Na szybko: Kto, komu krzywdy nie da zrobić
Tak się składa, że w życiu publicznym liczą się nie tylko przekonania polityczne, zapatrywania na sferę społeczną czy obyczajową, wartości jakimi kierujemy się w życiu, ale także (a czasem przede wszystkim) kto z kim śpi czyim jest dzieckiem, jakie ma rodzeństwo, gdzie pracuje jego kuzyn...
Jednym słowem liczą się klany, koterie, mafie (o lożach nie wspomnę); liczy się braterstwo, wyniesione ze szczenięcych lat, może z jakiejś wspólnej walki czy doświadczeń. Po prostu, w bardzo wielu wypadkach bliższa ciału rodzima koszula i łatwiej znaleźć wspólny język ze znajomymi ludźmi mimo nawet odległych biegunów.
Polska po II wojnie światowej została zagospodarowana przez Sowiety, Stalin w zrujnowanej Warszawie osadził swoją kompradorską elitę, plus matrioszki z czystego NKWD do pilnowania interesu; ludzi na których mógł polegać i co do których mógł być pewien, że Polakami gardzą, boją się ich, lub nienawidzą, słowem że będą tych Polaków skutecznie trzymać za kark i nie cofną się przed niczym. Wielu z nich to byli Żydzi internacjonalni, nawiezieni na sowieckich czołgach bolszewicy.
Oni w Warszawie sprawnie odgarnęli polski element narodowy, doskonale się udomowili, stworzyli swoje enklawy, uchwycili instytucjonalne przyczółki PRL-u. I oni w tej (głównie) Warszawie ustawili swoje dzieci. Ich progenitura była już rozpuszczona, stanowiła wychowaną na pomarańczach, bananach i zachodnich ciuchach (któż pamięta jeszcze to słowo?) nową arystokrację peerelu.
Gdy zaś trzymani pod butem Polacy co jakiś czas łapali oddech i nieśmiało oskarżali wytykając komunistyczne zbrodnie, wówczas nowe elity trąbiły, że to zwierzęcy polski nacjonalizm i antysemityzm. Słowem, używały swego żydostwa jako tarczy; ten mechanizm obronny zastosowany został już pod koniec lat pięćdziesiątych przez zbrodniarzy stalinowskich, a odświeżono go w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych kiedy pokomunistyczne środowiska żydowskie zaczęły się uwłaszczać na szarpanym suknie postpeerelowskiej gospodarki.
Jeżeli prześledzi się losy tej grupy, zrozumiemy dzisiejszą butę ludzi pokroju Cimoszewicza, Geberta czy Schnepfa. Ich ochronny klosz to narracja o polskim antysemityźmie. Bo przecież tylko przebrzydli antysemici mogą im wypominać enkawudowskie ukorzenienie ojców i dziadków...
Wiele się w Polsce mówi o podziałach społecznych o kłótniach w rodzinie i potrzebie jedności. Niestety apelujący o jedność często zapoznają ten właśnie fakt, że polska ma dwie różne elity, a to elity kształtują dyskurs i debatę publiczną. To właśnie nasze staliniątka usiłują w atmosferze podgrzewanego lamentu o polskim antysemityźmie zapędzić Polaków w kozi róg i nie dopuścić do symbolicznego nawet rozliczenia swoich pociotków ze zbrodni i zwykłej zdrady. Po prostu, debata na ten temat jest umiejętnie kierowana na boczny tor. To normalny mechanizm obronny tego dosyć nieciekawego środowiska.
Andrzej Kumor