Wehikuł czasu
Wiele osób nie zdaje sobie sprawy z tego, że w Ontario mieszkają amisze. Menonici – owszem – co do tego nie ma wątpliwości. Ale gdy mówię o amiszach, zdarza się, że jestem poprawiana.
Tymczasem Ontario jest jedyną prowincją w Kanadzie, i w ogóle jedynym miejscem poza Stanami Zjednoczonymi, gdzie żyją amisze. Ich społeczność liczy około 5000 osób. Na początku osiedlili się w Milverton (około 50 kilometrów na północny zachód od Kitchener) – było to w latach 20. XIX wieku. Do dziś jest to największe skupisko amiszów w Ontario. Inne to Lucknow, Alymer, Oxford County (m.in. Norwich, Lakeside, Mossley/Mt. Elgin), Chesley. Łącznie istnieje około 15 społeczności. My trafiliśmy do położonego 40 kilometrów przed London Mount Elgin.
Nasza przygoda z amiszami zaczęła się w zeszłym roku na krótko przed Świętem Dziękczynienia. Wyjazd zaproponował nam o. Marcin Serwin OMI. Musiał odebrać indyki, które zamówili jego rodzice. Pojechały jeszcze trzy osoby i dobrze, że mieliśmy vana, bo średnia waga pojedynczego indyka wynosiła jakieś 30 – 35 funtów. A indyków było chyba 5. Ledwo się zmieściły do lodówek turystycznych. My drobiu nie kupowaliśmy, zaopatrzyliśmy się skromnie w jajka i buraki (przy nas wykopywane z pola). Amisze oferowali jeszcze masło i ziemniaki.
Następnie wśród pomysłów na akcje zbierania pieniędzy na wyjazd grup młodzieżowych do Rzymu pojawił się ten ze sprzedażą jajek przed Wielkanocą. O. Marcin zamówił chyba 10 000. Proces umawiania się z amiszami też jest o tyle ciekawy, że obecnie rzadko stosowany. Otóż prowadzi się z nimi klasyczną korespondencję – trzeba napisać list. Chociaż za którymś razem o. Marcin powiedział, że zadzwonił do niego amisz... Jak to – zadzwonił!? – zdziwiliśmy się. Zadzwonił z budki telefonicznej. Kury nie dały wtedy rady znieść 10 000 jaj. Mieliśmy trochę ponad 7000. Ale za to amisze byli chętni, by sprzedać nam baranka. Gdybyśmy wzięli żywego, cena byłaby sporo niższa.
W zeszłym tygodniu też jechaliśmy po jajka. Nawet Jacka wzięłam, żeby zwierzątka zobaczył. Po drodze kupiliśmy jeszcze kawę w Tim Hortons dla "naszego" amisza i Timbitsy dla jego dzieci.
http://www.goniec24.com/goniec-turystyka/itemlist/tag/amisze#sigProIdb98fd4dc57
Społeczność amiszów w Mount Elgin tworzy 12 gospodarstw. Bez trudu można rozpoznać, które to domy. Nie są bowiem podłączone do sieci elektrycznej. Amisze izolują się od świata zewnętrznego, czego przejawem jest właśnie brak podłączenia do linii wysokiego napięcia, kanalizacji czy gazociągu. W domach korzystają z wymienianych butli gazowych. Bieżąca woda pochodzi z własnych studni.
Amisze od menonitów oddzielili się pod koniec XVII wieku. Wtedy to Szwajcar Jakub Ammann doszedł do wniosku, że należy uregulować wszystkie dziedziny życia. Twierdził też, że ten, kto popełni ciężki grzech, powinien być wykluczony ze wspólnoty, chyba że publicznie przyzna się do winy i poprosi o przebaczenie. Inaczej nawet jego własna rodzina ma traktować go jak obcego.
W społeczności amiszów funkcjonuje więc cały szereg nakazów i zakazów. Generalnie ich życie ma być proste, praktyczne, pozbawione luksusów i zbytków. Ma się różnić od reszty świata. Na przykład różne społeczności amiszów różne wieszają zasłony w oknach – określony jest ich kolor lub sposób zawieszenia. Nie posiadają samochodów, ale mogą być przewożeni jako pasażerowie. Zakazane są rowery, ale hulajnogi już nie.
Każda rodzina powinna za to mieć bryczkę. Czarne bryczki, w niektórych społecznościach z szarymi dachami, są znakiem rozpoznawczym wyznawców tego odłamu protestantyzmu.
Przeciętna rodzina ma siedmioro lub ośmioro dzieci. Młody amisz zaczyna szukać żony w wieku 16 lat. Gdy ma 20, przeważnie jest już po ślubie. Rodziny wstają około 4 rano. Żyją z rolnictwa. Amisze są też znani z wyrobu mebli według starych wzorów i narzut na łóżka.
Charakterystyczny dla amiszów jest sposób strzyżenia włosów przez mężczyzn (grzywka i włosy przycięte mniej więcej równo z końcami uszu). Mężczyźni noszą brody, ale nie mają wąsów. Jest to wyraz sprzeciwu przeciwko zasadom panującym w wojsku (amisze są pacyfistami i stronią od wszystkiego, co ma jakikolwiek związek z wojskiem). Marynarki nie mają guzików, które nadawałyby im zbyt wojskowy wygląd. Guziki dopuszczalne są natomiast przy koszulach. Mężczyźni nie używają pasków, ich spodnie nie mają też rozporków, tylko klapy zapinane na guziki. Noszą charakterystyczne szelki. Do tego każdy amisz powinien mieć kapelusz – inny na co dzień, inny od święta.
Kobiety mają cztery stroje: codzienny, świąteczny, do prania i jeden zapasowy. Mężatki ubierają się na czarno. Panny noszą białe fartuszki. Zmieniają je w dniu ślubu – w panieńskich białych fartuszkach są potem pochowane. Jeśli chodzi o kolory strojów, to zarówno u kobiet, jak i u mężczyzn dopuszczalne są ubrania czarne, niebieskie, zielone i brązowe.
Warto zwrócić uwagę, że amisze nie prowadzą działalności ewangelizacyjnej. Wierzą w predestynację. Uważają, że jeśli ktoś ma być zbawiony, to po prostu urodzi się w ich wspólnocie, wobec czego ewangelizacja traci sens.
Dla nas, przyzwyczajonych do korzystania z wszelkich zdobyczy cywilizacyjnych, sposób życia amiszów jest dziwny, ale też ciekawy. Przyznam, że mnie ich życie do pewnego stopnia się podoba. Podoba mi się prostota i bliskość natury, spokój i dostosowanie życia do rytmu przyrody, a nie walka z nim. Z drugiej strony, trudno mi jest pogodzić się np. z ich podejściem do edukacji. Dzieci amiszów kończą ośmioklasową szkołę. Dalej nie wolno im się uczyć.
Powszechnie wiadomo, że Amisze nie chcą być fotografowani. Wynika to z biblijnego przekonania, że to przejaw hołdowania własnej pysze. Jeśli już zgadzają się na zdjęcia, to mogą być one robione z oddali, bez pozowania. Ja fotografowałam z jadącego samochodu. Czytałam, że amerykańskie dowody tożsamości amiszów często wydawane były bez zdjęcia. Stanowiło to jednak problem, gdy chcieli przekraczać granicę.
Zainteresowanych tematem gorąco zachęcam do odwiedzenia strony http://www.dypinc.com. Tam w zakładce Photo Catalog można znaleźć setki zdjęć przedstawiających życie amiszów w Stanach Zjednoczonych, które autor Doyle Yoder robił przez prawie 20 lat (1988–2006).
***
Ostatnim razem jajek było trochę ponad 6000. Amisze przechowywali je w piwnicy pod domem. Właśnie w tej piwnicy składaliśmy kartonowe pudełka, do których "nasz" amisz ostrożnie wkładał wytłaczarki. Jedna z koleżanek powiedziała potem, że mógł chociaż świeczkę w tej piwnicy zapalić. Chociaż światło wpadało przez otwarte drzwi i można było się przyzwyczaić do półmroku.
Zostaliśmy poczęstowani ciastkami domowej roboty i pysznymi truskawkami. Potem podeszłam z Jackiem do drzwi stodoły, przy których tłoczyły się kozy. Jedna próbowała ugryźć Małego w rękę. Rękę w porę zabrałam.
Wokół latało sporo much. Kilka wpadło nawet do naszego samochodu. Ale musiały się zdziwić, gdy zostały wypuszczone w Toronto...
Tekst i zdjęcia
Katarzyna Nowosielska-Augustyniak