Migawki ze Zjazdu Kongresu Polonii Kanadyjskiej 2014
W telegraficznym skrócie pragniemy przedstawić pana Henryka Bystrzyckiego, prezesa Okręgu Thunder Bay KPK. Walny Zjazd obradował w tym mieście w dniach 17-19 października i wniósł nowe wartości w życie polonijne Kanady. Obrady były prowadzone wg nowego by-law zatwierdzonego w tym roku na Nadzwyczajnym Zjeździe KPK.
Na prezesa na kadencję 2014–2016 została wybrana przez aklamację pani Teresa Berezowska. Wzruszającym akcentem było wręczenie Orderu "Polonia Restituta" od prezydenta Polski Bronisława Komorowskiego, którego dokonał konsul RP w Toronto, panu Henrykowi Bystrzyckiemu. Konsul generalny przed wręczeniem odczytał zasługi, które zadecydowały o przyznaniu tak prestiżowego odznaczenia.
http://www.goniec24.com/fotogalerie/itemlist/tag/KPK?start=10#sigProId156640154b
Henryk Bystrzycki był działaczem "Solidarności", organizatorem wieców i protestów w Sosnowcu, później więźniem stanu wojennego. Zmuszony do emigracji, przybył do Kanady, do Thunder Bay, gdzie w tej oazie polskości na północy Ontario włączył się w życie Polonii, pełniąc odpowiedzialne funkcje.
Działalność Henryka Bystrzyckiego doprowadziła do rozwoju i świetności domów polonijnych oraz organizacji z terenów północnego Ontario.
Składamy Henrykowi Bystrzyckiemu gratulacje i życzenia dalszej aktywności w życiu Polonii. Podczas wręczania orderu na zjeździe wszyscy delegaci odśpiewali "Sto lat".
Jedyny fakt, który nie został podany, to wyłączenie/usunięcie Henryka Bystrzyckiego ze struktur Związku Polaków w Kanadzie Gr. 19 w Thunder Bay w 2007 roku przez Zarząd Główny ZPwK. W kuluarach zjazdu usłyszeliśmy wiadomość o możliwości powrotu do Związku Polaków przez ponowne złożenie podania o przyjęcie na członka. Ten przykry fakt pozostawiamy Państwu do interpretacji.
Panu Henrykowi życzymy dużo zdrowia i wytrwałości w działalności na północnej niwie polonijnej w Thunder Bay. Szczęść Boże na dalsze lata.
Grono Przyjaciół
Masakra w Koniuchach
Do czerwca 1941 roku Kresy były łupem Związku Sowieckiego. Tam też, po bardzo szybkim przejściu frontu, pozostały całe jednostki Armii Czerwonej, które szczególnie na Kresach Północno-Wschodnich znalazły schronienie w olbrzymich kompleksach leśnych. (...) Z "okrużeńców" i rozbitków organizowano sowieckie brygady partyzanckie, liczne i bardzo dobrze uzbrojone. Ich działalność antyniemiecka nie nabrała nigdy rozmiarów adekwatnych do ich liczebności i siły ognia, oddziały były jednak widomym znakiem sowieckiego panowania i miały trzymać miejscową ludność w ryzach. (...)
Młot na "biało-Polaków"
Sowiecka partyzantka łupiła niemiłosiernie ludność cywilną. (...) Na tych samych terenach działała również polska konspiracja, polityczna (struktury Delegatury Rządu na Kraj) oraz wojskowa, czyli Armia Krajowa. Była ona dość liczna, ale w żaden sposób nie mogła konkurować z Sowietami, którzy mieli znakomite wyposażenie i doborową kadrę oficerską. (...)
Do kwietnia 1943 roku, czyli do ujawnienia sprawy Katynia, obie strony – polską i sowiecką – obowiązywała względna neutralność, choć była ona iluzoryczna. Sowieci nie ukrywali bowiem, że ziemie te, już zdobyte przez nich we wrześniu 1939 r., nie będą Polsce oddane. Strona polska liczyła jednak nie tylko na korzystne rozstrzygnięcie wojny, ale też na umowy międzynarodowe, które pozwolą przywrócić suwerenność II RP. Po zerwaniu stosunków dyplomatycznych strona sowiecka przestała się już czymkolwiek krępować, idąc na otwartą wojnę z "biało-Polakami".
W lasach i puszczach przebywały ponadto liczne zgrupowania ukrywającej się ludności żydowskiej. Tworzyły one tzw. obozy siemiejnyje (rodzinne), szybko objęte sowieckim nadzorem. Z mężczyzn formowano grupy bojowe, kobiety i dzieci pozostawały w leśnych obozach, które cieszyły się dość dużą autonomią religijną i narodowościową. Dowódca żydowskich oddziałów w Puszczy Rudnickiej Abba Kovner uważany jest za jednego z największych bohaterów żydowskiego ruchu oporu. Jego żona, Vitka Kempner, wprost stwierdziła, że Żydzi, którzy walczyli w Puszczy Rudnickiej, uważali się za partyzantów żydowskich, nie sowieckich (...).
Rajdy zaopatrzeniowe wykonywane były przez oddziały sowieckie i żydowskie z Puszczy Rudnickiej na ogół bardzo brutalnie, dochodziło do gwałtów, wymuszeń i zabójstw "opornych" chłopów. Budziło to sprzeciw miejscowej ludności, ale opór nie miał żadnego sensu. Sowieckie "otriady" liczyły kilkaset osób, Żydów (wraz z kobietami) było około tysiąca. Miejscowe grupy polskiej samoobrony, niewspomagane przez nieliczne oddziały AK, traktowane były przez napastników jako kolaboranci władzy niemieckiej. Coraz częściej dochodziło więc do krwawych konfliktów i pacyfikacji polskich wsi.
Półnadzy chłopi wyskakiwali przez okna...
Jedna z takich akcji sowieckich, przeprowadzona 29 stycznia 1944 roku jako karna represja na ludności cywilnej we wsi Koniuchy, ze względu na wyjątkową brutalność i skalę ofiar doczekała się licznych opisów w literaturze naukowej i publicystyce. Mamy do czynienia z dwojakim podejściem: z wersją sowiecką, która każdy opór miejscowej ludności traktuje jako przejaw kolaboracji z Niemcami, a represje wobec niej jako przejaw wojennej sprawiedliwości, oraz z wersją polską, która wykazuje złożoność stosunków na Kresach i pacyfikacje ludności polskiej ukazuje jako zbrodnie wojenne, popełniane na cywilach.
Historiografia żydowska praktycznie w całości skłania się ku wersji sowieckiej, a z uwagi na fakt, że pacyfikację w Koniuchach przeprowadzili głównie Żydzi z oddziałów żydowskich i mieszanych, ukazuje ją nawet jako przykład chwalebnych – bodajże największych – czynów bojowych, wieś zaś opisywana jest jako... niemiecka fortyfikacja.
Zachowały się na ten temat na tyle liczne i obfite źródła (w tym opisy sporządzone przez napastników), że możemy dość wiernie odtworzyć przebieg wydarzeń i listę ofiar.
Przykładowo Isaac Kowalski twierdził, że "komandir naszej bazy dał rozkaz, aby wszyscy zdolni do noszenia broni mężczyźni przygotowali się do wyruszenia na akcję w ciągu godziny. [...] Gdy zbliżyliśmy się do naszego celu, zauważyłem, że partyzanci nadciągają ze wszystkich stron z rozmaitych oddziałów. [...] Nasz oddział otrzymał rozkaz, aby zniszczyć wszystko, co się rusza, i zamienić wieś w popioły. Dokładnie o ustalonej godzinie i minucie wszyscy partyzanci z czterech stron wsi otworzyli ogień z karabinów ręcznych i maszynowych, strzelając kulami zapalającymi w zabudowania wioski. Tym sposobem dachy gospodarstw zaczęły się palić. Wieśniacy i mały garnizonowy oddział niemiecki odpowiedział ciężkim ogniem, ale po dwóch godzinach wioska wraz z pozycjami ufortyfikowanymi została zniszczona" (Isaac Kowalski, "A Secret Press in Nazi Europe. The Story of a Jewish United Partisan Organization", Nowy Jork 1969, s. 333–334).
Inny partyzant żydowski, Chaim Lazar, rozbudował swą opowieść następująco: "Sztab Brygady zdecydował zrównać Koniuchy z ziemią, aby dać przykład innym. Pewnego wieczoru 120 najlepszych partyzantów ze wszystkich obozów, uzbrojonych w najlepszą broń, wyruszyło w stronę tej wsi. Między nimi było około 50 Żydów, którymi dowodził Jaakow (Jakub) Prenner. O północy dotarli w okolicę wioski i zajęli pozycje wyjściowe. Mieli rozkaz, aby nie darować nikomu życia. Nawet bydło i nierogacizna miały być wybite [...]. Przygotowanymi zawczasu pochodniami partyzanci palili domy, stajnie, magazyny, gęsto ostrzeliwując siedliska ludzkie. [...] Półnadzy chłopi wyskakiwali przez okna i usiłowali uciekać. Ale zewsząd czekały ich śmiertelne pociski. Wielu z nich wskoczyło do rzeki, aby przepłynąć na drugą stronę, ale tam też spotkał ich taki sam los. Zadanie wykonano w krótkim czasie. Sześćdziesiąt gospodarstw chłopskich, w których mieszkało około 300 osób, zniszczono. Nie uratował się nikt" (Chaim Lazar, "Destruction and Resistance", Nowy Jork 1985, s. 174–175).
W wielu innych relacjach i wspomnieniach żydowskich także rozpowszechniane były fałszywe informacje o niemieckim garnizonie (w niewielkiej wsi!) i doskonałych fortyfikacjach. Żadne źródła historyczne nie potwierdzają jednak tej fantastycznej wersji. (...)
Nie przepuścili nikomu...
W 2001 roku Kongres Polonii Kanadyjskiej (KPK) przekazał dostępne materiały historyczne do IPN, którego pion śledczy wszczął w tej sprawie śledztwo. Po nagłośnieniu sprawy w prasie polskiej (oraz polonijnej, także w Wilnie) zaczęły ukazywać się liczne relacje naocznych świadków zbrodni, zawierające istotne szczegóły: "O świcie 29 stycznia [mieszkańcy] usłyszeli strzały ze wszystkich stron i zobaczyli ogień palących się zabudowań. Wyskoczyli z domu, zobaczyli partyzantów sowieckich mordujących ich sąsiadów, podpalających domy wraz z pozostającymi tam rannymi i dziećmi. Udało im się uciec lub schować i pozostać przy życiu, jak mówią, dzięki Opatrzności Bożej. Zginęło na miejscu 45 osób, 12 zostało rannych, z których część zmarła w szpitalu w Bieniakoniach. Wśród zamordowanych byli dorośli i dzieci z rodzin: Parwickich, Tubinów, Marcinkiewiczów, Woronisów, Bobinów, Wojsznisów, Bandalewiczów, Łaszakiewiczów, Pilżysów, Wojtkiewiczów, Molisów, Jankowskich. Spłonęła prawie cała wieś z dobytkiem wielu pokoleń. Zostały z 85 tylko 4 domy rodzin: Aleksandrowiczów, Bandalewiczów, Radzikowskich, Łaszkiewiczów" [Czesław Malewski, "Masakra w Koniuchach", "Nasza Gazeta" (Wilno), 8–14 marca 2001 roku]. Następnie ustalono imienną – lecz niepełną – listę 38 ofiar, w tym kobiet i małych dzieci.
Wszystkie dostępne źródła (...) potwierdzają, że w Koniuchach doszło do masakry bezbronnej polskiej ludności cywilnej. W jej trakcie napastnicy wykazali się niezwykłym okrucieństwem i bestialstwem, co utrwaliło się w pamięci dzieci.
Na przykład Edward Tubin, wówczas 13-letni mieszkaniec wsi, tak to zapamiętał: "Nie było różnicy, kogo złapali, to wszystkich bili. Nawet kobietę jedną, uciekała tam w las ku cmentarzu, to nie strzelali, ale kamieniem zabili, kamieniem w głowę. Jak mamę zabili, to może z 8 kul po piersiach puścili [...]. Wojtkiewicza żona była w ciąży i chłopak był, nie miał nawet dwa latka. Zabili ją, a chłopak został żywy. Przynieśli słomę, na nią rzucili, zapalili. Temu chłopaczkowi nogi poopalało – paluszki jemu odpadły. Przeżył pod tą matką. Jak zapalili, to tylko nogi mu się spaliły. Było strasznie, było strasznie, nie przepuścili nikomu" ["Nie przepuścili nikomu. Z naocznym świadkiem pacyfikacji wsi Koniuchy rozmawia Andrzej Kumor", "Gazeta" (Toronto), 4–6 maja 2001 roku]. Nie ma tu mowy o koloryzowaniu zbrodni, albowiem potwierdzili to także byli partyzanci, m.in. Abraham Zeleznikow (członek tzw. Brygady Litewskiej): "Wszystkich mieliśmy wybić. Zabroniono nam zabierać czegokolwiek z wioski. Partyzanci okrążyli wioskę, wszystko podpalono, każde zwierzę, każdego człowieka zabito. A jeden z moich kolegów, znajomych, partyzant, wziął kobietę, położył jej głowę na kamień, i zabił ją kamieniem". Tak samo napisał Paul Bagriansky: "Gdy dotarłem do swego oddziału, zobaczyłem, jak jeden z naszych ludzi trzymał głowę kobiety w średnim wieku na dużym kamieniu i uderzał ją innym kamieniem".
Śmiech w dzikim szaleństwie
Dzięki staraniom i badaniom KPK ustalono listę około 40 uczestników masakry w Koniuchach, byłych partyzantów żydowskich ze zgrupowań w Puszczy Rudnickiej, wymienianych imiennie w publikacjach i dokumentach, którą przekazano IPN.
Sprawą masakry zajęło się również litewskie Centrum Ludobójstwa i Oporu w Wilnie, które w czasopiśmie "Genocidas ir rezistencija" [nr 1 (11) 2002] opublikowało bardzo obszerny i bogato udokumentowany raport historyka Rimantasa Zizasa, poziomem i objętością przewyższający wszystko, co w tej sprawie ustalił polski IPN.
Mimo skali popełnionej zbrodni i niezwykłego okrucieństwa ta sprawa nie stała się jednak przedmiotem takich roztrząsań jak inne zbrodnie, nawet nieudokumentowane do końca. Jej sprawcy nie byli ścigani, co więcej, cały czas są pod ochroną tych uczonych i publicystów, którzy wiernie trzymają się oficjalnej wersji sowieckiej, jakoby masakra była uzasadnionym aktem odwetu na kolaborantach.
A przecież naoczny świadek i uczestnik masakry Paul Bagriansky zapamiętał: "Gdy dotarłem do oddziału, aby przekazać nowe rozkazy, zobaczyłem straszny, przerażający obraz. [...] Na małej polance w lesie leżały półkolem ciała sześciu kobiet w różnym wieku i dwóch mężczyzn. Ciała były rozebrane i położone na plecach. Padało na nie światło księżyca. Jeden po drugim partyzanci strzelali trupom między nogi. Gdy kule dosięgały nerwów, trupy reagowały jak żywe. Drgały i wykrzywiały się przez kilka sekund. Trupy kobiet reagowały w bardziej gwałtowny sposób niż mężczyzn. Wszyscy partyzanci z tego oddziału brali udział w tej okrutnej zabawie, śmiejąc się w dzikim szaleństwie. Najpierw przestraszyłem się tym przedstawieniem, ale potem zaczęło mnie ono w chory sposób interesować. [...] Im się nie spieszyło i dopiero jak trupy przestały reagować na kule, przemieścili się na nową pozycję".
Dzięki relacji Bagriansky'ego wiemy, że jednak różne były reakcje uczestników pacyfikacji po popełnionym mordzie. Obok niczym nieskrywanej radości pojawiały się nieliczne wyrzuty sumienia i poczucie winy: "Wioska Koniuchy stała się tylko wspomnieniem pełnym popiołów i trupów. Dostała nauczkę. Dowódca zebrał wszystkie oddziały, podziękował im za ich dobrze spełnione zadanie oraz rozkazał przygotować się do powrotu do bazy. Ludzie byli zmęczeni, ale z ich twarzy wyzierała satysfakcja i szczęście z wykonanego zadania. (...) Trzy tygodnie później otrzymaliśmy wiadomość od Sztabu Partyzanckiego w Moskwie z reprymendą dla ludzi, którzy zainicjowali i kierowali zniszczeniem wsi Koniuchy" [Paul Bagriansky, "Koniuchi", "Pirsumim. Publications of the Museum of the Combatants and Partisans, Tel Awiw", nr 65–66 (grudzień 1988 roku), s. 120–124].
Virtuti dla mordercy
Dziś już nie bardzo jest kogo ścigać, zresztą przez ponad dekadę nie zdołano nawet przesłuchać żadnego ze sprawców. Genrikas Zimanas (Henoch Ziman), wówczas I sekretarz Południowego Obwodowego Komitetu KP Litwy, a jednocześnie dowódca tzw. Południowej Brygady Partyzanckiej (zmarły w 1985 roku), otrzymał od władz PRL Krzyż Wojenny Orderu Virtuti Militari. Także za tę zbrodnię... Wielu uczestników masakry, byłych partyzantów, zajmowało się nią po wojnie jako historycy i zasłużeni kombatanci, pokazując ją jako ważną akcję bojową, którą można i należy się publicznie chwalić. Dziś na miejscu zbrodni stoi tylko krzyż, reszta zaciera się w ludzkiej pamięci. Koniuchy nie stały się przedmiotem publicznego, poważnego dyskursu, bogactwo jednoznacznych źródeł historycznych nie ma w tym przypadku, jak widać, żadnego znaczenia.
Hanna Sokolska
Uważam Rze Historia
Autorka jest przewodniczącą
Komitetu Obrony i Propagowania
Dobrego Imienia Polaka i Polski przy Kongresie Polonii Kanadyjskiej