A+ A A-
Inne działy

Inne działy

Kategorie potomne

Okładki

Okładki (362)

Na pierwszych stronach naszego tygodnika.  W poprzednich wydaniach Gońca.

Zobacz artykuły...
Poczta Gońca

Poczta Gońca (382)

Zamieszczamy listy mądre/głupie, poważne/niepoważne, chwalące/karcące i potępiające nas w czambuł. Nie publikujemy listów obscenicznych, pornograficznych i takich, które zaprowadzą nas wprost do sądu.

Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść publikowanych listów.

Zobacz artykuły...

        Jednym z poważniejszych problemów we współczesnym świecie jest sposób traktowania mniejszości przez większość. Bo możemy wprowadzić i respektować w sposób doskonały zasady demokratyczne i możemy stać się ciemiężycielami tych, którzy na przykład przegrali wybory, opowiedzieli się za opozycją, zdążają do objęcia władzy przy najbliższych wyborach.

         Podobnie można wypaczyć, i zasady demokracji i zasady tolerancji religijnej, jeśli wygrana partia, popierana przez jakąś jedną grupę czy opcję religijną, zacznie ciemiężyć, pozbawiać stanowisk pracy, wprowadzać jakieś zakazy, ośmieszać itp. grupę mniejszościową, która nie jest w stanie obalić większości. Ale mogą być jeszcze bardziej skomplikowane opcje: mniejszość etniczna i mniejszość religijna w ramach mniejszości religijnej w danym państwie. Każdy z tych elementów może stanowić przedmiot dyskryminacji, a więc osoba wywodząca się z takiej potrójnej mniejszości może z każdej z tych przyczyn domagać się uznania za osobę dyskryminowaną i starać się o status uciekiniera.

Ostatnio zmieniany środa, 07 wrzesień 2016 19:39
piątek, 02 wrzesień 2016 14:47

Bez kamery ani rusz

Napisane przez

        Jak już wielokrotnie pisałem, od 1 września weszły w życie w Ontario nowe przepisy drogowe. Dotyczą pięciu rzeczy:
        – nieuważnego prowadzenia spowodowanego obsługiwaniem podczas jazdy różnych gadżetów (distracted driving); mandat wzrasta  z 200 dol. do 1000 dol., rośnie też liczba punktów, jakie utracimy z prawa jazdy. Posiadacze praw jazdy G1 i G2 mogą mieć od ręki zatrzymany dokument;        

        – rowerzystów; kierowcy muszą mijać rower co najmniej w odległości metra, wzrasta również mandat za otwarcie drzwi wprost przed nadjeżdżającym rowerzystą – z 300 dol. do 1000 dol. i 3 pkt z prawa jazdy;

        – mijania pojazdów uprzywilejowanych. Prawo, które do tej pory dotyczyło jedynie wozów policji, od 1 września obejmuje wszystkich „kogutowców” włącznie z pojazdami pomocy drogowej z włączonymi żółtymi migającymi światłami. Musimy im zostawić wolny cały jeden pas ruchu, albo – jeśli to niemożliwe, zwolnić do bezpiecznej prędkości. Za niesubordynację zapłacimy w tym wypadku 490 dol. i utracimy 3 pkt z prawa jazdy;

        – oznakowanych światłami przejść dla pieszych, a także przejść „przyszkolnych” – będziemy musieli czekać, aż pieszy zejdzie z jezdni – do tej pory mogliśmy jechać już wówczas, gdy przekroczył oś jezdni;

        – narkotyków; osoby podkręcające się za kółkiem przy pomocy farmakologicznej będą tak samo traktowane jak pijani kierowcy – z zatrzymaniem samochodu na tydzień włącznie.

        To tylko tak dla przypomnienia. Najważniejsze jest w tym to, że nowe przepisy coraz częściej są nieprecyzyjne i uznaniowe. No bo kto to pomierzy, czy między nami a rowerzystą było metr dwadzieścia, czy 90 cm? Kto sprawdzi, czy ruszyliśmy na przejściu, gdy przechodzień dotykał tylko chodnika, czy też gdy był na nim całą stopą. Dlatego jednym z najważniejszych urządzeń motoryzacyjnych, o jakich powinniśmy dzisiaj pomyśleć, jest dashboard camera – czyli niewielka kamerka przyczepiana do przedniej szyby, która pozwala w systemie zamkniętym filmować drogę. Jest to bardzo dobre ubezpieczenie, bo w większości sytuacji jesteśmy w samochodzie sami, a o świadków trudno. Wystarczy, że druga strona, zdarzenia drogowego, mimo że winna, ma kłamcę świadka (o co nietrudno), a już jesteśmy ugotowani.

        Chyba że mamy materiał dowodowy w postaci wysokiej jakości nagrania wideo...

        Oczywiście, że każdy film wideo można kłamliwie wyedytować, ale zawsze jest to bardzo poważna pomoc w sądzie.

        Kilka przykładów.

        Nie tak dawno zorganizowani gangsterzy wyłudzali wielkie pieniądze od ubezpieczeń za uszkodzenie kręgów szyjnych, aranżując wypadki na autostradach. Polegało to na tym, że niczego nie podejrzewając, zatrzymywaliśmy się w korku za samochodem, w którym siedziało dwóch niespokrewnionych facetów. A ten nagle pełnym gazem ruszał do tyłu i walił nas w maskę. Kierowca i pasażer twierdzili zgodnie, że to my w nich wjechaliśmy, gdyż nie zdążyliśmy wyhamować. Dalsza część oszustwa wyglądała tak, że zaprzyjaźnieni z przestępcami medycy wystawiali fałszywe zaświadczenia o urazie, a nasze ubezpieczenie płaciło na leczenie u różnych podstawionych kręgarzy i zabiegowców.

        Sprawa została nagłośniona, gdy jedna z ofiar umieściła na YouTube film z kamerki – policja wreszcie się zainteresowała.

        W innym przypadku, ewidentnie niewinny facet oskarżony został o wjechanie na czerwonym świetle i spowodowanie wypadku. Gdyby nie miał filmiku z kamery, na którym widać, jak skręcająca w lewo kobieta wjeżdża w niego z dużą prędkością, pewnie by nieźle popłynął.

        Na marginesie można dodać, że jeśli na żywo uchwycimy na kamerkę jakiś niezwykły moment drogowy, to możemy na tym sporo zarobić, udostępniając go na YouTube.

        Ale tak naprawdę najważniejsze jest nasze bezpieczeństwo (finansowe), żeby nikt nas w biały dzień nie wyzyskiwał, oszukiwał i doił jak mleczną krowę.

        Dlatego Drogi Czytelniku – kamerka w dzisiejszych czasach oszustw i kłamstw to rzecz bezcenna.

        A jaką kupić?

        Dobrą – nie oszczędzajmy na tym, bo chodzi tu o sprawę poważną, a więc przede wszystkim wysokiej rozdzielczości i posiadającą dobre możliwości nagrywania w nocy. Dobra rozdzielczość pozwoli choćby odczytać tablice rejestracyjne – druga rzecz, duża liczba FPS, czyli klatek na sekundę, to ważne przy rejestracji ruchu – im lepsza jakość obrazu, tym lepiej.

        Druga sprawa to pole widzenia, w większości sytuacji nie mamy, dzięki Bogu, do czynienia z czołowym zderzeniem, tylko ktoś nam coś robi z boku, dlatego dobrze jest mieć 170-stopniowe pole widzenia – albo nawet dwie kamerki, jedną do przodu, drugą do tyłu – można takie kupić zmontowane w jednym urządzeniu.

        Powinny też włączać się bez naszego udziału, tak byśmy o całej rzeczy po prostu zapomnieli. Pamiętać natomiast powinniśmy o częstym myciu szyby, zwłaszcza zimą, zwłaszcza od środka.        

        Nie będę polecał konkretnych modeli – pozostawię Państwu przyjemność zrobienia kwerendy googlowej na hasło „the best dashboard cameras 2016”.

        No i bądźmy mądrzy przed szkodą. Jeśli ktoś nam wmówi winę za niepopełnione wykroczenie drogowe lub wypadek, będziemy to latami spłacać w postaci wyższych składek ubezpieczeniowych, o nerwach nie wspominając.

– o czym Państwa zapewnia Wasz Sobiesław.

piątek, 02 wrzesień 2016 14:43

Pamiątki Soplicy (22)

Napisane przez

pamiatki-soplicyAle doszedłszy do Bolimowa, pan Kwilecki odebrał wiadomość, że całe Kujawy i Płockie powstaną, aby tylko jeden zbrojny konfederat im się ukazał. I to go zdecydowało zaniechać Warszawę, której się prawie dotykał, aby dostać się na prawy brzeg Wisły. „Nuż nam się nie uda opanować Warszawy – mówił Sawie – bo ten tchórz Poniatowski, co mógł, to zebrał na swoję obronę? Jeżeli porażeni zostaniem, cała konfederacja wielkopolska przepadnie, której i trzecia część jeszcze nie powstała. Lepiej nam się wzmocnić w Płockiem, otworzyć związki z Litwą, a dopiero na pewno pójść do Warszawy”. Na próżno Sawa ofiarował mu z swoją awangardą samemu napaść na stolicę, tak był pewny swojego, na próżno cały szwadron pułku Mirowskich, prowadzony przez swojego porucznika Franciszka Dzierżanowskiego, przeszedł na naszą stronę pod samym Bolimowem, który doniesieniem świeżym potwierdzał wszystkie wnioskowania Sawy – nic nie mogło przekonać pana Kwileckiego, który sam był dobrym żołnierzem, w wojsku francuskim w młodości swojej służył, ale na nieszczęście więcej wierzył w naukowe zagraniczne prawidła wojskowości niżeli w instynkta polskie, tym więcej że popierał go w zdaniu inżynier francuski przy nim będący, a któremu mocno wierzył. Ten, uzyskawszy dość wziętości, iż przyczynił się do zwycięstwa pod Rozrażowem, nie mógł pojąć, jak można we trzy tysięcy ludzi dobywać miasto wielkie, obronione przez ośm tysięcy żołnierzy. Z boleścią więc serca Sawa musiał prowadzić awangardę ku Wyszogrodowi, gdzie się przez Wisłę przeprawili szczęśliwie.

piątek, 02 wrzesień 2016 14:41

Czy depozyt jest konieczny?

Napisane przez

maciekczaplinski        Jednym z elementów każdej oferty w real estate jest depozyt. Jest to suma, jaką kupujący oferuje zdeponować na koncie firmy brokerskiej reprezentującej sprzedających w chwili zaakceptowania oferty. Taki depozyt, czyli zaliczka, jest koniecznym elementem kontraktu i bez zaliczki danej w określonym przepisami czasie umowa staje się nieważna. Jest zrozumiałe, że kiedy sprzedajemy naszą nieruchomość, a często w tym samym czasie kupujemy następną, chcemy, by kupujący od nas czuli się w jakimś stopniu związani umową i nie zmienili zdania w ostatniej chwili. Dlatego zaliczka (depozyt) jest takim zabezpieczeniem i dlatego z punktu widzenia sprzedających dobrze, by była jak ona jak największa.  Na przykład w GTA na dom wartości 500.000 dol. dobrze widziana minimalna wysokość jest na poziomie 20.000 dol. Oczywiście 50.000 dol. brzmi lepiej, ale często jest to nierealna suma, bo wielu kupujących nie dysponuje takim depozytem. Najczęściej jeśli zamieniamy domy, prawdziwe „equity” jest w domu, który zamieniamy, a nie na koncie bankowym. Oczywiście kupujący pierwszy dom z tak zwanym 5-proc. „down payment” też nie mają dużego pola manewru.

        Wysokość depozytu zależy też od lokalizacji. Na przykład daleko poza Toronto – depozyty są zwykle znacznie niższe. Ludzie znają się zwykle od lat i nie czują się zagrożeni. Ostatnio na przykład kupując dom dla klientów w Crystal Beach – wymagany depozyt wynosił 500 dol. Gdybym taki depozyt zaproponował w Toronto – byłaby kupa śmiechu i na pewno oferta przepadłaby już na wstępie.

        Wysokość depozytu zależeć też będzie od sytuacji, w jakiej kupujemy nieruchomość. Jeśli jest to normalna transakcja – to wówczas obowiązują standardy. Jeśli jednak mamy do czynienia z tak zwaną „multiple offer situation” – czyli kilka czy kilkanaście ofert na jeden dom, to wówczas depozyt jest jedną z form strategii kupna. Im wyższy,, tym lepszy. Dodatkowo najczęściej agenci mają w takiej sytuacji „bank draft” ze sobą, by pokazać gotowość do zawarcia oferty „tu i teraz”. Osobiście raz przeżyłem sytuację, kiedy mój klient tak bardzo chciał domu, który kupował, że jego depozyt był w wysokości ceny, którą oferował za dom. Czyli to naprawdę była „cash offer”. Taka sytuacja zdarza się jednak niezwykle rzadko

        Depozyt zwykle idzie do firmy, która sprzedaje nieruchomość, i jest umieszczany w „trust account”. Czasami jednak depozyt może iść bezpośrednio do prawnika sprzedających, który zamyka transakcję, lub innej wskazanej w umowie instytucji. Depozyt stanowi oczywiście część całej sumy, którą kupujący musi zapłacić za nieruchomość. Z depozytu też firma sprzedająca płaci „commission” dla agentów. Czyli jeśli wysokość depozytu przekracza wysokość wynagrodzenia dla agentów – nadwyżka jest zwracana sprzedającym. Jeśli jednak depozyt jest mniejszy niż całkowite wynagrodzenie dla agentów, to wówczas prawnik zamykający transakcję dosyła balans wynagrodzenia do firmy, która prowadzi sprzedaż.

        W normalnej sytuacji większość ofert ma warunki. Typowe to czas na załatwienie finansowania oraz zrobienie „home inspection”. Czas trwania takich warunków wynosi zwykle 5 dni biznesowych. Jeśli kupujący naszą nieruchomość postanowi się wycofać w tym czasie, to depozyt jest zwykle w całości zwracany kupującym bez żadnych potrąceń. By odzyskać pieniądze, kupujący muszą poprzez swojego agenta wysłać do sprzedających dokument nazywany „Mutual Release” i wówczas sprawa nabiera rozbiegu i depozyt jest zwracany.

        Jeśli jednak „wycofanie się z umowy” nastąpi w okresie, kiedy warunki zostały już usunięte, to sytuacja znacznie się komplikuje.

        Jak wspomniałem na wstępie – depozyt jest trzymany w firmie, która sprzedawała nieruchomość (najczęściej) na tak zwanym Trust Account.

        Jeśli kupujący wiedzą, że nie będą w stanie zamknąć transakcji, mogą poprzez własnego agenta (czasami prawnika) poinformować drugą stronę i zaproponować ugodę. Często w takiej sytuacji depozyt w części lub całości przechodzi na rzecz sprzedających i podpisuje się dokument nazywany „Mutual Release” – który zwalnia wszystkie strony od wzajemnych roszczeń i określa, jak depozyt jest dzielony. To jest bardzo „kulturalny” sposób załatwienia sprawy.

        Ważne jest też, jak szybko kupujący poinformują ludzi, od których zakupili nieruchomość, że nie są w stanie albo nie chcą przejąć nieruchomości. Jeśli nastąpi to zaraz na początku po zakupie i nadal jest czas, by nieruchomość wróciła na rynek i była sprzedana, to wówczas jest duża szansa, że spora część depozytu będzie odzyskana. Często jednak brak rozsądku prowadzi do przewlekłych negocjacji kończących się w sądach.

        Często kiedy straty poniesione przez sprzedających z powodu niedotrzymania umowy przez kupujących są bardzo znaczne i wysokość depozytu nie pokryje tych strat – sprawa jest kierowana do sądu i sąd zadecyduje o podziale depozytu lub ewentualnie zasądzeniu dodatkowych kosztów. Z tym że sprawy w sądach trwają latami i wcale nie zawsze ten, co ma rację, wygrywa sprawę. Taki jest niestety system prawny.

        Piszę o tym dlatego, by uświadomić potencjalnym kupującym, jak ważne prawne konsekwencje ma zawarcie umowy kupna i sprzedaży nieruchomości i jak znaczne konsekwencje finansowe mogą zaistnieć.  

        Jest jeszcze jeden waży element, kiedy pochopnie zrywamy transakcję. Nie tylko możemy utracić depozyt, ale agent, który was reprezentował przy zakupie, może wyegzekwować 2,5 proc. utraconego wynagrodzenia, jeśli udowodni, że decyzja o wycofaniu nie miała tak naprawdę podstaw.

piątek, 02 wrzesień 2016 14:38

„Ciekawe” życie w PRL-u... i co dalej?

Napisane przez

ciekawe zycie w prl-u i co dalejSzanowni Państwo,

        w okresie ostatnich trzech lat wysyłałem różne teksty dotyczące spraw patriotyczno-narodowych. Były to głównie fragmenty mojej książki o tytule j.w. Dostawałem maile wyrażające zainteresowanie i popierające moje tezy. Dzisiaj mogę już poinformować Państwa, właśnie, jeszcze ciepła, ukazała się moja książka „‘Ciekawe’ życie w PRL-u... i co dalej?”.

        Jest to książka o nas wszystkich, którzy żyliśmy w tamtych czasach. Ukazuje zabawne, ale i mroczne obrazki naszego sąsiedztwa, z którym przyszło nam żyć. Jako mieszkaniec warszawskiej Pragi, miałem za sąsiadów przy ulicy Strzeleckiej 8 katownię UB-owską, gdzie już na początku września 1944 roku przebywał generał Sierow i obojętnie przyglądał się ginącej powstańczej Warszawie, a ulicę dalej (Namysłowska) – więzienie karno-śledcze I Zarządu Politycznego WP.

piątek, 02 wrzesień 2016 14:30

Starość nie musi nas zaskoczyć

Napisane przez

ksiazka3616        Każdy z nas unika określenia drugiej osoby epitetem „stary człowiek”, no może poza Hemingwayem, który tak zatytułował swoją książkę. Uciekamy się do eufemizmów: mówimy o jesieni lub schyłku życia, byle nie wspominać o starości. Dokonujemy licznych operacji plastycznych, aby pozbawić naszą twarz lub figurę znamion starzenia.

        Niestety, metryki nie oszukasz. Zatem zamiast uciekać od problemu, należy stanąć z nim twarzą w twarz. Tak też uczynił ksiądz dr hab. Norbert G. Pikuła, profesor UP, w swojej książce pt. „Poczucie sensu życia osób starszych”.

piątek, 02 wrzesień 2016 14:29

Nadchodzą lepsze czasy

Napisane przez

Izabela Embalo        Po rządach Partii Konserwatywnej Kanada ubolewa na brak siły roboczej. Minister do spraw imigracji zapowiedział, że rząd pragnie zwiększyć nabór zagranicznych pracowników i imigrantów w Kanadzie. Plan reformy przepisów imigracyjnych w Kanadzie może być przedstawiony już jesienią.

        Zwiększeniu liczby zagranicznej kadry roboczej może sprzeciwić się duża część kanadyjskiego społeczeństwa, obawiając się, że zabraknie pracy dla Kanadyjczyków, ale realia pokazują, że zaostrzenie przepisów imigracyjnych nie przyniosło oczekiwanych efektów. Myślę także, że wielu Kanadyjczyków nie rozumie, że rodzaj pracy, jaką wykonują imigranci, nie jest tak popularny wśród rodowitych Kanadyjczyków, którzy nie zawsze chcą się podjąć tej trudnej, fizycznej pracy. Osobiście znam pracodawców, którzy narzekają na brak odpowiednich pracowników i bardzo chcieliby zatrudnić na przykład fachowców z Polski lub innych krajów, jednak obecne uciążliwe procedury i formalności zniechęcają do tego przedsięwzięcia.

        Starzejąca się populacja Kanady wymaga, by trwał nabór młodych, produktywnych imigrantów. Kanada nie jest samowystarczalna pod względem utrzymania odpowiedniej wielkości zaludnienia, a zatem imigranci są i będą potrzebni.

        Niebawem możemy się spodziewać zmian w prawie imigracyjnym. Dyskutuje się obecnie ułatwienie przepisów dla zagranicznych studentów ( WARTO ZAINWESTOWAć W NAUKę W KANADZIE), którzy, wykształceni w Kanadzie, stanowią bardzo atrakcyjne źródło imigracji. Minister chce także ułatwić przepisy związane z zatrudnieniem obcokrajowców. Obecnie w większości przypadków wymagana jest specjalna opinia rynku pracy, a uzyskanie takiej opinii jest trudną procedurą prawną. Wielu pracodawców otrzymuje odmowę, gdyż rząd zmusza kanadyjskie firmy do zatrudniania stałych rezydentów i obywateli Kanady w pierwszej kolejności.

        Zapowiadane w fazie początkowej zmiany mogą być bardzo korzystne dla polskich imigrantów, którzy głównie przyjeżdżają do Kanady jako zagraniczni pracownicy.

        Rząd kanadyjski chcą także zaludniać mniej popularne części i prowincje Kanady. Toronto i Vancouver są tak zatłoczone, że powoduje to wysokie, zbyt wygórowane  ceny domów. Kanadyjczycy narzekają, że przez imigrantów nie mogą sobie pozwolić na zakup swojego własnego domu. W górę idą także ceny wynajmu. Osobiście myślę, że wygórowane ceny domów nie są zawsze skutkiem dużej imigracji, ceny są podwyższane ze względu na duży popyt wśród zagranicznych inwestorów.

        O zmianach przepisów będę Państwa informować w następnych artykułach. Cieszy mnie niezmiernie, że rząd liberalny pragnie zreformować system prawa imigracyjnego, dając szanse większej liczbie imigrantów.

Izabela Embalo
licencjonowany doradca
www.emigracjakanada.net
tel. 416 -5152022  Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
        OSOBY ZAINTERESOWANE IMIGRACJą PROSIMY O KONTAKT.
        Z DUŻYM SUKCESEM POMOGLIśMY SETKOM POLSKICH IMIGRANTóW OSIEDLIć SIę NA STAŁE W KANADZIE.
        18 LAT DOśWIADCZENIA.

piątek, 02 wrzesień 2016 14:26

W obronie Zygmunta Miernika

Napisane przez

…Nie można sobie uzurpować prawa do stanowienia prawa, jeżeli się nie ma mandatu społecznego… Wywiad z Adamem Słomką, uczestnikiem protestu w postaci miasteczka namiotowego pod Sądem Najwyższym przeciwko aresztowaniu Zygmunta Miernika.

        MK: Zacznijmy od powodu. Dlaczego Pan się zdecydował na protest, i to protest w takiej formie, pod budynkiem Sądu Najwyższego? Gdzie należy szukać źródła? Skąd się wzięła cała idea?

        AS: Idea wynika z obowiązku upominania się o więźnia politycznego. To jest właściwie pochodna mojej własnej sytuacji, ponieważ ja, mając lat 16, stałem się więźniem politycznym, a za mną oraz za innymi ludźmi upominało się tysiące osób. W tym także duża grupa, około 120 parlamentarzystów brytyjskich, premier Wielkiej Brytanii Margaret Thatcher i wiele innych osób świeckich i duchownych.  

        Nawet niedawno dowiedziałem się od mojej sąsiadki z bloku, że w szkole, w której się uczyłem, większość uczniów podpisywała petycję jako wstawiennictwo w mojej obronie i to byli w większości nieznani mi ludzie. Ponieważ w mojej sytuacji, dawno temu w stanie wojennym upominali się inni, zatem jeśli siedzi więzień polityczny, a co więcej, mój przyjaciel, który też w stanie wojennym był internowany, to jest to zwyczajny obowiązek. Ja się nad tym tak naprawdę w ogóle nie zastanawiałem, bo jest rzeczą oczywistą, że nie powinno być więźniów politycznych.

        MK: Dobrze, powód znamy, ale dlaczego akurat w tym miejscu? Pod budynkiem Sądu Najwyższego?

        AS: Zrobiliśmy pikiety pod wieloma  gmachami sądów w Polsce, lecz właściwie obyło się to bez żadnego echa. To jest takie zderzenie się ze ścianą, to znaczy protesty są już tak częste, i to wszelakich środowisk, np. ojców, których pozbawiono praw, bo aktualnie są łatwym przedsięwzięciem, a wskutek tego się po prostu zdewaluowały. W związku z tym nasza akcja, a byłem ostatnio w Poznaniu, Katowicach, Łodzi, Koszalinie i  Krakowie i innych miastach, niestety nie przyniosła żadnych rezultatów w mediach, dlatego doszliśmy do wniosku, że trzeba zrobić coś jakościowo nowego, coś innego, czego jeszcze nikt nie zrobił. A ponadto, coś co będzie trudno ocenzurować i co ma szansę przebić się do wyobraźni ludzi i rządzących. Zatem wybraliśmy taką formę, a ponieważ jest miasteczko KOD-u, a co więcej, są jeszcze wakacje, to stwierdziliśmy, że zrobimy namioty, bo to najskuteczniejsze. Nie będziemy czekać na zimę, choć oczywiście w sierpniu jest mało decydentów, więc jest to miesiąc trudny. Jednak ze względu na charakter protestu wybraliśmy ostatni dzień wakacyjny, czyli 25.08., czwartek, bo wiadomo, że 31.08. zaczną się obchody i wszystko, a w tym aktywność polityczna, zacznie z powrotem wracać do życia. Ponadto, chcieliśmy także sprawdzić, czy jest cenzura w telewizji, i to nam się udało, ponieważ ze wszystkich telewizji, jedynie Telewizja Republika poinformowała o naszym miasteczku. Lecz uważam, że uda się to również w pozostałych telewizjach, gdyż jest to tak ciekawa forma protestu, że choćby ktoś nie chciał tego zauważyć, to będzie to już niemożliwe. Tym bardziej że widać spore poparcie ludzi i myślę, że to miasteczko będzie się tylko rozrastać.

        MK: Czego Pan oczekuje po tym proteście? O co Pan walczy?

        AS: Walczę o parę rzeczy naraz. Zaczniemy od małych, a potem przejdę do dużych, żeby to było logiczne. W sensie technicznym, a tym samym najważniejszym banerem, który stoi przy wejściu, jest ten, gdzie pokazujemy, ile dni człowiek jest więźniem sumienia. To jest niezwykle ważne. W drugiej części Warszawy jest inny licznik, który mówi o tym, ile dni jest coś nieopublikowane. Jeszcze nie wiadomo co ani kogo to interesuje, a tym bardziej komu to jest tak naprawdę potrzebne, poza fascynatami problemów prawnych. W mediach jest to wiadomość nieschodząca z czołówek portali internetowych, prasy, radia i telewizji od kilku miesięcy. I tutaj mamy ten sam licznik, gdyż to właściwie skopiowany pomysł, aby pokazać, że tam jest coś abstrakcyjnego, niemającego wpływu na życie przeciętnego człowieka, a tu jest coś, co ma znaczenie pierwszorzędne.

        Polska w 1989 roku pozbyła się problemu więźniów politycznych i po dwudziestu paru latach mamy znowu więźnia sumienia. To jest pierwszy powód, tak jak Pani powiedziała na początku, bo Miernik siedzi. Ale powiem, nawet w jakiejś mierze jest to piękne  zrządzenie losu. Taka  arogancja sądu jest  dla nas niezwykle motywująca, i  zmobilizowało nas to tylko do działania, bo trzeba to było już dawno temu zrobić, porządek w instytucjach  wymiaru  sprawiedliwości.

        MK: Dawno temu, to znaczy kiedy? Co Pan ma na myśli? Proszę rozwinąć.

        AS: Chyba popełniliśmy błąd, kiedy walczyliśmy w 1989 roku o niepodległość, że już wtedy nie zrobiliśmy okupacji Sądu Najwyższego. Muszę powiedzieć, że nawet się nad tym zastanawialiśmy, gdyż mieliśmy już w tym zakresie doświadczenie, okupując wcześniej komitety PZPR-u, budynki  koncernu prasy RSW i TVP, a także  bazy sowieckie, i dzięki społecznej presji  wyrzuciliśmy z Polski wojska sowieckie. Następnie okupowaliśmy kolegia do spraw wykroczeń, ponieważ owe kolegia decyzjami administracyjnymi, takimi jak np. decyzja wojewody, zamykały ludzi na trzy miesiące do więzienia czy zabierały samochody. Nam się wtedy udało i doprowadziliśmy do ich likwidacji, co było kolejnym, bardzo istotnym zwycięstwem. A ostatnim takim ważnym krokiem była likwidacja monopolu partii komunistycznej na media. Po tych czterech, wielkich zwycięstwach zastanawialiśmy się, co zrobić dalej. Mieliśmy dylemat, pomiędzy pójściem do parlamentu, czyli objąć drogę formalną, cywilizowaną, by zbudować godną Polskę jako kraj europejski, a pójściem na tzw. ulicę, przeciwko czemu ja osobiście oponowałem. Dysponowaliśmy wtedy ogromnym poparciem społecznym, i to nawet nie w sensie ludzi, bo to był co 5.-7. obywatel, lecz z drugiej strony, to było dużo, bo żeby robić takiej akcje społeczne, jak my teraz przed Sądem Najwyższym, potrzeba około 100-200 zdeterminowanych osób. To jest wystarczające, żeby wygrać taką bitwę, także gdyby dzisiaj weszło do tego sądu 100 konkretnych osób, które by tu weszły i powiedziały: wsadźcie nas do więzienia, czemu jest tylko Miernik, niech będzie jeszcze stu, to oni by od razu wypuścili Miernika, a sami szybko uciekli. Wszystko byłoby raz na zawsze załatwione, tylko problem w tym, że aktualnie nie ma takiej liczby ludzi. Na całą Polskę nie ma zdeterminowanych stu osób, ale jeszcze nie ma, bo będą, zobaczy Pani, że będą. Zatem mając do wyboru dwie, zupełnie różne drogi, wybraliśmy pójść tą parlamentarną. Myślę, że wtedy, gdybyśmy poszli do sądu, tobyśmy wyrzucili około 1300 sędziów – zbrodniarzy komunistycznych. Problem z sądem i zamknięciem Miernika nie jest problemem samym w  sobie.

        MK: To zatem jaki jest główny problem? A tym samym o co tak naprawdę toczy się ta walka?

        AS: To jest problem, że nie skazano ani jednego zbrodniarza komunistycznego, który kierował PRL, który kierował MSW i miał wyższą rangę. Bo oczywiście, że jeśli ktoś tam był już w stopniu majora, pułkownika, generała czy sekretarza, to już jest, mówiąc dosadnie: świętą krową. W związku z tym jest taki paradoks, że na 1300 sędziów – zbrodniarzy komunistycznych, którzy wsadzali ludzi do więzień, niszczyli im życie i wydawali wyroki śmierci na największych patriotów, nie skazano żadnego. Tak naprawdę nie chodziło o rządy solidarnościowe, bo to były bardzo słabe rządy elit okrągłostołowych, a powodem słabych rządów był fakt, że pozostawiły one główne  instytucje, w  tym i wymiar sprawiedliwości, w rękach zbrodniarzy.

        MK: Rozumiem, ale czy w takim razie można rzec, że dzisiejszy protest jest dokończeniem walki sprzed lat? Jest jej kontynuacją?

        AS: Tak, bo to miasteczko jest przedłużonym w czasie starciem z 80. lat. Oni właśnie tutaj się ulokowali, gdyż to są sędziowie mający około 60 – 70 lat, a wtedy byli w funkcyjnym kwiecie wieku w sądach okręgowych, rejonowych, a także wojewódzkich PRL. Zatem to jest bitwa, którą my toczymy, a Zygmunt Miernik jest jedynie miernikiem stanu bezprawia. Co więcej, jest to bitwa o godny wymiar sprawiedliwości, a nie jedynie jego atrapę. My w tej chwili mamy tysiące zbrodniarzy i bandytów, w sensie dosłownym bandytów, bo to nie jest żadna przenośnia, dlatego aby zilustrować podam autentyczny przykład. Jednym z prezesów tego sądu jest Jan Godyń, który wtedy należał do grona najbardziej dyspozycyjnych sędziów wydających wyroki na podstawie  dekretu, który nie został jeszcze opublikowany. Zasłynął towarzysz prezes Sądu Najwyższego  wydaniem wyroku na mężczyznę, którego skazał na blisko dwa lata więzienia za to, że wyraził zgodę, aby żony górników strajkujących zaniosły tymże górnikom kanapki. Zdaje sobie Pani sprawę? Dopuścił żony z kanapkami, zatem sędzia bandyta skazał go na bezwzględne pozbawienie wolności. Mężczyzna poszedł do więzienia, tym samym tracąc mieszkanie, a żona z dziećmi została wyrzucona na bruk. Jednym słowem, całkowicie zniszczono mu życie, w przeciwieństwie do sędziego, który zrobił karierę i jest prezesem Sądu Najwyższego III  RPRL. A to jedynie kropla w morzu pokłosia wyroków wydanych przez Jana Godynia. W ten sposób chciałem w soczewce zobrazować obecny problem w naszym kraju, a do walki z nim mogą stanąć jedynie ci, którzy mają siłę moralną, by z sądem podjąć bitwę. Ponadto, aktualnie jest dla nas bardzo korzystna sytuacja, ponieważ rząd z przedstawicielami sądownictwa musi się zmagać, gdyż to sędziowie wypowiedzieli mu wojnę, stwierdzając, że to oni będą decydować, jakie ustawy będą uchwalane w Polsce. Mogą je korygować czy poprawiać, ale nie mogą stwierdzić, że są trzecią izbą i będą uchwalać, ponieważ sędziowie są niewybieralni. Nie można sobie uzurpować prawa do stanowienia prawa, jeżeli się nie ma mandatu społecznego. Warto również mieć świadomość, że tu nie chodzi o jednego czy trzech sędziów, ale tu chodzi o 1300 sędziów i 3000 prokuratorów ze stanu wojennego.

        MK: Zatem czy można jednym zdaniem podsumować wszelkie kwestie, które Pana nurtują i które chce Pan zmienić w naszym kraju?

        AS: Mnie osobiście chodzi o zmianę ustroju, chodzi o to, aby społeczeństwo mogło mieć sąd własny, czyli instytucję ław przysięgłych. Już wyjaśniam. To jest taki ustrój, który jest w wielu krajach, chociażby w Polsce w II RP od 1928 roku, obecnie przede wszystkim w Ameryce, ale też  Wielkiej Brytanii, a kluczem jest fakt, że sędzia nie decyduje. Decyzje podejmuje losowo wybrana grupa obywateli, czyli pojawia się autentyczny, społeczny czynnik w wymiarze sprawiedliwości. Codziennie około 500 osób w Warszawie dostałoby list, że tego i tego dnia masz się stawić w sądzie. Tyle. Nie wiadomo, do jakiej sprawy, zatem nie da się nikogo skorumpować. Następnie, w największej sali sądowej odbywa się losowanie, do jakiej sprawy dana osoba jest przydzielona, po czym od razu, bez kontaktowania się z rodziną ani z kimkolwiek, idzie się na salę, bez możliwości komunikowania się. Czyli to obywatele podejmują decyzję, a sędzia wyłącznie  jest koordynatorem technicznym procesu. Podsumowując, chcemy dokończyć zmiany w Polsce, aby przywrócić wymiar sprawiedliwości Polakom, ponieważ uważamy, że bez wymiaru sprawiedliwości państwo nie będzie poprawnie funkcjonować. Również   jego niepodległość będzie  zagrożona.

        MK: A czy ma Pan plan awaryjny, plan B? Co, jeśli się nie uda?

        AS: Jeżeli się nie uda dzisiaj, to się uda jutro. Jeśli nie my, to następne pokolenie, bo nie da się żyć w państwie, w którym najważniejsza instytucja demokratycznego ładu, czyli sąd, jest pasożytem. To jest bitwa wygrana. Zdarzają się głosy, że my się porywamy z motyką na słońce, ale to nieprawda. My załatwiamy sprawy oczywiste i względnie proste do zrobienia. Warto mieć świadomość, że głównym celem w sprawie wielu instytucji władzy jest posiadanie realnej wiedzy i kontroli społecznej. Nie może być władza, która jest niewybieralna i niekontrolowalna, bo każda władza demoralizuje, a władza absolutna demoralizuje absolutnie.

        MK: Omówiliśmy sprawę sądów, a co z Panem Miernikiem?

        AS: To też jest sprawa wygrana, dlatego że Miernik dobrowolnie poszedł siedzieć, nie ubiegał się, nie prosił o przerwę w odbywaniu kary, nie prosił o odroczenie kary, nie płakał, nie mówił, że ma ciężką cukrzycę oraz że jest schorowanym weteranem. Gdyby chciał, mógł znaleźć tysiąc powodów, ale on poszedł do więzienia z przekonaniem. On wiedział, co go czeka, ponieważ osobiście już tego doświadczył. W każdym europejskim kraju więźniów zamyka rząd, a u nas jest sytuacja kuriozalna, ponieważ więźnia politycznego zamknął sąd, który chronił zbrodniarzy. Sprawa gen. Kiszczaka za zabójstwo setek osób została umorzona, natomiast Zygmunt Miernik za rzut bitą śmietaną dostał prawie rok bezwzględnego więzienia. To kwintesencja  wymiaru sprawiedliwości  w Polsce.

        MK: Dziękuję bardzo.

piątek, 02 wrzesień 2016 08:54

Ważny wywiad Putina dla Bloomberga

Napisane przez
 

W wywiadzie dla agencji Bloomberg prezydent Rosji Władimir Putin ostrzegł przed rewidowaniem wyników II wojny światowej. Zapytany – jak zaznaczył dziennikarz, żartobliwe -, czy Rosja byłaby gotowa oddać Kaliningrad, odpowiedział:

„Ja odpowiem bez żadnych żartów - jeśli ktoś chce zacząć rewidować wyniki drugiej wojny światowej, spróbujmy podyskutować na ten temat. Ale wtedy trzeba zacząć dyskutować nie na temat Kaliningradu, a ogółem - wschodnich ziem Niemiec, Lwowa, który był częścią Polski, itd., itd.”.

W tym kontekście wspomniał także o Węgrach i Rumunach.

„Jeśli ktoś chce otworzyć tę puszkę Pandory i zacząć działać z nią - proszę bardzo, bierzcie flagę w ręce i zaczynajcie" - powiedział.

Wywiad dla Bloomberga przeprowadzono w związku z rozpoczynającym się we Władywostoku II Wschodnim Forum Ekonomicznym. Rozmowa dotyczyła m.in. na pytania dot. Wysp Kurylskich, będących przedmiotem sporu Rosji z Japonią. Wcześniej Tokio zasugerowało, że pozwoliłoby Rosjanom pozostać na spornych wyspach, jeśli Kreml oddałby je Japończykom. „Nie handlujemy terytoriami” - podkreślił Putin.

 

Komentuje Pan Nikt:

Skrajnie groźne dla Polski wrzuty. Jeżeli Putin mówi takie rzeczy (poniżej), tzn. ze coś już wie, wie, że coś jest szykowane i próbuje to spalić poprzez ukazanie, że Rosja nie pozostanie obojętna. Wiadomo: to są ostrzeżenia dla Waszyngtonu, aby był świadomy, czym skutkować może dla jego wasali zbyt mocne proeskalacyjne działanie USA. W tym kontekście nikt by tam Warszawy nie pytał o zgodę na zwrot ziem niemieckich. One z czasem i tak wrócą do Niemiec, przepływając z czasem spokojnie i cicho granicę znaczeniową, wystarczy przecież już teraz pojechać na Ziemie Utracone lub do Prus, aby ujrzeć tam świat zawieszony pomiędzy, świat jałowy, nieobjęty w pełni władztwem polskim, w istocie terytorium nigdy niepozyskane przez słabą i niknącą Polskę..   

Bardzo groźne są  teksty Putina np. dotyczące Lwowa, ponieważ wiemy, że najprawdopodobniej, w wyniku błędnej zagenturyzowanej polityki obecnego rządu, w przyszłości status quo kraju nadwiślańskiego będzie sprowadzał się do światłej, europejskiej, już niemieckiej ściany zachodniej z Prusami na górze (ach, jakże to wygodne dla Królewca pod władaniem Rosji) oraz części pozostałej - zeszmaconej, otumanionej jakimś frazesom pisowsko-patriotycznym, skrwawionej walką z banderowcami, których napuszczą na siebie zgodnie Berlin, Moskwa i Waszyngton przy wielkim współudziale Tel-Awiwu. W narracji funkcjonować będzie bandycka, ciemna, podła, nacjonalistyczna Warszawa i światły, spokojny, bo już objęty opieką zza płotu Wrocław, Szczecin, Gorzów, Zielona Góra, Olsztyn. Nie bądźmy zbyt naiwni i głupi. Donieck trzy lata temu tez był spokojnym miastem. Kraina U trzymała się na szwach, ale jakoś trwała. Dziś tego podmiotu już nie ma. Nas też nie będzie.  Zniszczą nas. Fizycznie, symbolicznie, intelektualnie...

Scarborough W przeprowadzonych w czwartek wyborach uzupełniających do legislatury prowincji Ontario wygrał kandydat prowincyjnej Partii Postępowo-Konserwatywnej, były radny Raymond Cho otrzymując 38,6 proc. głosów. Piragal Thiru z rządzącej Partii Liberalnej dostał 28.9 proc., a Neethan Shan z NDP 27,4 proc. Okręg uważany był do tej pory za bastion Liberałów. Głównym tematem kampanii była spraw skandalicznego programu edukacji seksualnej w szkołach. Lider konserwatystów najpierw program skrytytkował i zapowiedział jego wycofanie, a następnie uznał, że to była "pomyłka". Słowa o pomyłce - w przeciwieństwie do pierwotnej deklaracji - nie zostały jednak przetłumaczone na języki mniejszości etnicznych zamieszkujących okręg. Wynik wyborów pokazuje, że rządzący Liberałowie w drastyczny sposób tracą poparcie.

Lider prowincyjnych konserwatystów Patrick Brown zadeklarował początkowo, że jeśli zostanie premierem, wycofa wprowadzony przez liberałów nowy program edukacji seksualnej. Brown opublikował list programowy, w którym pisze, że konserwatyści opracują inny program po konsultacjach z rodzicami. Podkreślał, iż pierwsze prawo do edukacji dzieci przysługuje rodzicom. Rodzice powinni być z wyprzedzeniem informowani o tym, kiedy, czego i przy użyciu jakich materiałów pomocniczych będzie się uczyć ich dziecko. Na tej podstawie będą decydować, czy jest gotowe na przyjęcie tych treści. Jeśli uznają, że nie, nie powinni być za to karani czy w jakikolwiek sposób represjonowani.

W środę wieczorem spekulowano na temat możliwych wyników wyborów uzupełniających w Scarborough-Rouge River, na które cieniem kładła się sprawa listu Patricka Browna zawierającego obietnicę wycofania nowego programu edukacji seksualnej. Liberałowie mówili o manipulacji i sugerowali, że list został przetłumaczony na języki ludności napływowej stanowiącej ponad połowę mieszkańców okręgu, jednak tłumaczenia nie doczekały się późniejsze sprostowania wygłaszane przez Browna.


Po kilku dniach Brown chyba przestraszył się tego, co napisał (a nawet twierdził, że nie wiedział o publikacji listu), i pospieszył z wyjaśnieniami i sprostowaniem. Powiedział, że słowa o odwołaniu programu były zbyt pochopne i nie zamierza tego zrobić. Temat edukacji seksualnej jest bardzo ważny dla mieszkańców okręgu Scarborough-Rouge River, w którym wielu wyborców należy do społeczności tamilskiej, muzułmańskiej i azjatyckiej. Należy przeprowadzić konsultacje z rodzicami, ale nie oznacza to otwierania się na nietolerancję, tłumaczył Brown. Dodał, że edukacja seksualna jest ważnym narzędziem w walce z homofobią i dotyczy tak ważnych tematów, jak zgoda, zdrowie psychiczne, nękanie czy tożsamość płciowa.
Przewodniczący Institute for Canadian Values Charles McVety stwierdził, że Brown traci poparcie konserwatystów społecznych. Przypomniał, że walcząc o stanowisko lidera partii, mówił o ochronie rodzin i dzieci przed radykalnym programem edukacji seksualnej. Teraz po raz trzeci zmienił zdanie. Konserwatyści społeczni mają pełne prawo czuć się wykorzystani i zdradzeni.


Rzecznik prasowy Browna starał się łagodzić sprawę, mówiąc, że po publikacji listu Brown pisał na Twitterze, że popiera zmieniony program edukacji seksualnej, który bierze pod uwagę obecne realia.

W 2014 roku walka w okręgu była zacięta. Liberał Bas Balkissoon otrzymał 39 proc. głosów, Neethana Shana z NDP poparło 31 proc. wyborców, a konserwatystę Raymonda Cho – 28 proc. Dwaj ostatni kandydowali ponownie, co działało na ich korzyść, jako że byli już znani wyborcom. O mandat poselski ubiegało się 11 kandydatów, należących do partii politycznych i niezależnych.

Ostatnio zmieniany piątek, 02 wrzesień 2016 08:50
Wszelkie prawa zastrzeżone @Goniec Inc.
Design © Newspaper Website Design Triton Pro. All rights reserved.