Jeśli nie chcemy poprzestawać na rocznicowych akademiach i pięknych słowach, warto po prostu zastanowić się nad ich historią. Kim byli ci, którzy po utworzeniu bolszewickiej Polski kontynuowali walkę z Sowietami i ich polskimi namiestnikami?
Warto postawić pytania, w jakich okolicznościach ta walka miała sens, a w jakich powinna była być zakończona; a zatem z czego brać przykład, a z czego nie.
Na koniec zaś powinniśmy odpowiedzieć na pytanie, czy ludzie, którzy w PRL nie odżegnywali się od użycia przemocy, również zaliczają się do TYCH żołnierzy? Czy bracia Kowalczykowie, którzy w proteście przeciwko udziałowi LWP w inwazji na Czechosłowację w 1971 roku wysadzili w powietrze aulę Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Opolu, to żołnierze wyklęci/niezłomni? A czy pochodzący z Grodziska Mazowieckiego siedemnastoletni Robert Chechłacz i 18-letni Tomasz Łupanow, członkowie organizacji pod nazwą Siły Zbrojne Polski Podziemnej, której celem była walka o niepodległość z bronią w ręku, a którzy 18 lutego 1982 roku w Warszawie zastrzelili w tramwaju podczas rozbrajania 32-letniego sierżanta Zdzisława Karosa, to byli żołnierze wyklęci/niezłomni? A jeśli nie, to dlaczego?
Ja nie rozstrzygam, po prostu pytam.
Podobnie pytam, czy naszym walczącym z komunizmem żołnierzem wyklętym/niezłomnym na wychodźstwie jest pochodzący z południa Polski emigrant solidarnościowy Janusz Waluś, który zastrzelił funka kompartii Republiki Południowej Afryki i szefa zbrojnego ramienia Afrykańskiego Kongresu Narodowego Umkhonto we Sizwe Chrisa Haniego, de facto torując drogę do przejęcia władzy przez Nelsona Mandelę i zakończenia apartheidu? A czy żołnierzem wyklętym/niezłomnym był Lech Zondek walczący z kałasznikowem w ręku u boku mudżahedinów w Afganistanie z regularną armią sowiecką? Był czy nie?
Wszyscy oni – podobnie jak większość polskich powojennych żołnierzy wyklętych/niezłomnych – walczyli w oparciu o własną ocenę sytuacji, sami wydawali sobie rozkazy.
W powojennej Polsce okupowanej przez Sowietów i zarządzanej przez ich polskojęzyczne służby, żołnierze wyklęci/niezłomni podzielali trzy postawy:
Pierwsza to przeczekanie do momentu spodziewanego rychłego wybuchu nowego konfliktu światowego. Łudzili się tym nie tylko Polacy „krajowi”, ale również ci „zagraniczni”, ćwicząc się w Brygadowym Kole Młodych „Pogoń” pod dowództwem płk. Zygmunta Czarneckiego. Tu, w Toronto, miałem honor rozmawiać z kilkoma „kursantami” „Pogoni”... Ciekawa i mało znana karta historii polskiego wychodźstwa.
Druga to odwet za terror sowiecki i prześladowanie polskiej ludności – to miało sens, choć niektórzy mówią, że terror przez to był jeszcze większy. Ogólnie jednak, przyznać trzeba, że były rejony, gdzie sowieciarze bali się w ogóle zapuszczać, w innych (jak na Podhalu) nocą nie wychylali nosa poza ufortyfikowane komisariaty.
Trzecia to przetrwanie. Ludzie ścigani w mieście, ukrywali się w lasach, usiłując przy pierwszej okazji wydostać się z Polski przez zieloną granicę.
Powojenna walka zbrojna była trudna, bo bardzo szybko wygasło poparcie społeczne dla tych działań. Ludność, zmęczona latami okupacji, chciała spokoju i nie miała apetytu na strzelaniny. Sowiecki pokój dla większości był jednak spokojem, możliwością nauki, odbudowy jako takiej normalności, komunistyczna polityka wywołała też olbrzymią migrację ze wsi do miasta i otworzyła możliwości pracy dla wszystkich. W tych nowych okolicznościach grunt pod opór wojskowy coraz bardziej się osuwał. Nie bez znaczenia była też rozbudowa agentury komunistycznej praktycznie we wszystkich środowiskach. Terror zaś zrobił resztę; opór zbrojny po prowokacjach V komendy WiN-u stracił jakąkolwiek rację bytu.
Walczy się jedynie wtedy, kiedy ma to choćby najmniejszy sens powodzenia – kiedy jest nadzieja na zwycięstwo. Żołnierz to nie jest straceniec. Dzisiaj pamiętając o żołnierzach wyklętych/niezłomnych, trzeba ten wniosek na każdym kroku podkreślać!
To, że musimy pamiętać, jest rzeczą oczywistą. Dlatego ważne jest, aby spisać losy wszystkich żołnierzy polskiego podziemia antykomunistycznego. To powinien być masowy projekt. Bardzo często byli to ludzie, którzy latami żyli obok nas, ale nie opowiadali nikomu, nie chwalili się swymi czynami. – Z oczywistych powodów. Jak mówił w wywiadzie ze mną Tadeusz Kopański, aresztowany w 1949 roku i skazany na 10 lat więzienia z artykułu 86. Kodeksu karnego Wojska Polskiego, to jest: „siłą militarną obalenie ustroju Polski Ludowej i sojuszy”, oraz artykułu cztery przez jeden: broń – papiery nie ginęły! Wspominał: po wyjściu, dwa – trzy razy w roku, przed pierwszym maja, wpadali i musiałem iść na dzień, na dwa. Na komisariat albo na Siemiradzkiego na powiatówkę. Każdy dzielnicowy, który się zmieniał na posterunku, musiał mnie przekazać. Przychodził, pytał, kto zameldowany, ilu ludzi tu mieszka. (...) Ostatni raz mi porobili zdjęcia, przesłuchali, palcówkę zdjęli w 1969 na Zamojskiego. A jak byłem na przysiędze syna, w Zamościu, to przyszedł taki chorąży i powiedział, że „wszystko o mnie wiedzą”...
Wyklęci przez lata żyli w cieniu, dzisiaj z tego cienia muszą być wydobyci. Ale nie po to by robić z nich malowanych komiksowych supermanów, lecz byśmy na ich tragedii nauczyli się rozróżniać, co ważne dla narodu, i doceniać, ile warta jest polska krew.
Również po to, by zastanowić się, dlaczego w Polsce mimo wspaniałej tradycji walki terrorystycznej podczas II wojny światowej, w PRL-u nie było nowoczesnego terroryzmu – takiego jak zastosowany przez Żydów, Palestyńczyków, Basków czy IRA?
Andrzej Kumor