Czytaj pierwszy!
Goniec na tablet w formacie pdf
przesyłany przez e-mail w każdy piątek rano
tylko 50 CAD rocznie plus 13% HST
razem $56.50
Płatność przez paypal,
Visa, MasterCard lub czek
Kontakt r e d a k c j a @ g o n i e c . n e t
(bez przerw między literami)
lub telefon: 905-629-9738
Budujemy krok po kroku - Z Dipiką Damerlą posłanką do legislatury Ontario z okręgu Mississauga East - Cooksville rozmawia Andrzej Kumor
piątek, 26 styczeń 2018 07:53 Opublikowano w Wywiady- Dlaczego zajęła się Pani polityką? Po studiach zarządzania na UofT pracowała Pani w sektorze finansowym, po co się było angażować? Dlaczego uznała Pani, że warto w to wejść?
- To bardzo dobre pytanie. Ale przy takich znaczących decyzjach trudno wskazać jakiś jeden powód; zawsze przyczyn jest wiele.
Ale jedna z nich była dla mnie bardzo ważna. Gdyby zapytać kogoś o definicję współczesnej demokracji to pewnie odpowie że sprowadza się to do „równania”; jedna osoba = jeden głos, bo to realnie określa współczesną demokrację. W dawnych czasach trzeba było być właścicielem ziemskim, mieć to czy tamto, ale ostatecznie uznaliśmy, że każdy może głosować. Dla mnie jednak druga strona tego „równania” to pytanie o to na kogo możemy głosować.
W kraju, w którym się urodziłam, w Indiach, wszyscy mają prawo głosu, ale zdolność do bycia wybieranym jest ograniczona do elity. Wystarczy popatrzeć na liczbę arystokratów którzy obecnie są politykami. A więc system się zmienił, ale władza pozostała w rękach tej samej elity. Bo zwykły człowiek nie miał żadnej możliwości, aby ubiegać się o mandat. Nawet w krajach, jak Wielka Brytania jest podobny model, jak w Indiach; kto będzie się ubiegał o mandat decyduje partia, a więc decydują koneksje. Pomyślałem sobie, że prawdziwa demokracja jest tylko wówczas, kiedy zwykli ludzie mają możliwość ubiegania się o mandat. I tak jest w Kanadzie, ponieważ mamy otwarty proces nominacyjny; mamy to, co Amerykanie określają jako primaries, a więc nie jest to decyzja jednej osoby z partii o tym, kto może ubiegać się o mandat, a raczej system otwarty. Gdy przyjechałam do Kanady to mnie właśnie najbardziej uderzyło. Ale też zastanawiałam się czy naprawdę? Czy rzeczywiście ktoś bez nazwiska, nie ustosunkowany, bez pieniędzy; czy przecięty człowiek może ubiegać się o urząd polityczny. Sądzę że to jest najważniejsze bo to zwykli ludzie wiedzą co jest najlepsze dla innych. Ja podobnie, jak wszyscy mam mortgage, tak samo martwię się o wykształcenie mojej córki; o emeryturę. I jest ważne żebym się martwiła, ponieważ wtedy mogę autentycznie reprezentować innych.
Nie dla pieniędzy, nie dla sławy, a dla Polski, dla naszego kraju… - Rozmowy „Gońca”
piątek, 26 styczeń 2018 09:27 Opublikowano w Życie polonijneAndrzej Kumor: Pani Tereso, jak Pani odkryła w sobie tę pasję?
Teresa Klimuszko: Chyba miałam ją od urodzenia.
Urodziłam się w Łodzi, ale moi rodzice przyjechali z Wołynia, ze Lwowa, po wojnie. Moja mama była solistką, a brat mojej mamy był organistą, więc u nas w domu zawsze był śpiew.
Rodzice byli z Ołyki, Radziwiłłów. Moja mamusia chodziła do szkoły dla dziewczynek. Brat jej grał na organach w kościele, a mamusia śpiewała. Jestem najmłodszym pokoleniem, tak śmiesznie powiem, bo ojciec mówił na mnie „powojenny dorobek” , bo siostra miała już 10 lat, a brat 13.
Mieliśmy w domu pianino, siostra się na nim uczyła grać, a ja jako młoda dziewczynka zawsze słuchałam. Stąd zamiłowanie do muzyki. W Polsce, gdy miałam 10 lat, to już byłam w zespole i chórze szkolnym, już śpiewałam solówkę „Przylecieli sokołowie pod wiśniowy sad”. W Teatrze Jaracza w Łodzi był festiwal chórów szkół podstawowych. Po ukończeniu szkoły podstawowej przyjechałam z mamą do Kanady na stałe w 1961 r.