Święto Żołnierza w parku Paderewskiego
niedziela, 17 sierpień 2014 19:47 Opublikowano w Życie polonijneW niedzielę, 17 sierpnia, w parku im. Ignacego Paderewskiego w Vaughan odbyły się tradycyjnie uroczystości Święta Wojska Polskiego zorganizowane przez kontynuującą tradycje weteranów Armii Polskiej Placówkę 114 SWAP. Przybyli kombatanci II wojny światowej, przedstawiciele organizacji polonijnych na czele z prezes KPK Teresą Berezowską i zaproszeni goście, w tym poseł do Izby Gmin Władysław Lizoń i konsul Witold Mańkowski.
Reporter "Gońca" zauważył też Janusza Greysona, nowego administratora Wawel Villa, Jerzego Kowalczyka, dyrektora znajdującego się w Wawel Villa Muzeum im. Orlińskiego, który prezentował plansze ze zbiorów muzeum, Artura Roszaka i Marka Taborowskiego z Credit Union oraz Hannę i Bartosza Deczkowskich. Dziadek p. Deczkowskiej został zamordowany w Katyniu, a ojciec zginął w katastrofie smoleńskiej.
Na Canadian National Exhibition trzeba być chociaż raz, a można i więcej, bo każdy znajdzie tam coś dla siebie - a nawet najwięksi snobi nie powinni zrażać się jarmarczną atmosferą.
W innych czasach i pod inną szerokością geograficzną tego rodzaju wielkie imprezy organizowano w ramach jakiegoś wielkiego święta i odpustu. Dzisiaj na CNE odpustu nikt nam nie da, za to możemy spróbować szczęścia w licznych grach hazardowych od bingo po - lekko przesadzam - trzy karty. Możemy również spróbować coś kupić w licznych “narodowych” pawilonach. Odwiedziłem dwa polskie z biżuterią - w jednym bardzo ładne bursztyny. Możemy wreszcie obejrzeć całkiem niezłe widowiska artystyczne na dużej scenie. A jeśli po tym wszystkim nie mamy dość, można przewietrzyć sobie głowę zjeżdżając niczym Tarzan na linie nad miejską dżunglą.
Zatem jest co robić i otwarta w piątek 14 sierpnia wystawa krajowa cieszy się dużym wzięciem, dlatego trudno o miejsce do parkowania i jest drogo - prywatni naganiacze oferują w okolicznych uliczkach na północ od CNE całodobowy parking na prywatnych trawnikach po 10 dol. Jeśli ktoś jednak chciałby zaoszczędzić te 10 dol. na piwo dla siebie lub lody dla juniora to proponuję zaparkować nieco dalej i te 1,5 km dla zdrowia się przespacerować.
Wracając zaś do samej wystawy, uczulam aby nie przeoczyć pokaźnej ekspozycji prasy etnicznej (w budynku “energetycznym”, przy scenie), gdzie można zobaczyć ile tytułów, w ilu językach wychodzi w Toronto. Bogato prezentuje się polskie “okienko”. Zauważyłem m.in. Puls, Wiadomości, Życie, Merkuriusza, Związkowca. Gońca nie musiałem “zauważać”, bo sam przyniosłem...
W każdym razie, lato się kończy, i po urlopie tradycyjnie należy odwiedzić CNE, choćby po to, by sobie pooglądać ludzi z naszego miasta. (ak)
http://www.goniec24.com/goniec-automania/itemlist/user/64-andrzejkumor?start=1791#sigProIdab353e4c2e
Wielce Szanowny Panie Redaktorze,
Dziś minęła 70. rocznica powrotu naszego z "ucieczki" do Cieszanowa i aż nie chce mi się wierzyć, że to już tyle lat minęło, że taki czas mam wpisany w swój życiorys, ale on tkwi we mnie i pozostanie aż do mego skonu.
Wspomniałem już wcześniej, dzięki zachodom ppor. rez. Franciszka Szajowskiego ps. Kruk, pod osłoną żołnierzy Armii Krajowej, 2 maja 1944 r., skutkiem zagrożenia ze strony ukraińskiej, ludność polska ewakuowana została z Cieszanowa do Rudy Różanieckiej, a w dniu następnym część ewakuowanej ludności odprowadzono do Narola, gdzie rozkwaterowano nas wśród tamtejszych mieszkańców, ale po napadzie Ukraińskiej Powstańczej Armii na Narol wyjechaliśmy do pobliskiego Narola Wsi i tam doczekaliśmy się przejścia frontu. Wyłoniły się, jak uznano, realne warunki powrotu do Cieszanowa, a decyzję w tym zakresie podjęto 26 lipca, w czas dorocznego odpustu św. Anny w Narolu. W dniu następnym spakowaliśmy nasze rzeczy. Pożegnaliśmy gościnnych nam gospodarzy i ruszyliśmy w drogę. Tato usiadł na wozie i powiedział: "wio!". Wóz ruszył. Myślałem, że znów, jak wcześniej, wszyscy będziemy wracali razem, ale jechaliśmy sami. Na wozie jechała też mama z młodszą ode mnie siostrą. Wracała też ciocia Stasia, a więc mamy siostra, oraz jej dzieci: Jasia i Lutek. Nie wracała już z nami Stacha Lisowska i stryjek Staszek, młodszy brat taty, który, gdyśmy 2 maja opuszczali Cieszanów, jechał koniem, ale w czas naszego pobytu w Narolu poszedł "do lasu" i nie wrócił z partyzantki.
Jechaliśmy bez postoju, i to nie tylko ze względu na to, że w czas pobytu na "ucieczce" skromne nasze zapasy wyczerpały się, ale i ze względu na to, iż Narol położony jest już na Roztoczu, a Cieszanów lokowany został u podnóża tego roztoczańskiego wału. W czas naszej podróży na szosie panował idealny spokój. Nie przejechał ani jeden samochód wojskowy. Gdybyśmy minęli Żuków i przejechali przez las zwany Żarek, czuło się, że jesteśmy już jakby u siebie. Wszystko było swoje, bliskie. Bliskie były i te leżące za Żarkiem łąki i dalej, leżące nieco pod górkę pola. Powoli zaczęła się wyłaniać wieża kościelna, a następnie, w miarę jak sylwetka była dobrze widoczna, zaczęły się wyłaniać kikuty popalonych drzew i te dopiero robiły wrażenie.
Następnie potęgowały wrażenie pogorzeliska. Te opustoszałe place. Te stojące tu i ówdzie kominy popalonych domów.
Na ulicy nikogo nie było. Panowała jakaś złowroga cisza. W miejscu, gdzie stał dom, który 2 maja opuściliśmy, rosły już różne zielska, a komin był obalony. To było wrażenie! To jednoznacznie oddzieliło w mym życiorysie czas wcześniejszy od tego, który później zaczął mi się wypełniać nowymi faktami.
Na łamach redagowanego przez się tygodnika wspomniał Pan, Panie Redaktorze, iż miał Pan sposobność w ciągu dwu dni spędzić czas wśród polskich harcerzy i harcerek na kanadyjskich Kaszubach i przy tej sposobności wydobył te wartości, które kreuje ten ruch wśród młodego pokolenia kanadyjskiej Polonii, co niezwykle istotne i z czym w pełni się z Panem zgadzam, bo w mój życiorys przynależność do Związku Harcerstwa Polskiego też została wpisana (1945–1947) i ubolewam dziś nad tym, iż w kraju tradycje harcerskie są marnowane, ale nie jest to bez jednoznacznych powodów, a po prostu jest to świadome działanie zmierzające ku temu, by wypaczyć charaktery młodego pokolenia naszego narodu. Dobrze więc, iż dotknął Pan problemów ruchu harcerskiego na obczyźnie i żywię nadzieję, iż "Goniec" od czasu do czasu zamieszczać będzie wypowiedzi różnych innych osób, którym problemy te nie są obce, by tym mocniej wspierać ten ruch wśród młodego pokolenia społeczności polskiej za Oceanem.
Ciekaw będę, z jakimi wrażeniami wrócą do Kanady uczestnicy XVI Światowego Festiwalu Polonijnych Zespołów Folklorystycznych z Rzeszowa, a myślę, że "Goniec" je odnotuje, bo to też istotne, i to nie tylko dla Polonii kanadyjskiej, ale i szerszych kręgów społeczności polskiej tak w kraju, jak i na emigracji.
W niedzielę, 29 czerwca, miałem możność wzięcia udziału w uroczystościach związanych z 70. rocznicą walk partyzanckich pod Osuchami, a gdzie znajduje się największy w Polsce cmentarz partyzancki. Od lat tam bywałem i tam to miałem wielokrotnie różne okazje, by poznać różnych ludzi, którzy w tych walkach brali udział. Z roku na rok krąg znajomych pomniejszał się, ale w tym roku dostrzegłem, iż było tam sporo młodych ludzi, iż w uroczystościach pod Osuchami znajdowało się sporo dzieci, a więc już nie trzecie, ale już czwarte pokolenie, co pozwala żywić nadzieję, iż nie tylko w ośrodkach wielkomiejskich, ale i wiejskich, gdy znajdą się patriotyczne siły, duch narodowy umacnia się i rozwija. Przed wyjazdem do domu pobrałem tam garść symbolicznej ziemi z myślą o tym, by jakoś w liście przekazać ją Panu i za Pańską pomocą rozsypać ją tam na kanadyjskiej ziemi, by pamiętać o przelanej tu krwi w 1944 roku bliska też była młodemu pokoleniu za Oceanem, by kiedyś, w czas pobytu w kraju, odczuło potrzebę pochylić czoła nad tymi rzędami partyzanckich mogił i zapalić na nich symboliczną lampkę na znak, iż pamięć o ich śmierci trwa nie tylko wśród najbliższych im krewnych, ale i w szerokich kręgach społeczeństwa polskiego.
Kończę i ściskam Panu mocno dłoń.
Stanisław Franciszek Gajerski
Cieszanów, 27 lipca 2014 r.