak z Polską. Raz to potęga od morza do morza, a potem znikała z mapy Europy. Oba te państwa doświadczyły "dobrodziejstw" komuny, i w obu państwach skutki tej komuny są ciągle żywe i ciągle funkcjonują mimo olbrzymich zmian w obu państwach w ostatnich latach.